Wykład inauguracyjny na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie „Niektóre kierunki współczesnej teorii poznania"
Szanowni Państwo!
Przede wszystkim pragnę usunąć pewne nieporozumienie, jakie mogło powstać na podstawie tytułu mych tegorocznych wykładów. Otóż niejeden zapewne z Szanownych Państwa sądził, że to mają być wykłady historyczne. Tymczasem nie mam wcale zamiaru uprawiać historii współczesnej epistemologii. Nie jestem historykiem filozofii, lecz filozofem, nie czułbym się przeto na siłach, by zarysować dzieje jakiegokolwiek okresu rozwoju badań filozoficznych, a tym bardziej dziejów współczesnych prądów epistemologicznych. Prócz tego jestem przekonany, że postawa naukowa historyka wyklucza, a przynajmniej przeszkadza pozytywnej pracy w dziedzinie tej czy owej nauki filozoficznej. Historyka filozofii interesuje przede wszystkim dzieło filozofa jako pewien, faktycznie w pewnej chwili, powstały twór literatury naukowej. Przedmiotem jego badań jest w pierwszej linii pewien układ twierdzeń (zdań) będących wyrazem czyjejś pracy intelektualnej, uzewnętrznieniu czyichś poglądów na ten, czy ów temat. Już to ujęcie dzieła filozoficznego jako faktycznego wyrazu czyichś poglądów sprawia, iż historyk od pierwszej chwili swych badań porusza się – jeśli wolno tak powiedzieć – we wręcz odwrotnym kierunku, niż pozytywnie pracujący filozof przy posługiwaniu się pracami swych poprzedników. Historyk stara się dlatego dobrze zrozumieć badane przez siebie dzieło, by na podstawie tego zrozumienia pojąć, jaką była teoria filozofa i czym w pewnym określonym okresie czasu. Obojętną przeto rzeczą, a w każdym razie drugorzędną rolę odgrywa sprawa, czy twierdzenia danego filozofa są prawdziwe, czy nie. Co więcej, historyk jest w równej mierze obowiązany zbadać i zrekonstruować twierdzenia prawdziwe, jak i te, które są całkiem oczywiście fałszywe, lub choćby tylko wątpliwe. Istotną dlań bowiem rzeczą nie jest wartość poznawcza poglądów tego czy owego filozofa, lecz fakt pojawienia się w pewnej chwili takich właśnie, a nie innych poglądów. A faktem są zarówno poglądy prawdziwe, jak fałszywe, o ile tylko mamy na to wystarczające dowody, iż nie mylimy się sądząc, że pewne twierdzenia rzeczywiście w pewnej chwili zostały wypowiedziane i to przez tego autora, któremu je przypisujemy. Historyk, starając się zrozumieć dzieło filozoficzne, musi oczywiście zaznajomić się z zawiłościami, jakie pomiędzy poszczególnymi twierdzeniami pewnego autora zachodzą, ale i tu ciekawi go nie ten ich związek, jaki na podstawie ich treści pomiędzy nimi oczywiście zachodzi, ani też ten, jaki należy im przypisać na podstawie związków pomiędzy stanami rzeczy, których te twierdzenia się tyczą, lecz przede wszystkim ten ich związek i uporządkowanie, jakie pomiędzy swymi twierdzeniami ustalił sam autor. Tam zaś, gdzie historyka o związku pomiędzy twierdzeniami nie poucza w wystarczającej mierze informacja autora, jak, jego zdaniem, należy związki te pojąć, i gdzie równocześnie zachodzą wątpliwości, czy autor chciałby widzieć twierdzenia swe uporządkowane według zawiłości czysto rzeczowych, tam historyk obowiązany jest szukać w życiu psychicznym autora faktów konkretnych – nieraz zupełnie pozanaukowych, które by nas pouczyły, jakie związki pomiędzy twierdzeniami autora z uwagi na jego indywidualność są najprawdopodobniejsze. I w tym wypadku więc historyk powoduje się nie prawdziwością lub fałszywością twierdzeń, nie rzeczowymi zawiłościami pomiędzy nimi, lecz pewnymi faktycznymi indywidualnymi związkami przyczynowymi, jakie zachodzą pomiędzy indywidualnością autora i jego życiem a dziełem filozoficznym. Podobnie rzecz się ma, gdy historyk po przygotowaniu materiału swych badań, tzn. po