Wspieraj nas

Zostań naszym subskrybentem i czytaj dowolne artykuły do woli

Wspieraj nas
Wesprzyj

Upolitycznianie sztuki

2023-01-13
Czas czytania 15 min

Czasy nowożytne cechują się tendencją do traktowania sztuki jako instrumentu politycznej propagandy. We wcześniejszych epokach, ideologie tak od siebie odległe jak faszyzm czy komunizm propagowały sztukę zgodną z głoszonymi poglądami przy jednoczesnym tłumieniu przejawów tej, którą uważali za dekadencką i burżuazyjną. W XXI wieku głównym motorem upolityczniania sztuki jest polityka tożsamości. Chociaż ogarnięci manią podkreślania tożsamości piewcy nie noszą przy sobie oręża przemocy, to ten fakt nie umniejsza ich zapałowi w pogoni za dążeniami na wzór totalitarnej braci zeszłego wieku.

Wygląda na to, że sztuka stała się ofiarą wojny kulturowej. Coraz częściej instytucje związane z kulturą na Zachodzie, z muzeami na czele, przyjmują praktykę oceniania dzieł sztuki na bazie politycznej stosowności, zapominając o relacji do artystycznych bądź estetycznych cech tychże.
Kuratorzy ośrodków kultury oraz muzeów promują scenariusz podłóg którego przypisuje się cechy negatywne do wszystkiego co zachodnie, szczególnie obiektom związanym z przeszłością. Z tego właśnie powodu, Muzeum Wiktorii i Alberta w Londynie wystawiło informację, zaraz przy wejściu na wystawę o historii brytyjskiego humoru, głoszącą: „niniejsza wystawa ma na celu stawienie czoła nieprzyjemnym prawdom przeszłości”. Zdanie to sugeruje, że wystawa nie ma na celu demonstracji wiekowych przedmiotów lecz zmierzenie się z nimi, jak gdyby należały do „tu i teraz”.

Nie tylko słowa – obraźliwe czy też nie – stają się celem terapeutycznej cenzury w ciągu ostatniej dekady. Treści książek, dowody rzeczowe i inne materiały wyprodukowane na potrzeby wykładów czy kolekcji muzealnych mogą być postrzegane jako obraźliwe, a więc potencjalnie traumatyzujące. Na przykład, wystawa obrazów Paula Gauguina w National Gallery w Londynie podjęła próbę obrony odwiedzających przed krzywdą wyrządzoną psychologicznie. Ostrzeżenie o niepokojących treściach zamieszczone na ścianie głosiło:

„Gauguin nadużywał swojej pozycji jako uprzywilejowany człowiek z Zachodu [w Polinezji Francuskiej] by wykorzystać dostępną mu wolność seksualną”.
Pytanie przewodnika audio, dostępne w zapisie dźwiękowym przy zwiedzaniu, wpisuje się w etos kultury unieważniania:

„Czy nie czas już całkowicie zaprzestać podziwiania Gauguina?” Dokument umieszczony przez BBC w wersji online, dotyczący niedawno odkrytego dzieła Caravaggio, zaczyna się od następującej informacji:

„Uwaga: malowidła przedstawione poniżej zawierają brutalne sceny!”

Skoro Gauguin jest przedstawiany jako problematyczny, nie dziwi zatem, że historia zachodniej sztuki jest również postrzegana jako potencjalne pole bitewne krucjaty rozprawiającej się z przeszłością. Wietrząc kłopotów, Yale University zareagował szybko, pisząc w Yale Daily News jeszcze w styczniu:

„Przedmiot wykładany przez dekady przez słynnych profesorów Yale, takich jak Vincent Scully, „Wstęp do Historii Sztuki: od Renesansu do Współczesności” wychwalano niegdyś jako jedno z fundamentalnych zajęć dydaktycznych Uniwersytetu Yale. Jednakże, usunięcie go z listy przedmiotów było odpowiedzią na niepokój wśród studentów związany z wyidealizowanym ‘kanonem’ Zachodu – produktu w przeważającej większości artystów białych, heteroseksualnych, Europejczyków płci męskiej”.

Oczywiście, w obecnym klimacie polityczno-kulturowym nie ma mowy o idealizowaniu zachodniego „kanonu”. Wręcz przeciwnie, został on poddany patologicznym przemianom do tego stopnia, że członkowie rad wydziałów humanistycznych na uniwersytetach wciąż poszukują nowych rekrutów mających wypełnić luki powstałe po usunięciu zachodnich artystów, autorów i tym podobnych. Instytucje kulturowe, poprzez dialog z konkretną grupą odbiorców, demonstrują swoją wrogość i niechęć do nawiązania relacji ze wszystkim co nawet odlegle związane jest ze spuścizną kulturową Europy.

