Wspieraj nas

Zostań naszym subskrybentem i czytaj dowolne artykuły do woli

Wspieraj nas
Wesprzyj

Pod rządami Emmanuela Macrona przemoc francuskiej policji stała się częścią systemu

2023-08-10
Czas czytania 8 min
Wydawałoby się, że pójście na manifestację nie jest w państwie demokratycznym niczym nadzwyczajnym. Tymczasem siły porządkowe reagują dziś podczas manifestacji tak brutalnie, że jeśli zapytacie mieszkańca Francji o to, czy zamierza manifestować, prawdopodobnie usłyszycie, że wolałby uniknąć tego ryzyka.

 

W 2018 r., podczas protestów żółtych kamizelek, wielu europejskich dziennikarzy pytało mnie o zachowanie francuskiej policji. Odkryli oni wówczas inną twarz nie tylko Emmanuela Macrona, lecz również Komisji Europejskiej, która wobec francuskiego rządu wykazała się zadziwiającą wyrozumiałością. Wyobraźmy sobie wzburzenie, którego bylibyśmy świadkami, gdyby to w Polsce zabroniono organizowania manifestacji, a ludzi aresztowano by jedynie za to, że mieli na sobie żółtą koszulkę. Wyobraźmy sobie, że to w Polsce obrzucono by manifestantów granatami z materiałem wybuchowym i oddano do nich ponad 200 tys. strzałów ze strzelb-wyrzutni typu Flash ball, że aresztowano by tam 15 tys. osób, raniono 2 tys., ponad 350 odniosłoby obrażenia głowy, a ok. 30 straciło oko. Gdyby choć jedna z tych rzeczy wydarzyła się w Polsce, niewątpliwie mielibyśmy do czynienia z lawiną komentarzy ze strony Parlamentu Europejskiego, europejskich komisarzy, organizacji pozarządowych i mediów, które zgodnie potępiłyby Polskę.

Tak się składa, że żółte kamizelki symbolizują ową znienawidzoną przez elity Francję peryferyjną, która, o zgrozo, ma czelność podważać wszystkie dogmaty rządów tzw. postępowych, a więc w pierwszym rzędzie opodatkowania ludzi żyjących w taki sposób, który jakoby przyczyniał się do ocieplenia klimatu. W szerszym ujęciu chodzi o walkę z każdym, kto żyje inaczej niż nakazuje coraz bardziej nasilający się miejski kolektywizm, owoc galopującej urbanizacji. Ponadto Francja peryferyjna podaje w wątpliwość prawidłowość zarządzania publicznymi pieniędzmi przez Emmanuela Macrona, do niedawna pupila postępowych technokratów. Choć wśród wszystkich krajów rozwiniętych to właśnie Francja ma najwyższe podatki, jednocześnie wydaje się, że nie ma Francuza, który nie podzielałby opinii, iż wzrost obciążeń podatkowych idzie dziś w parze z pogarszającą się jakością usług publicznych. Otóż żółte kamizelki nieustannie pytały: „Co robicie z naszymi pieniędzmi”?   

Początkowo rząd i środki masowego przekazu wyśmiali ich postulaty i dali do zrozumienia, że żółte kamizelki nie posiadają ani odpowiednich umiejętności, ani zdolności intelektualnych potrzebnych, aby zrozumieć, jak bardzo polityka rządu jest dla nich korzystna. W pewnym momencie pojawił się dodatkowy postulat dotyczący rozpoczęcia narodowej debaty o imigracji. Wówczas media i politycy rozpętali przeciw żółtym kamizelkom kampanię oszczerstw, co dało początek fali policyjnej przemocy wymierzonej w tę peryferyjną Francję.

Ruch protestacyjny żółtych kamizelek kontestował cały system zbudowany przez wyznawców progresizmu, w związku z czym uznano protestujących za poważne zagrożenie. Warto pamiętać, że w czasie największych manifestacji urzędnicy policji i żandarmerii poinformowali Macrona, że odmawiają użycia przeciw protestującym ostrej broni, w związku z czym wyposażono policję w olbrzymią liczbę tzw. defensywnych granatów, gazu oraz strzelb-wyrzutni Flash ball kalibru 40 mm. Emmanuel Macron byłby wówczas przepadł z kretesem, a skupiony wokół niego system byłby niechybnie runął, gdyby nie represje i zorganizowana przez media głównego nurtu kampania oszczerstw przeciw żółtym kamizelkom. Wszystko wskazuje na to, że to działanie policji uratowało rządzących przed upadkiem.