zapoznaniu się z treścią twierdzeń pewnego autora, przystępuje do badań we właściwym tego słowa znaczeniu historycznych, a więc gdy musi się zastanawiać nad rozwojem poglądów danego autora, nad wpływami wywartymi na niego czy to przez współczesne autorowi prądy naukowe, czy też przez lekturę dawniejszych dzieł filozoficznych, gdy przystępuje do badań nad rozwojem poszczególnych prądów filozoficznych i wzajemnych wpływów pomiędzy nimi. Wszędzie ma tu do czynienia z pewnymi faktami historycznymi i związkami fizycznymi pomiędzy nimi – niekiedy z faktami natury zupełnie pozanaukowej – a jednak wywierającymi wpływ na ukształtowanie się prądów umysłowych i kulturalnych w ogóle, z faktami jednym słowem, na których faktyczność i doniosłość nie ma wpływu prawdziwość lub fałszywość zawartych w danych poglądach twierdzeń. Przeciwnie nieraz zupełnie fałszywe twierdzenia doniosłą rolę odgrywają dla historyka, ponieważ są odzwierciedleniem pewnej fazy badań, ponieważ pojawienie się ich tłumaczy nam powstanie jakiegoś nowego systematu, lub też ponieważ są znamienne dla pewnego typu kulturalnego lub są wyrazem takich czy innych procesów historycznych. Historyk filozofii nie może się oczywiście obyć bez filozofii systematycznej, jeżeli się nie ma zniżyć do poziomu kronikarstwa. Ale badania systematyczne filozofizmu są dla niego tylko środkiem pomocniczym dla lepszego zrozumienia istotnej treści poszczególnych poglądów, a przez to do wyświetlenia dziejów teorii tyczących się jednego i tego samego problematu. Badania systematyczne nie mogą mu jednak nigdy zastąpić wykrywania faktów historycznych, ani też nie mogą wpływać na niezgodną z faktycznym stanem rzeczy interpretację poglądów filozoficznych występujących w dziejach filozofii. Innymi słowy: jak się naprawdę mają rzeczy, o których piszą badani przez historyka autorzy – to już dla historyka filozofii w jego właściwych granicach sprawa w gruncie rzeczy obojętna, a studia systematyczne nad przedmiotami poglądów występujących w dziejach filozofii są tylko jednym ze środków pomocniczych służących do lepszego zrozumienia tych poglądów. Jest jeszcze jeden powód, który sprawia, że postawa historyka filozofii jest dla pozytywnych badań filozoficznych szkodliwa. Oto historyk mając za przedmiot swych badań dzieła filozoficzne, będące wyrazem swoich poglądów, ma do czynienia prawie wyłącznie z pewnymi pojęciami. Obraca się ciągle w sferze znaczeń i tworów znaczeniowych wyższego rzędu i zależy mu na wyeksponowaniu podstawowych pojęć występujących u poszczególnych autorów. Przy tym musi dbać o to, by ujęcie przez niego treści tych pojęć było zgodne z zamierzeniami danego autora; musi więc zastanawiać się nad treścią poszczególnych określeń (definicji), nad różnymi sposobami użycia jednego i tego samego słowa u różnych autorów – by ustalić różnice aparatu pojęciowego u różnych filozofów – słowem nie tylko może, ale jest zmuszonym w tej pracy oddalić się od naocznego poznania przedmiotów pojęć, tak że powoli zatraca zdolność zdobywania naocznego kontaktu poznawczego z przedmiotami. Toteż zasadniczym rysem rozpraw filozoficznych historyków filozofii jest to, co Niemcy nazywają Begriffsphilosophie, a co by można w znacznej mierze nazwać poezją pojęciową. Tymczasem filozof – o ile tylko praca jego ma prowadzić do nowych prawd – musi, jak każdy inny naukowiec, pozostawać w nieustannym bezpośrednim kontakcie poznawczym z przedmiotami swych badań, musi z naocznego poznania ich czerpać materiał do swych twierdzeń, w nim znajdować ostateczną i jedyną podstawę pojęć, którymi operuje. Filozofa bowiem interesują w pierwszej linii przedmioty badań i stany rzeczy pomiędzy tymi przedmiotami. Teoretycznie pracujący filozof chce wiedzieć, jak