W minionych dniach światowe media obiegła informacja o bezprecedensowej próbie zakrzyczenia, zastraszenia i ocenzurowania konferencji NatCon Brussels 2, która corocznie gromadzi polityków, akademików, dziennikarzy i ludzi biznesu, wspólnie debatujących nad stanem i wyzwaniami współczesnego konserwatyzmu.
Pomimo dwukrotnej zmiany lokalizacji ze względu na nacisk środowisk lewicowych, licznych prób zastraszenia właściciela trzeciej lokalizacji i jego rodziny (sic!), zabarykadowaniu wejścia przez policję, której burmistrz jednej z gmin Brukseli wydał nakaz zamknięcia wydarzenia, oraz przedstawicieli Antify nagrywających osoby wchodzące do budynku, organizatorzy nie tylko nie ulegli presji doprowadzając wydarzenie do skutku, ale w zaledwie kilkanaście godzin wygrali sądownie sprawę w imię wolności słowa. Tym razem wolność triumfowała.
Jednak kuriozum tej sytuacji nie skończyło się wraz z konferencją. W większości komentarzy prasowych czytamy bowiem, że istotą wydarzenia było spotkanie „radykalnych”, „skrajnie prawicowych”, „nacjonalistów”, „faszystów” i „populistów”. Ta retoryka, wpisująca się w model działań, którego organizatorzy doświadczyli bezpośrednio w Brukseli, rodzi pytanie o to, jakie treści budzą tak wielki strach w środowisku liberalno-lewicowym, że posuwa się ono do tak radykalnych aktów cenzury w samym sercu UE.
Kluczowe poglądy, które przedstawiano na konferencji można streścić w kilku zasadniczych punktach.
Po pierwsze, chodzi o spostrzeżenie, że UE, która zaczęła się jako projekt dążący do utrzymania pokoju w Europie, stała się w minionych latach projektem utrzymania władzy, a Bruksela jest epicentrum tego globalistycznego projektu centralistycznego, wobec którego żadne alternatywne poglądy nie są dozwolone. Działania podjęte przeciwko organizatorom NatCon dobrze obrazują ten problem.
Centralizacja władzy, która niestety nie ma nic wspólnego z federalizacją interesów poszczególnych państw narodowych, pociąga za sobą konkretny charakter legislatorski, oparty na koegzystencji wielkiej polityki z wielkim biznesem i wielkimi bankami. Projekt utrzymania pokojowych stosunków pomiędzy państwami partycypującymi we wspólnych interesach gospodarczych prezentuje model legislacyjny, w którym lobbyści poprzez komisje EU wpływają na kształt i charakter regulacji dla swoich sektorów rynkowych, tłumiąc tym samym wolność i konkurencyjność przedsiębiorczości.
Po drugie, retoryka prowadzonej debaty publicznej i wynikające z niej działania polityczne na rzecz niekonfliktowego punktu widzenia, eliminują możliwość prowadzenia racjonalnej argumentacji logicznej w debacie. Tym samym, substancja debaty politycznej została zastąpiona walką języka, której towarzyszy wyjałowienie pojęć na rzecz inkluzywności terminologicznej i stygmatyzacji oponenta. Przykładem niech będzie stygma populizmu zarzucana oponentom środowisk lewicowo-liberalnych.
Ta impulsywność w miejsce racjonalności jest również postrzegana jako symptom kryzysu systemu edukacji, który wspiera impulsywne odruchy wyborcze zamiast kreować jednostki zdolne do wspierania systemu demokratycznego. Istotą demokracji jest przecież kontrola władzy (gr. kratos) przez świadomy jej działań lud (gr. demos). Bez możliwości prowadzenia skutecznej debaty nad sposobem rządzenia, a tym samym kontrolowania skuteczności polityki prowadzonej w imię dobra konkretnych narodów, kwestia wolności w demokracji ustępuje miejsca uciskowi i opresji.