Taka sztuka została poddana dyktandzie czegoś, co mogłoby być najlepiej określone mianem Ministerstwa Politycznej Korekty, co dobrze widać na przykładzie inkwizycji rozpoczętej przez National Gallery w swych kolekcjach. Stosunkowo szybko ta ważna instytucja kulturowa wszczęła śledztwo, aby odkryć powiązanie przedstawianych przez nią artystów z handlem niewolnikami w XIX wieku. W raporcie końcowym wskazano na 67 osób związanych z tym procederem, włączając w to założyciela muzeum, Juliusa Angersteina. Z powodu namalowania trzech portretów powiązanych ze sprzedawcami niewolników, do grona przestępców trafił również Thomas Gainsborough. Był on tylko jednym z wielu wybitnych artystów światowej sławy, których dotyczyła owa „lustracja”. Co ciekawe, Gainsborough nie jest oskarżony o posiadanie niewolników czy nawet wspieranie niewolnictwa. Jego kartoteka posiada jednak wpis o „związku z niewolnictwem”. Na czym miałby ten związek polegać? Wygląda na to, że na dwóch portretach, pozujący modele byli osobnikami związanymi z handlem niewolnictwem!

Sam pomysł, że akt malowania kogoś mającego afiliacje ze zbrodniczym procederem mógłby być użyty jako dowód w sprawie koneksji z handlem niewolnikami jest co najmniej dziwny. Podążając za tą logiką rodem z dzieł Franza Kafki, praktycznie każda postać publiczna Anglii XIX wieku potencjalnie spełniała kryterium bycia związanym z handlem niewolnikami. Lecz dlaczego artysta miałby być oceniany przez pryzmat wyboru osoby, którą maluje? I dlaczego w takim razie, prace czołowych artystów, takich jak Gainsborough miałyby być oceniane nie na bazie swej wartości estetycznej, ale według ich zgodności z politycznymi kryteriami nakreślonymi przez projekt o nazwie „Dziedzictwo Brytyjskiego Niewolnictwa”?

W Wielkiej Brytanii, jednym z głównych obiektów ataku Ministerstwa Politycznej Korekty jest znany, osiemnastowieczny malarz, William Hogarth. Hogarth, który zapewne był ojcem satyry, stał się ulubionym celem kulturowej policji. Wystawa w Tate Modern poświęcona pracom tego wybitnego malarza podkreśla, w zamyśle kuratorów, „przemoc seksualną, anty-semityzm i rasizm” obecne w jego obrazach.

Kuratorzy Tate są nie tylko uzależnieni od świętoszkowatości lecz cierpią również na zespół zanikającego poczucia humoru. Za przykład można wziąć sposób przedstawienia jednej z wczesnych prac „Rozmowa o północy”, na którym grupa pijanych mężczyzn spędza czas na piciu i paleniu. Obraz pijackiej rozpusty opatrzony jest oskarżycielskim komentarzem, głoszącym, że nie należy dopatrywać się w nim jedynie rzeczy śmiesznych, gdyż „poncz, który piją i tabaka, którą palą są dowodami na istnienie szerszego świata komercji, eksploatacji i niewolnictwa”.

Dosłownie każda scena przedstawiona przez Hogartha jest podmiotem inspekcji śledczej celem zmajstrowania powiązań z niewolnictwem. Na pierwszy rzut oka, gdy widzimy autoportret na którym Hogarth siedzi na drewnianym krześle, nic nie wskazuje na głębsze znaczenie historyczne przedmiotu. Jednakże, według komentarza napisanego przez artystkę wizualną Sonię Barrett o tym dziele, pozory mylą. Pisze ona, że:

„Krzesło zrobione jest z drewna, które przypłynęło z kolonii, drogami morskimi transportującymi również niewolników. Czy krzesło to nie zastępuje wszystkich bezimiennych czarnoskórych i ludzi o ciemnej karnacji, którzy umożliwiali istnienie państwa wspierającego kreatywne moce [Hogartha]?” 
Oczywistym jest, że kuratorzy Tate zajmujący się Hogarthem nie są zainteresowani sztuką tego osiemnastowiecznego malarza. Impulsem, który budzi ich do działania jest chęć odebrania autentyczności człowiekowi, który łączył swą sztukę z satyrą i krytyką społeczną. Kuratorzy pozostają więc całkowicie obojętni co do jego roli krytyka społecznego i malarza w XVIII wieku dlatego, że poprzez oskarżanie dziedzictwa sztuki brytyjskiej, starają się wypromować projekt politycznej poprawności XXI wieku.

