Żeby zrozumieć zasadność tego pytania i fakt, że jest ono naprawdę istotne z perspektywy współczesnej dynamiki społecznej, trzeba najpierw dobrze zrozumieć w jakim miejscu historii się znaleźliśmy.
Przeszło dwieście lat temu romantycy zauważyli, iż tworzenie sztuki i kultury, ale też całego systemu społecznego jedynie w oparciu o kategorie racjonalności i rozumu, nie tylko przeciwstawia się wrodzonej kreatywności człowieka, ale prowadzi do zbrodni. Rewolucja francuska i postępująca za nią wendetta nad tradycją i kulturą wieków minionych, dały temu szczególny wyraz. Tak więc zarówno sztuka, jak i człowiek potrzebują idei większej niż rozum.
Natomiast wraz z początkiem XX wieku, można zauważyć jak do rzeczywistości artystycznej, a zatem i społecznej, zaczynają się wkradać antyestetyczne nurty wytwórcze. Zapoczątkują one w wytwórstwie artystycznym zjawiska, które nie aspirują do stawiania pytań i podejmowania funkcji podobnych sztuce wieków minionych, za to niebezpiecznie zbliżą się do rewolucyjnych nurtów ideowych napędzanych herezją modernizmu. Mowa tu nie tylko o dadaizmie, konceptualizmie, akcjonizmie, czy fluxusie, ale o każdej formule wytwórczej, która pod egidą sztuki stara się przemycić nihilizm i relatywizm, a więc ostrze wymierzone w jakość (rozumianą jako potrzeba rozwoju i doskonalenia się), piękno (stanowiące asumpt do poszukiwania sensu i prawdy) oraz wartości (prowadzące człowieka do cnót).
Współczesne wojny kulturowe i towarzyszące im narzędzia inżynierii społecznej, a także rosnący absurd otaczającej nas rzeczywistości, niewątpliwie przyczyniły się do pogłębionych studiów nad korzeniami obecnej rewolucji kulturowej. Powstaje coraz więcej książek i artykułów starających się rozsupłać tą misternie zaplanowaną wojnę z Zachodem. Jednakże, w znacznej większości tych publikacji brak zrozumienia dla istoty sprawy kultury i sztuki oraz ich roli w budowaniu następnych generacji. To właśnie daleka perspektywa stała się kluczem do obecnej dominacji medialnej progresywistów i jest najlepszym sojusznikiem konserwatystów w drodze o zwycięstwo.
Otaczający nas chaos kulturowy, czy raczej antykulturowa walka z cywilizacją Zachodu, nie zaczęła się wczoraj. Cofając się do korzeni współczesnej rewolucji nie cofamy się o dekadę, ale do lat 60., a nawet 30. minionego stulecia. Twórcy współczesnej doktryny progresywistycznej doskonale rozumieli, że przejęcie następnych generacji, kontrola treści i systematyczna indoktrynacja przez edukację i sztukę, ułatwi im realizację swoich celów politycznych, jeśli nie w przestrzeni dziesięciu czy dwudziestu lat, to za lat pięćdziesiąt. I trzeba przyznać, że progresywiści swój cel osiągnęli zadziwiająco skutecznie. Wykorzystując powolny marsz przez instytucje przejęli oni większość instytucji artystycznych i organów odpowiedzialnych za finansowanie działalności artystycznej i kulturalnej, prowadząc tym samym do monopolizacji przekazu, który w otaczającej nas rzeczywistości i jej cyfrowym odpowiedniku, formatuje sposób myślenia następnych generacji.
Żeby lepiej zobrazować istotę problemu posłużmy się przykładem. Dlaczego w minionej dekadzie uniwersum filmów Marvela mogło cieszyć się niesłabnącym zainteresowaniem widowni, a tym samym zarabiało fortunę? Albo spójrzmy jeszcze dalej, dlaczego mimo upływu tak wielu lat, saga Star Wars Georga Lucasa generuje wciąż niesłabnącą liczebnie grupę fanów, na której to twórcy coraz gorszych jakościowo sequeli starają się nieustannie zarobić? Czy chodzi wyłącznie o to, że obie serie kinematograficzne są przykładem niedoścignionego kunsztu artystycznego? Otóż nie. Obie są skierowane do dzieci! Nie tylko marketingowcy zrozumieli, że prezentowane dzieciom treści, idee, normy estetyczne i etyczne, odciskają na nich piętno nie na kilka miesięcy czy lat, ale na resztę życia. I dokładnie z tej samej strategii korzystają progresywiści, którzy współcześnie panoszą się nie tylko w szeroko rozumianym artworldzie, popkulturze, kinematografii i serwisach streamingowych, ale ostatnio sięgnęli nawet po cenzurę i destrukcyjne remodelowanie literatury. Dlaczego? Bowiem progresywiści nieustannie walczą o front wyznawców i popleczników dla swojej agendy politycznej. Ponieważ poza zdestabilizowanym światem akademickim i nieumiejącym się zreformować szkolnictwem, to właśnie kultura stanowi dla progresywistów gwarant produkcji masowego poplecznika, który za dziesięć lat w milionowych tłumach będzie skandować rewolucyjne hasła progresywistów, nawet jeśli nie do końca umie je logicznie czy racjonalnie uargumentować.