się rzeczy (a nie dzieła w rzeczach) mają, jakie związki pomiędzy nimi zachodzą, jakie problematy i trudności wyłaniają się na tle już wysnutych prawd itd. Oczywiście żaden filozof nie może ograniczyć się do samodzielnych badań – choćby tylko z uwagi na ekonomię czasu – i musi korzystać z dorobku naukowego uprzednich pokoleń. Korzystanie to jednak będzie tylko wówczas naprawdę owocne, tzn. dopomoże filozofowi do odkrycia nowych prawd, względnie choćby do wykrycia dotychczasowych błędów, jeżeli stosunek jego do dzieł czytanych będzie całkowicie wolny od pierwiastków postawy historyka. Gdy dla historyka dzieło filozoficzne stanowi pewien indywidualny fakt, będący wyrazem życia intelektualnego pewnego indywiduum, i uwarunkowany przyczynowo przez inne indywidualne fakty, to samo dzieło filozoficzne jest dla filozofa tylko jednym z instrumentów do uzyskania naocznego poznania przedmiotów, które go interesują, jest pewnym układem indywidualnych treści dotyczących pewnych przedmiotów, treści, w których wyrażają się poznania o tych przedmiotach. Filozof musi przystępować do lektury dzieła filozoficznego jedynie pod kątem widzenia prawdziwości lub fałszywości zawartych w nim sądów. Jeżeli czyta je celem poinformowania się o pewnych stanach rzeczy musi starać się – oczywiście po dokładnym zaznajomieniu się z treścią twierdzeń – nawiązać jak najrychlej bezpośredni kontakt poznawczy z przedmiotami, o których mowa i przez bezpośrednie badania uzyskać swój własny sąd o rzeczach, które mu umożliwią ocenę dzieła co do jego prawdziwości. Przy tej pracy – która jest tylko środkiem pomocniczym przy własnych badaniach filozoficznych – szkodliwym jest wszystko to, co odwraca uwagę filozofa od stosunku, jaki zachodzi pomiędzy treścią sądów a odpowiednimi stanami rzeczy, i od samych rzeczy. Książki są dla historyka instrumentem ułatwiającym wykrycie prawdy. Z chwilą, gdy stają się same obiektami rozważań, gdy stają się dokumentem historycznej rzeczywistości, objawem czyjegoś życia psychicznego, związek, jaki zachodzi pomiędzy treścią zawartych w nich sądów a przedmiotami tych ostatnich, usuwa się w cień, a z nim razem i same przedmioty – i z tą chwilą książki przestają nas wieść do prawdy, przestają być instrumentem. Jeśli więc zaznaczam, że zadaniem mych wykładów nie są badania historyczne – to chcę przez to tylko powiedzieć, że będę traktować dzieła i poglądy, które tu będę omawiał, tylko jako pewne narzędzia, za pomocą których będę się starał dotrzeć do przedmiotów i zagadnień badań epistemologicznych. Te przedmioty i te zagadnienia interesują mnie w pierwszym rzędzie, a drogą do nich będzie zarówno zrozumienie sądów głoszonych przez niektórych współczesnych epistemologów, jak i kryteria ich przeprowadzenia na podstawie pozytywnych rozważań nad samymi zagadnieniami. Albo inaczej powiedziawszy: tu interesuje mnie pewna grupa zagadnień epistemologicznych. Ażeby je sformułować i ażeby wskazać na możliwe drogi prowadzące do ich rozwiązania, sięgam do skarbnicy współczesnych badań i wybieram z nich te poglądy, które – zdaniem mym – najłatwiej zaprowadzą mnie do centralnych zagadnień epistemologicznych. Tym samym jestem zwolniony zarówno od przedstawienia całości poglądów poszczególnych stanowisk epistemologicznych, jak i od wszelkich rozważań, mających na celu ustalenie rozwoju poszczególnych poglądów względnie kierunków, jak też faktycznych zawisłości pomiędzy nimi. Wolno mi z każdego kierunku wybrać tylko tych autorów i te ich poglądy, które mnie zawiodą do ciekawych dla mnie zagadnień i pozwolą zilustrować możliwe ich rozwiązania. Oczywiście, wybierając z całości poglądów pewnego teoretyka poznania tylko niektóre jego twierdzenia muszę baczyć, bym uwzględnił także te