Kulturowy Taliban zabiera się za klasyczne dzieła Zachodu

Polityczne potępienie tak wielkich osobistości sztuki jak Hogarth jest częścią programu który ma na celu sprawienie, że sztuka i dziedzictwo kulturowe cywilizacji zachodniej będą uważane za toksyczne. Główna narracja wspierająca ten projekt nakazuje powiązywać tę schedę ze złem rasizmu, niewolnictwa i ksenofobii. Dlatego też do części wystawionych eksponatów wystosowane zostają ostrzeżenia o szkodliwości produktu, gdyż są wytworami „białej rasy” lub „białych z przywilejami”. Na potępienie zasługuje nawet sztuka antyku, ponieważ nie nadąża ona za standardami Kulturowego Talibanu XXI wieku.

Światłe muzeum archeologii w Cambridge postanowiło dodać do odlewów gipsowych figur ostrzegawcze znaki aby podkreślić ich „przynależność do białej rasy”. Co sprawia, że decyzja Wydziału Sztuki Klasycznej jest jeszcze bardziej surrealistyczna i dziwna, to nacisk na „rolę klasycznej rzeźby na kształtowanie się tendencji rasistowskich w historii”. Dlaczegóż odlew rzeźby z Aten epoki antycznej miałby być symbolem rasizmu? A choćby dlatego, że niektórzy członkowie administracji muzeum życzą sobie, by to właśnie grecka i rzymska cywilizacja przerobione zostały na kolebkę współczesnego rasizmu.

Wrogość skierowana w stronę rzeźb wystawionych jako własność Cambridge odzwierciedla dobrze widocznego ducha nienawiści klasycznych twórców, których elity określają mianem „bardzo, bardzo białych”. Ale to zaledwie kropla w morzu. Dziedzictwo Grecji i Rzymu jest integralną częścią fundamentów na których opiera się zachodnia cywilizacja. Dlatego też mają miejsce systematyczne próby poddawania w wątpliwość słuszności schedy tych kultur. Z tego a nie innego powodu, Homer, którego Iliada i Odyseja nie są rozpatrywane jako wyjściowe prace Greckiej literatury, ale też zachodnia cywilizacja traktowana jest z pogardą przez kulturowy Taliban.

Z dumą oznajmiamy, że usunęliśmy Odyseję z listy lektur obowiązujących w tym roku!” chwalił się jeden z nauczycieli liceum w Massachusetts w mediach społecznościowych[viii]. Gdy nauczyciel języka angielskiego nie kryje zachwytu z powodu pozbycia się Odysei Homera i oczekuje dowodów uznania z tego tytułu, staje się jasne, że wydarzenia z Cambridge odbijają się echem w klasach szkół niższego szczebla, za pośrednictwem pewnych kręgów kadry nauczycielskiej.

Krucjata skierowana przeciwko klasykom sztuki nie jest tak odległa od motywów kierujących radykalnymi islamistami by niszczyć starożytne świątynie, statuy oraz wytwory sztuki w Afganistanie, Syrii czy Iraku. W Cambridge nie doszło jednak do fizycznego zniszczenia rzeźb. Zamiast tego, zostały napiętnowane moralnie i zakwestionowano dobrodziejstwo spuścizny kulturowej, którą symbolizują. Czy już za chwilę Homer przekształcony będzie w bezdusznego rasistę lub homofoba?

Nikogo więc nie dziwi, że Kulturowy Taliban zabiera się za klasyków sztuki. Ostatecznie, wiele z najważniejszych i ponadczasowych motywów oraz idei wywodzi się ze starożytnej Grecji i Rzymu. Ciekawski grecki duch, chętny do poddawania rzeczywistości eksperymentom, prowadzący do utworzenia nauki i zalążków konceptów takich jak wolność i demokracja, nie jest czymś zbywalnym. Samo to wystarczy jako powód by przeciwstawiać się próbom znieważania i dewastowania dzieł klasycznych.

Sztuka wysoka i ludzie kultury na celowniku

Siatkę celownika kulturowej policji dostrzec można nie tylko na samych obrazach i rzeźbach. Klasyczna zachodnia kultura od zawsze była obiektem ataków radykalnych Komisarzy gdyż była elitarystyczną, przestarzałą, nieistotną i zdecydowanie zbyt ekskluzywną. Obecnie wzniecony został ogień drobnomieszczańskich argumentów, wspieranych przez zwolenników polityki tożsamości. Na fali tego fenomenu Narodowa Opera Walii organizuje serię wykładów o Madame Butterfly by pochylić się nad kwestiami „imperializmu i kolonializmu”.