Spójrzmy na ten sam mechanizm z drugiej strony. Dlaczego współcześni marksiści kulturowi tak bardzo boją się katolików i wszelkimi dostępnymi środkami dążą do destabilizacji Kościoła, poprzez modernizację jego doktryny, liturgii i ewangelizacji? Czy to aby nie dlatego, że dziecko wychowane w ethosie etyki katolickiej, łaknące i poszukujące w sztuce i w świecie piękna, dobra i prawdy, staje się odporne na indoktrynację? Czy aby nie tak właśnie powstaje zdeterminowana do obrony swoich praw i wartości opozycja konserwatywna?
Jest pomiędzy katolicyzmem a transcendentaliami pewna niesamowita i nieprzypadkowa paralela, którą trzeba zrozumieć patrząc na historię sztuki i kultury. I bynajmniej nie chodzi o to, że Bóg w katolicyzmie jest dobry, prawdziwy i piękny. Chodzi o to, że prawdziwa sztuka, nawet w separacji od Kościoła, jest drogą poszukiwań i stawiania pytań, które prowadzą człowieka do Piękna, Dobra i Prawdy – do poszukiwania sensu, a tym samym do obrony wartości życia. Tak właśnie egzystencjalizm przeciwstawia się nihilizmowi i relatywizmowi, afirmowanym przez progresywistów na drodze do permisywizmu moralnego i niczym nieskrępowanej wolności jednostki – komunistycznej utopii ponadnarodowej globalnej wioski indywiduów, zarządzanych strachem przed ostracyzmem i pozbawionych zdolności do kolektywnego działania, żeby przypadkiem nie sprzeciwić się odgórnie narzuconemu systemowi.
Sztuka od początku swojego istnienia miała służyć rozwojowi człowieka – jego człowieczeństwa i mądrości, i to zarówno twórcom jak i odbiorcom. Przestrzeń kultury miała wychowywać człowieka wpajając mu wzorce rozwojowe, narzucając pewne ambicje i wyzwania. Współcześnie postmodernistyczny lep wytwórczy, choć nie może równać się z kunsztem sztuki dawnej, skutecznie implementuje shockverstising, potrzebę wyzwolenia jednostki od wszystkiego i od wszystkich, promując jednocześnie mechanizmy uzależnienia od dopaminy i erotyzmu. A wszystko tylko i wyłącznie po to, by zająć uwagę człowieka, pozbawiając go jednocześnie wszelkiej potrzeby i umiejętności stawiania pytań ważnych.
Może warto wreszcie zauważyć, że w wojnie o cywilizację Zachodu sięgnięcie do korzeni kultury i zawalczenie o jakość sztuki współcześnie formującej następne generacje, nie jest najgorszym pomysłem, żeby nie powiedzieć jest koniecznością. Katolicy od zawsze wiedzą, że prawda ma niezwykłą moc wyzwalania z okowów kłamstwa i iluzji. Dobrze byłoby, gdyby obrońcy tradycji zrozumieli wreszcie, że przez piękno sztuki, przez piękno Caravaggia, Bacha, czy Tolkiena, też można dochodzić do prawdy. Ostatecznie, sztuka nie jest przywilejem nielicznych i opcjonalnym dodatkiem do życia, jest kluczowa i niezbywalna. A jeśli nie będzie służyć poszukiwaniu sensu dla dobra człowieka, to z pewnością, jak ma to miejsce teraz, zostanie wykorzystana w innym, mniej humanitarnym celu.
Czytaj także
Istota Rzeczy (odc. 7) - „Wojny kulturowe”. Rozmowa z Janem Tarnasem
W siódmym odcinku „Istoty Rzeczy” rozmawiamy o wojnach kulturowych, jako zjawisku ogólnym oraz - w szczególności - o ich przejawach w sztuce.
Jan Tarnas
Cenzura wolności i logiki
Pomimo dwukrotnej zmiany lokalizacji ze względu na nacisk środowisk lewicowych, licznych prób zastraszenia właściciela trzeciej lokalizacji i jego rodziny (sic!)
Komentarze (0)