20 marca premier Mateusz Morawiecki wygłosił bardzo ważne przemówienie na Uniwersytecie w Heidelbergu.[1] Warto porównać je z przemówieniem prezydenta Emmanuela Macrona na Sorbonie w roku 2017 oraz z wystąpieniem kanclerza Olafa Scholza na Uniwersytecie Karola w Pradze pod koniec sierpnia 2022 r. Warto skonfrontować ze sobą padające w tych wystąpieniach argumenty i propozycje. Sądzę, że przemówienie polskiego premiera zostało bardzo uważnie wysłuchane przez tych, którzy decydują - lub chcą decydować - o polityce europejskiej. Ale zostało przemilczane nie tylko przez nich, lecz także przez media tzw. zachodnie.
Wyjątkiem był głos Bernarda Guetty.[2] Ten należący do grupy politycznej „Renew”, francuski poseł do Parlamentu Europejskiego, były dziennikarz, korespondent Le Monde w Polsce w latach osiemdziesiątych, wyróżnia się na tle innych europosłów oraz urzędników Komisji Europejskiej, nie tylko znajomością Polski i całej Europy Środkowo-Wschodniej (o co nie jest trudno), ale i w ogóle szerszymi horyzontami. Dzisiaj jego refleksje nad Unią i Europą nie sprowadzają się jedynie do powtarzania utartych opinii. Obecnie pisuje do „Polityki”, kiedyś tygodnika światłej komuny, wspierającej stan wojenny generała Jaruzelskiego, dzisiaj post-światłej postkomuny przemienionej w liberałów.
Guetta uznał przemówienie premiera Morawieckiego za przełomowe i wymagające poważnego dialogu: „Przemówienie w Heidelbergu stanowi punkt zwrotny. Niemcy i Hiszpania, Francja i Włochy, kraje Beneluksu i Skandynawowie, Grecja i Portugalia, Rumunia, Czechy i cała Europa Środkowa muszą na nie odpowiedzieć jak najszybciej, ciepło, pozytywnie, docierając do sedna sprawy i biorąc Polskę za słowo.”
Rzeczywiście poważna dyskusja z tezami przemówienia Mateusza Morawieckiego dobrze służyłaby nie tylko relacjom polsko-francuskim, ale i Europie jako całości. Francusko-polska lokomotywa jest jej potrzebna.
Niestety odpowiedzi nie było. W ogóle od 2015 r. nie podjęto żadnej znaczącej próby poważnej rozmowy z Polską. A poważna rozmowa to nie pouczanie i nie jałowe mądrzenie się na temat Europy Środkowo-Wschodniej bez większej wiedzy na jej temat.
Niestety wielu polityków w krajach europejskich nie zauważyło, że czasy polityki klientelistycznej Polski to już przeszłość. Polska Tuska już nie wróci. Dzisiaj wiemy także, jak bardzo nasi samozwańczy wychowawcy – w tym główna preceptorka Europy, Angela Merkel – mylili się. Wiemy, jak bardzo złe decyzje podejmowali. Wszyscy płacimy ich koszty. Ukraina zaś płaci krwią. Zamiast więc oczekiwać, że znów nad Wisłą rządy obejmie skwapliwy potakiwacz, zamiast deklarować rytualnie, że to Polacy – czytaj Lech Kaczyński i PiS – mieli rację, jeśli chodzi o sytuację geopolityczną Europy i ocenę Rosji, trzeba wreszcie zacząć wsłuchiwać się w nasze argumenty i rozpocząć poważną rozmowę.
Poważna rozmowa to nie powtarzanie za „obrońcami demokracji” w Polsce ich głupstw i oszczerstw. Doprawdy tylu już tych tzw. „obrońców” się skompromitowało do szczętu, że warto wreszcie zrozumieć, że trzeba ich traktować co najmniej z rezerwą. Niestety dopiero wojna sprawiła, że przestano wreszcie wierzyć w te przesadzone do absurdu opowieści o „autorytarnej” Polsce.