wszystkie jego sądy, od których wybrane twierdzenia są logicznie zawisłe, lub które niezbędne są do należytego zrozumienia wybranych twierdzeń. Niejednokrotnie przy tym trzeba będzie mówić o takich sądach, które są założeniami wybranych twierdzeń, pomimo że dany autor z tego nie zdawał sobie sprawy. Ten sposób prowadzenia wykładu, w którym tylko punktem wyjścia są wybrane poglądy niektórych współczesnych epistemologów, a główny nacisk spoczywa na omawianiu samych zagadnień epistemologicznych i na krytyce przytaczanych poglądów – wymaga od Szanownych Słuchaczy ustawicznej współpracy w dwu kierunkach: postuluje on przede wszystkim sumienną i uważną lekturę dzieł autorów, o których tu będziemy mówić, ażeby te fragmenty poglądów, które przedstawię, przez zapoznanie się z pozostałymi twierdzeniami danego autora nabrały odpowiedniej do ich trafnego zrozumienia wyrazistości i ażeby te wszystkie motywy, które tu będę mógł tylko zaznaczyć, dokładnie były przez Szanownych Słuchaczy w ich roli przemyślane. Znacznie ważniejszą jednak jest współpraca Szanownych Słuchaczy nad samymi zagadnieniami epistemologicznymi, które będą centralnym punktem naszych rozważań. Wykład jest tylko pobudką do samoistnego filozofowania, jest środkiem do uświadomienia sobie przez Szanownych Słuchaczy głównych pytań i trudności, na jakie natrafimy w badaniach epistemologicznych, ma podniecać do samodzielnego szukania odpowiedzi na te pytania i ułatwiać to szukanie przez wskazanie dróg, na których można się spodziewać rozwiązania zagadnień, jak też przez ostrzeganie przed niebezpieczeństwami, jakie na tych drogach na nas czekają. Wykład mój nie chce żadnych rozwiązań narzucać. Niezbędną jednak rzeczą będzie już dla samego zrozumienia zagadnień dokonać pewnych rozstrzygnięć teoretycznych. Każde bowiem zagadnienie zjawia się na podstawie pewnych sądów uważanych za prawdziwe. Otóż zarówno w tych fazach wykładów, w których będę się starał za pomocą przedstawienia cudzych poglądów i krytyki tych ostatnich sformułować neutralne zagadnienia, jak i w tych okresach, w których będę usiłował za pomocą czysto rzeczowych rozważań przedstawić i uzasadnić pewne twierdzenia – jest to rzecz pozytywna i samodzielna, a praca Szanownych Państwa nad sprawami tu omawianymi, jest zarówno celem lepszego zrozumienia dalszych części wykładów, jak przede wszystkim celem uzyskania samodzielnego i uzasadnionego sądu o twierdzeniach, które Szanowni Państwo tu usłyszą. Powstanie takiego samodzielnego sądu u Szanownych Państwa, jak i odważenie się na samoistną pracę w dziedzinie teorii poznania – jest głównym praktycznym celem tych wykładów. Nie wątpię, że praca Szanownych Państwa ujawni się w całym szeregu jasno i ściśle sformułowanych pytań i zarzutów pod adresem moim i proszę Szanownych Państwa, by zechcieli mi składać uwagi swe – możliwie krótko ujęte – pisemnie przed czy po wykładzie. Będę usiłował w następnych wykładach na pytania te i zarzuty w miarę możliwości odpowiadać. Jeżeli jednak głównym przedmiotem mych wykładów ma być omówienie centralnych zagadnień epistemologicznych i zarysowanie ich rozwiązania – to może mi ktoś z Szanownych Państwa postawić pytanie, dlaczego w takim razie wybieram okólną drogę przez przedstawienie cudzych poglądów, zamiast wprost zająć się samymi zagadnieniami i ich rozwiązaniem. Istnieją różne tego powody. Pierwszym i najgłówniejszym jest stan dotychczasowych badań epistemologicznych. Istnieją zarówno w Polsce, jak za granicą poważni badacze, którzy powiadają, że teoria poznania – taka, jaką posiadamy do chwili obecnej – nie jest w ogóle żadną nauką. I nie można zaprzeczyć, że do pewnego stopnia mają rację. Jeżeli bowiem przez naukę będziemy rozumieli układ sądów prawdziwych i