Aktualnie sytuacja jest odmienna. Sceny przemocy ze strony francuskiej policji nacierającej na protestujących przeciwko reformie emerytalnej i dokonującej licznych aresztowań, dały do myślenia nie tylko prasie europejskiej, lecz nawet francuskim mediom głównego nurtu. Otóż tym razem na ulice wyszła już nie Francja peryferyjna, lecz najwierniejsi bojownicy lewicowego progresizmu, a więc przedstawiciele sektorów sponsorowanych przez państwo i wspieranych przez media publiczne, jak np. członkowie związków zawodowych, organizacji pozarządowych, lewicowych partii politycznych i państwowi urzędnicy.

Również i tym razem, podobnie jak w przypadku żółtych kamizelek, prezydent Macron uczynił wszystko, aby sytuacja wymknęła się spod kontroli, a następnie nakazał policji przypuszczenie szturmu na protestujących, uznając najwyraźniej, że tym sposobem zdoła wykreować siebie samego na ostatnią ostoję normalności pośród morza chaosu. Tym razem wszystkie progresywne media i wszyscy progresywni influencerzy zwrócili się jednak przeciwko niemu. Nieco później, tj. w czerwcu, [we Francji] doszło do zamieszek i aktów grabieży. To, co teraz napiszę, z pewnością dla naszych europejskich czytelników, którzy nie mieszkają we Francji, zabrzmi jak istne szaleństwo, niemniej jednak jest prawdą, że zarówno rząd, jak i media głównego nurtu, przez cały lipiec uczyniły wszystko, co w ich mocy, aby w ogóle nie poruszyć tematu imigracji. Tak oto, pisząc o czerwcowej grabieży, francuska prasa kładła nacisk na przemoc policji, tak iż czytelnik odnosił wrażenie, że to policja ponosi całkowitą odpowiedzialność za wybuch zamieszek.

Tymczasem, chcąc wyrazić swoje zmęczenie całą sytuacją, policjanci zainicjowali własny ruch. Nie zapominajmy, że policjant, który zastrzelił młodego Nahela, wciąż przebywa w areszcie tymczasowym, ponieważ wymiar sprawiedliwości orzekł, iż jego wypuszczenie mogłoby doprowadzić do wybuchu nowych zamieszek na przedmieściach. Należy przyznać, że zastosowany argument brzmi doprawdy surrealistycznie, zwłaszcza że, zgodnie z francuskim prawem, policjanci mają prawo otworzyć ogień do pojazdu, jeśli zachodzi podejrzenie, iż „podczas ucieczki poruszające się nim osoby stanowiłyby zagrożenie dla życia lub zdrowia fizycznego policjantów lub osób trzecich”. Otóż siedemnastoletni Nahel figurował w policyjnych kartotekach. Zastrzelono go, podczas gdy, nie posiadając prawa jazdy ani ubezpieczenia pojazdu, chłopak z dużą prędkością poruszał się po pasie wydzielonym dla autobusów samochodem marki Mercedes-Benz Klasy A (model 177). Kiedy Nahel uciekł policjantom po raz pierwszy, ci nie wyciągnęli jeszcze broni, kiedy usiłował uczynić to po raz drugi, wtedy mieli już wyciągniętą broń. Aby skazać policjanta, trzeba by wykazać iż, oddając strzał, wiedział, że Nahel z całą pewnością nie spowoduje wypadku, a to jest niemożliwe i, przede wszystkim, żadna ława przysięgłych nie orzeknie niczego podobnego, o czym świadczy np. zorganizowana w Internecie zrzutka na rzecz rodziny przebywającego w areszcie policjanta, w ramach której w ciągu 5 dni uzbierano 1,6 mln euro.