Zdaniem Bernarda Guetty ów „punkt zwrotny” w polskiej polityce wobec UE to stwierdzenie Mateusza Morawieckiego, że Europa powinna mieć zdolność do obrony siebie samej. Premier postuluje, by państwa europejskie „były tak silne militarnie, by w razie ataku nie potrzebowały pomocy z zewnątrz, ale by mogły zapewnić innym wsparcie militarne”, dodając, że: „Dziś tak nie jest. Bez amerykańskiego zaangażowania, Ukraina już by nie istniała. A Kreml ruszyłby na swoją kolejną ofiarę.”
Guetta uznał, że słowa premiera to tylko inny sposób wyrażenia francuskiej idei „autonomii strategicznej”. Jeśli rzeczywiście to ona oznacza, to Polacy mogą powiedzieć: d'accord.
PiS zawsze tak uważało. Przypomnę, że premier Jarosław Kaczyński przed wielu laty w wystąpieniu dla „Heritage Foundation” rysował wizję wspólnej polityki obronnej, a nawet armii europejskiej. Obecnie polscy politycy wielokrotnie podkreślali, że kraje Unii Europejskiej powinny znacznie zwiększyć swój potencjał obronny. Wspieramy wysiłki komisarza Tierry Bretona wzmacniania przemysłu obronnego. Polska jest w stanie znacznie zwiększyć produkcję sprzętu potrzebnego Ukrainie i potrzebnego Europie. Ten rząd jest za tak rozumianą „strategią autonomiczną” Unii. Nie jest przypadkiem to, że polski europoseł z PiS był głównym sprawozdawcą w czasie prac nad rozporządzeniem o utworzeniu Europejskiego Funduszu Obronnego i jednym z dwóch głównych sprawozdawców EDIRPA (European defence industry reinforcement through common procurement act). Także w innych dziedzinach – polityce energetycznej, polityce przemysłowej, surowcowej, cyfrowej opowiadamy się za ściślejszą współpracą europejską i zmniejszaniem zależności Europy od dostaw zewnętrznych.
Bernard Guetta twierdzi, że „Polska i Francja są teraz zgodne w zasadniczych punktach, tych, które uczynią Unię unią polityczną. Nie zostało to wystarczająco powiedziane ani usłyszane: Polska w pełni przyjęła potrzebę europejskiej obrony, która jest teraz na drodze do uzyskania jednomyślności w Unii.” I stwierdza: „faktycznie idziemy w kierunku unii politycznej.”
Polska uważa jednak, iż dotychczasowa polityka Unii wymaga głębokiej zmiany, a nie kontynuacji. Jak pokreślił premier Morawiecki: „Przede wszystkim polityka Unii musi się zmienić. Nie w stronę większej centralizacji, oddania władzy w ręce kilku kluczowych instytucji i najsilniejszych państw, lecz w kierunku wzmocnienia równowagi między narodami z Północnej, Zachodniej, Środkowej, Wschodniej i Południowej Europy. A także dokończenia integracji unijnej z Bałkanami Zachodnimi, Ukrainą i Mołdawią, zgodnie z granicami geograficznymi Europy.” Nie można więc zgodzić się ze stwierdzeniem posła Guetty, że „różnice między nami co do stopnia federalizmu, jaki powinniśmy osiągnąć, w jakim tempie i czasie oraz w jakich obszarach powinniśmy go osiągnąć” - były „w rzeczywistości zupełnie drugorzędne.”
Polska sądzi również, że Unia powinna pozostać związana ze Stanami Zjednoczonymi jako najbliższym, niezbędnym sojusznikiem. Rosyjska agresja pokazała, jak bardzo to jest potrzebne. Dlatego polska prezydencja w roku 2025 chce poświęcić wiele uwagi naprawie stosunków transatlantyckich.