uzasadnionych, pewien zasób prawd bezsprzecznych na temat przedmiotów pewnej odrębnej dziedziny, prawd, z którymi wystarczy się zapoznać, by badania dalsze poprowadzić, to teoria poznania nauką w tym znaczeniu nie jest. Jakiekolwiek zagadnienie epistemologiczne weźmiemy i zapytamy, jaką odpowiedź daje na nie teoria poznania, to przekonamy się, że otrzymamy z różnych stron kilka wręcz sprzecznych odpowiedzi, a co gorsza bliższe zbadanie ich treści doprowadzi nas do przeświadczenia, że pozornie to samo zagadnienie występuje u różnych teoretyków poznania w tak zmienionej postaci, że chcąc rozstrzygnąć, która z odpowiedzi danego zagadnienia jest trafna, trzeba przede wszystkim przystąpić do jednoznacznego ustalenia samego zagadnienia. Jeżeli weźmiemy jeden z najważniejszych tematów badań epistemologicznych: poznanie dokonujące się w tzw. spostrzeżeniu zewnętrznym i zagadnienie jego obiektywizmu, to zobaczymy od razu ogromną różnorodność sądów i przesądów na ten temat. Dla jednych np., stosunek zachodzący przy spostrzeżeniu zewnętrznym pomiędzy przedmiotem spostrzeganym a podmiotem spostrzegającym i treścią jego spostrzeżenia, będzie pewnym realno-przyczynowym procesem rozgrywającym się pomiędzy przedmiotem fizycznym, tak jak go rozumieją fizycy (a więc pewną „chmurą atomów”), a innym przedmiotem – tym razem wprawdzie psycho-fizycznym, ale wchodzącym w rachubę tylko jako pewien aparat procesów fizjologicznych. Dla innych to samo spostrzeżenie nie będzie miało nic wspólnego ze stosunkiem przyczynowym i procesami fizyczno-fizjologicznymi, a w miejsce tego będzie mowa o akcie świadomości i stosunku intencjonalnym pomiędzy aktem i przedmiotem, przy tym przedmiot spostrzeżenia nie będzie miał nic wspólnego z przedmiotem pojętym na sposób fizykalny, lecz będzie przedmiotem takim, jak jest dany naocznie w spostrzeżeniu. Spośród tych ostatnich badaczy jedni będą rozróżniali pomiędzy przedmiotem, treścią i aktem, inni istnieniu aktu spostrzeżenia zaprzeczą i przedmiot będą uważali za pewien zespół treści, przy tym treść tę pojmować będą jako jedynie tzw. wrażenia. Oczywistą jest rzeczą, że przy tych rozbieżnościach nie tylko funkcja poznania dokonywującego się w spostrzeżeniu rozmaicie będzie pojęta, nie tylko ocena obiektywności spostrzeżenia wypadnie bardzo rozmaicie, ale i samo określenie tej obiektywności przybierze w poszczególnych wypadkach nader odmienną postać. Podstawowe pojęcia, którymi się posługują teoretycy poznania, są nie tylko niewyraźne, ale i niejasne, wskutek czego poszczególni badacze zazwyczaj nie rozumieją się nawzajem, dyskusje zaś, mające na celu wzajemne zrozumienie się, kończą się często bezowocnie, albowiem pokazuje się, że prawie każdy z teoretyków poznania wychodzi z pewnych nieuświadomionych, na wiarę przyjmowanych założeń i to niejednokrotnie założeń nieepistemologicznych. Co gorsza – ta teoria poznania, która rości sobie pretensje do zbadania środków poznawczych innych nauk, do wykrycia i oceny ich metod badania, sama nie zdaje sobie jasno sprawy ze środków poznawczych, którymi winna się przy swych badaniach posługiwać, ani też z metod mających jej zapewnić wartościowe rezultaty. Nieokreślona jednoznacznie jest dziedzina badania epistemologii oraz jej stosunek do innych nauk czy to filozoficznych, czy tzw. pozytywnych. Jedni uważają, że teoria poznania nie jest niczym innym, jak psychologią poznawania – przy czym jeszcze istnieje spór pomiędzy tymi, którzy wysuwają na czoło zagadnienia genetyczne, a tymi, którzy redukują epistemologię do pewnego działu, tzw. psychologii opisowej. Inni chcieliby opierać teorię poznania o metafizykę, napotykają przy tym zaraz opozycję ze strony tych, którzy powiadają, że – przeciwnie – teoria poznania