Jeśli chodzi o uzasadnienie wrogości okazywanej zachodniej, klasycznej kulturze, to powodem jest jej bycie archaiczną, zbyt „białą”, zbyt „męską” i zdecydowanie zbyt homofobiczną. Kwestię tę podniósł ostatnio uczestnik Szczytu Równoprawności i Różnorodności Płciowej zorganizowanego w Australijskim Centrum Muzycznym. Sonya Holowell stanowczo sprzeciwiała się tradycyjnemu, merytokratycznemu naciskowi na jakość w świecie muzyki operowej. Odrzuciła ideę o „prymacie jakości” na podstawie „kompletnego ignorowania wrodzonych przywilejów które przysługują wielu”.

Według niej wyjściem z sytuacji jest „dekolonizacja sztuk wyższych”. Chwaląc tę formę artystycznego wandalizmu zadaje ona „trafne pytanie, które brzmi: co mamy zostawić nienaruszone?” Wnioskując z nieokiełznanych ataków na kulturę klasyczną, odpowiedzią jest pewnie „niewiele”.

Często piętnuje się klasyków sztuki jedynie z powodu bycia klasycznym, to jest, bardzo starym. Kilka lat temu grupa ponad 190 australijskich kompozytorów, reżyserów i muzyków podpisała się pod paktem „wzywającym do działania”, aby usunąć seksizm i agresję w oparciu o płeć ze świata operowego. Jedna z komentujących wspierająca to stanowisko pisała: „opera utknęła w rasistowskiej, seksistowskiej przeszłości”. Wyszczególniła konkretnie fakt, że nawet w czasach współczesnych, na kanon operowy składają się głównie „martwi kompozytorzy” jak Mozart, Puccini, Verdi, Wagner i Rossini. Potępianie kompozytorów z uwagi na to, iż żyli zbyt dawno temu jest okrężnym sposobem by unieważnić artystyczną i kulturową spuściznę zachodniej cywilizacji na której ta była założona i na niej rozkwitła.

Niniejszym, nie dziwi po raz kolejny, że w zasadzie każdy wielki kompozytor klasyczny, poeta czy też pisarz znajduje się na celowniku kulturowej świętej wojny. Wystarczy spojrzeć na starego, poczciwego Beethovena. Do niedawna kilku szurniętych miłośników polityki tożsamości twierdziło, że ów kompozytor był czarnoskóry! Sześć lat temu, The Concordian, gazeta studencka sprzedawana w Minnesocie potępiła „wybielanie” dziedzictwa kulturowego znanego kompozytora. Opisali go jako posiadającego „szerokie, obfite usta, krótki, cienki nos, a nad nimi wygięte dumnie czoło”. Wraz z eskalacją wojny kulturowej, argument radykalnie się zmienił: problemem Beethovena jest to, że jest „zbyt biały”!

Obecnie nienawiść skierowana przeciw klasycznej muzyce nabrała wręcz rasistowskiego wymiaru. W czasach, w których mocno uwidacznia się ruch Black Lives Matter [tłum. polskie „Czarne życia mają znaczenie”], dotychczasowe instytucje do spraw muzyki klasycznej dokonały ideologicznego przewrotu, przyjmując krytykę mówiącą, że są do cna skażone przez powiązania z supremacją rasy białej. Idąc za ciosem, Dom Operowy w Sydney zorganizował konferencję na temat „Jak przeciwstawiać się rasizmowi w sztuce”. W świecie Anglo-Amerykańskim, nagminne stają się przeprosiny ze strony instytucji zajmujących się muzyką klasyczną za jakiekolwiek powiązania z uprzywilejowaną rasą białą. Prasa muzyczna poświęcona gatunkom klasycznym określa niekiedy samą doń miłość jako wyznacznik bycia fanem białej supremacji. Jeszcze w ubiegłym roku, na łamach czasopisma New Yorker, za nielichą zbrodnię bycia „białym Amerykaninem” gorliwie przepraszał krytyk Alex Ross, opisując świat w którym dorastał jako „oślepiająco biały, zarówno w przeszłości jak i teraźniejszości”. Ross stwierdza, że muzyka, rzekomo, kompromituje się wpisaniem w „historię rasistowskiego systemu”.