Kroplą, która przelała czarę goryczy, stała się sprawa Hediego. Hedi to młody człowiek w wieku 22 lat, który 1 lipca miał zostać trafiony w głowę granatem wybuchowym, następnie miał zostać pobity przez czterech policjantów i pozostawiony bez żadnej pomocy w kałuży krwi. Jego życie uratowali lekarze, usuwając mu część czaszki, co doprowadziło do jego oszpecenia. Nie wiemy dlaczego czterej policjanci zaatakowali tego młodego człowieka, który miał pracę i nic nie wskazywało, aby brał udział w zamieszkach lub aktach grabieży. Czterech policjantów postawiono w stan oskarżenia, a jeden z nich został zatrzymany, podobnie jak policjant, który zabił Nahela, co oburzyło środowisko policyjne. Koledzy najpierw oklaskami powitali policjanta wychodzącego z Pałacu Sprawiedliwości, a następnie udali się na zwolnienie lekarskie, wskazując m.in. na wypalenie zawodowe. Ten oddolny ruch szybko rozlał się po całym kraju. Zauważywszy jego rozmiar, związki zawodowe spróbowały nadać mu konkretny kształt. Sięgnięto po procedurę 562, w ramach której policjanci pełnią służbę w minimalnym zakresie, tj. nie udają się w teren poza nagłymi wypadkami. W dalszej kolejności Dyrektor Generalny Policji Narodowej, Frédéric Veaux, wykonał niecodzienny gest, mianowicie stanął po stronie policjantów przeciw decyzji sędziów, usiłując przekuć rosnące niezadowolenie w konkretny postulat: „Przed rozpoczęciem ewentualnego procesu żaden policjant nie powinien znaleźć się w więzieniu”. Jego słowa wywołały gniew środowiska sędziowskiego i mediów głównego nurtu, w związku z czym zwrócono się z apelem do prezydenta Republiki, ministra spraw wewnętrznych i ministra sprawiedliwości, wzywając do obrony autorytetu wymiaru sprawiedliwości. Emmanuel Macron i jego ministrowie, zdając sobie oczywiście sprawę z tego, że policja jest ich ostatnim bastionem, powstrzymali się od potępienia słów wysokiego państwowego funkcjonariusza. Wszystko wskazuje zresztą na to, że Veaux nie wypowiedział ich przypadkowo, tzn. bez przyzwolenia swoich przełożonych, a uczynił to w celu uspokojenia nastrojów [w policji]. Choć na co dzień dialog społeczny z pewnością nie jest mocną strona tego rządu, tym razem minister spraw wewnętrznych był jednak nadzwyczaj ostrożny; usiłując nie urazić swoich podwładnych, liczył się z każdym słowem. Pomimo nacisków dziennikarskich minister nie odniósł się do sprawy Hediego.

Mimo wszystko błędem byłoby potępianie w czambuł francuskiej policji. Policjanci potrafią okazać szacunek, ale sami również wymagają szacunku, ponieważ czynią co w ich mocy, aby bronić obywateli i ich majątków w kraju opanowanym przez przestępców, którzy nierzadko biorą na cel samych policjantów. Regularnie, zarówno na służbie, jak i po godzinach, policjanci doświadczają agresji tylko dlatego, że są policjantami. Znajdują się na pierwszej linii ognia, stawiając czoła rosnącemu niezadowoleniu obywateli, którym postępowi politycy obiecali raj na ziemi, a zamiast tego stworzyli społeczeństwo coraz bardziej podzielone, spolaryzowane i rozbite. Francja znajduje się w stanie permanentnego kryzysu: czerwone czapki, nocne czuwanie, żółte kamizelki, liczne i nadzwyczaj zróżnicowane strajki, blokady organizowane „w proteście przeciwko niszczeniu planety”, COVID, protesty przeciwko reformie emerytalnej, zamieszki w miastach itd. Używanie przez rząd sił porządkowych do tłumienia społecznych protestów przyczynia się do tragedii. Policjanci nierzadko pracują bez wytchnienia przez 12 godzin, podczas których ich jedynym prowiantem jest sandwich. Nie powinno dziwić, że, mając naprzeciw siebie nieustannie nękających ich manifestantów, wielu policjantów po dwóch, trzech dniach pracy nie wytrzymuje, zwłaszcza jeśli taka sytuacja utrzymuje się przez kilka tygodni. Poza tym, w przerwach pomiędzy kryzysami, policjanci walczą z urastającą do niesłychanych rozmiarów przestępczością i niekontrolowaną imigracją, podczas gdy rząd, kierując się przesłankami ideologicznymi, odmawia ograniczenia tej pierwszej i drży na myśl o rozpoczęciu prawdziwej walki z tą drugą. Taka walka wymagałaby postawienia tamy imigracji, przeznaczenia olbrzymich środków (miejsca w więzieniach, rekrutacja do służby w policji i do pracy w wymiarze sprawiedliwości itp.), oznaczałaby zerwanie sojuszu z mediami, partiami oraz lewicowymi organizacjami pozarządowymi, gwarantującymi kolejnym postępowym kandydatom zwycięstwo w wyborach prezydenckich przeciw kandydatowi, który sprzeciwia się imigracji. Wypowiedzenie prawdziwej wojny przestępcom wiązałoby się wreszcie z tym, że przedmieścia, których liczni mieszkańcy utrzymują się z handlu takimi czy innymi nielegalnymi towarami, musiałyby płonąć przez całe miesiące. W takich warunkach łatwo zrozumieć, że przemoc policyjna we Francji bynajmniej nie zniknie, ponieważ stała się częścią systemu.

 

Komentarze (0)

Czytaj także

Nicolas Sarkozy i rosyjskie stronnictwo we Francji

Kwestia Sarkozy’ego powinna wyleczyć nas z wszelkiej naiwności wobec tych, którzy uprawiają prorosyjską retorykę.

Patrick Edery

15 min