Jednak najbardziej zapalna dla środowisk lewicowo-liberalnych jest kwestia kryzysu migracyjnego i konserwatywna perspektywa tego problemu. Po pierwsze, trzeba zrozumieć, że konserwatyści patrzą na problemy w perspektywie długofalowej, co znacznie odbiega od lewicowej retoryki proponowania natychmiastowych rezultatów na nieudokumentowane problemy. A kryzys migracyjny, to nie problem natychmiastowej relokacji migrantów, których personalia, historię i zamiary ustalimy później…
Państwa europejskie powstały w cywilizacji wartości chrześcijańskich i niezależnie od tego, czy ktoś jest katolikiem czy nie, musi zrozumieć, że postęp Europy i jej dynamika społeczna, były możliwe tylko ze względu na jej charakter cywilizacyjny i pielęgnowane wartości. Wystarczy spojrzeć na okropieństwa II Wojny Światowej, żeby zobaczyć jak wyglądały próby budowania społeczeństwa na antytezie cywilizacji chrześcijańskiej.
Kwestia masowej relokacji osób reprezentujących odmienną tradycję kulturową, a w znacznej mierze religię, która ma na celu przeniknięcie całego życia społecznego, wprowadzając konkurencyjny dla państwowego system prawa, nie jest kwestią odruchów humanitarnych, ale pytaniem o to, w jakich społeczeństwie chcemy osadzić nasze wnuki w roku 2100. Czy będzie to jeszcze Europa wolności i postępu, w tradycji której my wyrośliśmy? Czy naprawdę chcemy zrobić krok w stronę budowania społeczeństwa, które wypiera chrześcijańskie wartości niezależne od statusu religijności jego jednostek?
Już dziś obserwujemy na Zachodzie, że ten model „multikulturalizmu” zawiódł. A to dlatego, że przeciwnie do skutecznie prowadzonej polityki wielokulturowej w Rzeczypospolitej XVI w., stworzył proceder migracji jednostek, które nie prowadzą ubogacenia kultur narodowych na drodze do asymilacji, ale aktywnie wypierają tradycję kulturową Zachodu na rzecz wartości i stylu życia, który jest Europie obcy.
Maskowanie kryzysu migracyjnego niżem demograficznym w Europie i zapotrzebowaniem na ludzi do pracy, pociąga za sobą pytanie o wymierną korzyść tego procederu. Może warto zastanowić się nad tym ilu spośród przybywających do Europy migrantów wesprze swoim głosem środowiska konserwatywne, a ilu spośród nich zdecyduje się raczej na poparcie środowiska, które aktywnie zwalcza zwolenników interesów państw narodowych.
Oczywiście, takie spojrzenie na problemy i wyzwania współczesnej polityki UE muszą rodzić pytania o to, czy UE można zreformować od środka, czy też jedynym, a być możne najskuteczniejszym rozwiązaniem jest powrót do rzeczywistości niezależnych państw narodowych, które same regulują zakres swojej współpracy i wzajemne relacje. Niezależnie od tego, gdzie leży odpowiedź na to pytanie, debata nad tymi problemami jest nie tylko potrzebna, ale konieczna. Tym samym, aktywne zwalczanie i wyciszanie głosów innych niż centralistyczne nie budzi dobrych skojarzeń. W perspektywie nadchodzących wyborów do europarlamentu trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy obecna UE jest jeszcze demokratyczna czy już antydemokratyczna i co możemy w tej sprawie zrobić?
Czytaj także
Istota Rzeczy (odc. 7) - „Wojny kulturowe”. Rozmowa z Janem Tarnasem
W siódmym odcinku „Istoty Rzeczy” rozmawiamy o wojnach kulturowych, jako zjawisku ogólnym oraz - w szczególności - o ich przejawach w sztuce.
Jan Tarnas
Czy konserwatyści porzucili sztukę?
Żeby zrozumieć zasadność tego pytania i fakt, że jest ono naprawdę istotne z perspektywy współczesnej dynamiki społecznej, trzeba najpierw dobrze zrozumieć w jakim miejscu historii się znaleźliśmy.
Komentarze (0)