W sferze literatury krytykowanie czy wręcz negowanie dzieł i autorów klasycznych przyjęło najrozmaitsze formy. Sekcja przedstawicieli nauczycieli amerykańskich zorganizowała akcję o sloganie #PrzerwaćCzytanie [oryg. #DisruptTexts] w której przekonują, że uczniowie nie powinni być zmuszani do czytania książek pisanych w innych epokach niż współczesność. W praktyce oznacza to odcinanie dzieci od dziedzictwa kulturowego, które inspirowało każde z przeszłych pokoleń – jest to cel, jaki obrała sobie nowa generacja kulturowych Talibów.

W kulturowym świecie wyobrażonym przez piewców akcji #PrzerwaćCzytanie, nie ma miejsca na przełomowe dzieła takie jak Opowieści kanterberyjskie Geoffreya Chaucera. Nie tylko dlatego, że pisane były w innej mowie niż współczesna, ale też sam ojciec angielskiej poezji zdaje się personifikować wartości nieetyczne dla orędowników kulturowej polityki tożsamości. Zgodnie z tą myślą, część środowiska akademickiego wspiera pomysł usunięcia Chaucera z uczelnianej listy lektur. Krytycy Chaucera przedstawiają go jako gwałciciela, rasistę i antysemitę. W styczniu, Uniwersytet w Leicester zapowiadał wykreślenie Chaucera z listy lektur języka angielskiego. Wespół z innymi, problematycznymi poetami, zastąpiony będzie wykładami o „rasie, etniczności, seksualności i różnorodności”.

Skoro trudności nie sprawia im pozbycie się Chaucera, czy dziwi chęć rozprawienia się z Szekspirem? Z ich perspektywy, Szekspirowi, ze wszech miar ucieleśnieniu literatury angielskiej, nie można pozwolić na przysłowiowe „zachowanie twarzy”. Jemu również wypowiedziała świętą wojnę grupa przedstawicieli amerykańskiego szkolnictwa. Oznajmili oni, że nie są gotowi na nauczanie Szekspira ze względu na promowane w jego pracach „mizoginię, rasizm, homofobię, uprzedzenia klasowe oraz antysemityzm”.

Jako wezwanie do działania, pisząca książki dla starszej młodzieży Padma Venkatraman, pisała w School Library Journal, że:

„zwalnianie Szekspira z odpowiedzialności poprzez wspominanie, że żył w czasach wszechobecnych poglądów nienawiści, jest równoznaczne z ryzykiem wysyłania podprogowych sygnałów o wyższości akademickiej perfekcji nad zawistną retoryką”.
Podobni jej „krzyżowcy” poinformowali pismo o usuwaniu spektakli takich jak Hamlet, Makbet, Romeo i Julia w celu „zrobienia miejsca nowoczesnym, zróżnicowanym i nikogo niewykluczającym głosom”.

W łatwy sposób można sprowadzić ostatnie zamieszanie związane z atakami na zachodnią kulturę do przysłowiowej burzy w szklance wody. Niemniej jednak, klasyczna zachodnia kultura to coś zdecydowanie więcej niż kosztowne domy operowe i wiersze pisane w staroangielskim. To również wartości i estetyczna wrażliwość które ona ucieleśnia, pomoc w doskonaleniu wyobraźni, bycie zawsze otwartą na skutki nowych doświadczeń. Pokolenia inspirowały się jej nieodpartym pięknem. Nie ulega wątpliwości, że klasyczna kultura zachodnia ma swoje wady lecz po rozważeniu wszystkich jej zalet i przywar, obdarzyła człowieczego ducha przede wszystkim rzeczywistymi wartościami, które wciąż wzbogacają nasze życie. Stąd też powinniśmy bronić integralności naszych cywilizacyjnych osiągnięć przed barbarzyńcami czyhającymi u bram.

Upolitycznienie kulturowego dziedzictwa zachodniej cywilizacji nie jest zaledwie kwestią samej obrony przeszłości. Współczesna sztuka może rozkwitać jedynie na gruncie wzbogaconym przez wkład artystyczny jej poprzedników. Niezależnie od form przyjętych przez obecnych artystów, są oni spadkobiercami artystycznej spuścizny, którą mogą przyjąć, rozwinąć lub odrzucić. Lecz nawet sam akt odrzucenia sztuki nie może być całkowicie odseparowany od czasów minionych. Sztuka posiada inherentną spójność oraz sposoby wyrazu, których nawet armia Kulturowego Talibanu nie jest w stanie zredukować do rangi zwykłego instrumentu politycznego.

 

Artykuł został pierwotnie opublikowany  w internetowym czasopiśmie "Obieg" - Nr 19/2022 Sztuka Polityczna: Upolitycznianie sztuki | OBIEG

Komentarze (0)