Polska chce, żeby Unia lepiej niż dotąd brała pod uwagę interesy Polski. Musi to być Unia przestrzegająca zasady równości państw ją tworzących i nie przekraczająca swoich kompetencji, nieingerująca w ich politykę wewnętrzną, w ich kulturę i tożsamość, także konstytucyjną. Gdy podczas mini-sesji Parlamentu Europejskiego w marcu tego roku padła propozycja debaty na temat nieproporcjonalnego używania siły przez policję w czasie protestów we Francji, została ona odrzucona między innymi głosami frakcji EKR. Także delegacja polska w większości nie poparła propozycji tej debaty, szanując suwerenność Francji. A czy posłowie francuscy z grupy „Renew” wykazywali taki sam szacunek wobec Polski, gdy organizowano kolejne absurdalne debaty na jej temat?
Bernard Guetta, który powinien zdawać sobie sprawę, jak wiele nonsensów mówiono w Parlamencie Europejskim o Polsce, pisze, że obecny rząd RP jest „reakcyjny”. A przecież zbyt dobrze zna Polskę, by nie wiedzieć, jakie skojarzenia budzi taki język. Otóż „reakcyjna” w Polsce była kiedyś i sanacja, i AK, i Kościół Katolicki, i Solidarność. Reakcyjny był kardynał Sapieha i rotmistrz Pilecki. Ba, nawet Adam Michnik był kiedyś, w zamierzchłych czasach, gdy „Polityka” Mieczysława Rakowskiego wyznaczała kryteria postępu, reakcjonistą. „Reakcyjny” był cały „Zachód”. My, Polacy, jeszcze nie zdążyliśmy ekshumować wszystkich zamordowanych w XX wieku w imię walki z „reakcją” i nie chcielibyśmy, żeby historia zatoczyła koło. Proponuję więc zrezygnować z tego języka.
My jesteśmy przekonani, że Europa silnych państw, ściśle współpracujących ze sobą, także politycznie i także, a może nawet szczególnie, w dziedzinie obrony, jest znacznie bardziej realistyczną opcją niż superpaństwo Europa. Premier Morawiecki wskazał, że budowa takiego superpaństwa doprowadzi do kryzysu: „Przestrzegam wszystkich, którzy marzą o stworzeniu superpaństwa zarządzanego przez wąską elitę. Jeśli będziemy ignorować różnice kulturowe, rezultatem będzie osłabienie Europy i szereg buntów, a może i nowa wiosna ludów jak ta z 1848 r.” Takie bunty już teraz wybuchają, głównie we Francji.
Jest dla nas rzeczą znamienną, że prezydent Macron przemawiając do francuskich ambasadorów 1 września ubiegłego roku mówiąc o suwerennej Europie jednocześnie, niemal jednym tchem, mówił o suwerennej Francji, o jej sile i wpływach w świecie, nie widząc w tym żadnej sprzeczności.[3] Także nasi niemieccy sąsiedzi nie widzą żadnej sprzeczności między budową potęgi i suwerenności Niemiec oraz coraz większą centralizacją i federalizacją Unii. Uważając chyba nawet, że między tymi dwoma celami jest wręcz sprzężenie zwrotne. I mają na to mocne dowody empiryczne, płynące z najnowszej historii. Otóż nas, Polaków, także interesuje tylko taka suwerenna, będąca się w stanie sama obronić, Europa, która nie wyklucza wolności, siły i suwerenności Polski.
[1] https://www.gov.pl/web/premier/wystapienie-premiera-mateusza-morawieckiego-na-uniwersytecie-w-heidelbergu
[2] https://guetta.blog.polityka.pl/2023/03/28/lokomotywa-francusko-polska/
[3] https://www.elysee.fr/emmanuel-macron/2022/09/01/discours-du-president-emmanuel-macron-a-loccasion-de-la-conference-des-ambassadrices-et-des-ambassadeurs.
Czytaj także
Rządy prawa czy rządy ludzi? Władza i prawo w sporze o „praworządność”
Od 2015 roku praworządność stała się nieoczekiwanie jedną z głównych kwestii politycznych i najgorętszych tematów w Unii Europejskiej.
Komentarze (0)