winna być nie tylko od metafizyki niezawisła, ale sama jest niejako przedsionkiem metafizyki, decydując o możliwości tej ostatniej. Ci pragną opierać badania epistemologiczne na wynikach nauk przyrodniczych – i to zarówno przyrody martwej, jak i ożywionej – chcą zastosować w teorii poznania te same środki poznawcze i metody, jakimi posługują się nauki przyrodnicze, a tamci uprawiają epistemologię jako pewien dział rozważań racjologicznych, a jeszcze inni, zachwyceni metodami współczesnej matematyki, pragnęliby jako remedium na wszystkie trudności zastosować metodę aksjomatyczną; inni wreszcie odrzucają wszelką zawisłość teorii poznania od innych nauk i chcą ją uprawiać za pomocą całkiem swoistych środków i metod poznawczych. Przypuszczam, że to szkicowe zarysowanie różnorodności panującej wśród poglądów różnych teoretyków poznania, pozwoli Szanownemu Państwu zdać sobie sprawę z tego, że pomimo iż zainteresowania epistemologiczne sięgają prawie pierwszych początków badań filozoficznych, de facto do dziś nie mamy jakiejś jednej ogólnie uznanej teorii poznania, lecz całe mnóstwo mniej lub więcej nie uzasadnionych, mniejszymi lub większymi przesądami obarczonych, poglądów, że znajdujemy się w jednym z najfantastyczniejszych chaosów, jakie w ogóle można znaleźć w dotychczasowym rozwoju wiedzy ludzkiej w ogóle, w chaosie tak zdaje się nie do rozwiązania, że ostatecznie nic dziwnego, jeżeli reprezentanci innych nauk, spoglądając dumnie z wyżyn swych znakomitych i jakże porywających rezultatów, wzruszają na teorie poznania pogardliwie ramionami, zapytują do czego właściwie te wszystkie nieskończone polemiki prowadzą i do czego to w ogóle komu potrzebne, jeżeli nauka i tak ani troszczy się wcale o spory pomiędzy epistemologami, nie traci czasu na, zbędne zdaniem przedstawicieli tzw. pozytywnej nauki, badania poznawcze, a pomimo to coraz wspanialsze wyniki osiąga. Dlatego też teoretycy poznania słyszą rady, by się raczej jaką pozytywną pracą zajęli i spotykają się z sądem, że jeżeli za tą radą nie idą, to chyba dlatego, że w żadnej z pozytywnych nauk nic by wartościowego zrobić nie potrafili. Sądy te szczególnie u nas w Polsce dość często się słyszy z uwagi na niski dość poziom badań epistemologicznych u nas. Że jest źle, bo istnieje nieskończone mnóstwo wzajemnie się wykluczających poglądów, że nie ma prawie ani jednego twierdzenia, którego prawdziwość nie ulegałaby wątpliwości, to musimy sobie my, którzy chcemy uprawiać badania epistemologiczne, całkiem jasno i otwarcie powiedzieć. Nie dlatego, by zwątpić o potrzebie i wartości studiów epistemologicznych, lecz by szukać dróg wyjścia z tego labiryntu przez skrupulatne – jeśli tak wolno obrazowo powiedzieć – „wyłuskanie” ze splotu sprzecznych ze sobą poglądów centralnych zagadnień, dookoła których, mimo całego szeregu modyfikacji w ujęciu, z różnych punktów widzenia toczą się dyskusje epistemologiczne. Zadanie to właśnie ułatwi nam dokładne zapoznanie się z poglądami różnych teoretyków poznania na tę samą sprawę, jak też uświadomienie sobie, jakie rozstrzygnięcia teoretyczne prowadzą do takich właśnie, a nie innych zagadnień i jakie motywy wpływały na pewne szczegółowe sformułowania danego zagadnienia. Przez dokładne krytyczne zbadanie tych rozstrzygnięć teoretycznych i tych motywów rozjaśni nam się nie tylko samo zagadnienie, ale może niejednokrotnie pokaże się, że poza splotem rozważań pewnego teoretyka poznania, pozornie tyczących się jednego i tego samego zagadnienia, kryje się de facto kilka zagadnień różnych, których pomieszanie uniemożliwiło dotychczas ich rozwiązanie. Przez krytykę motywów, prowadzących do pewnego szczególnego sformułowania zagadnienia, będzie również nieraz możliwe pokazanie nie tylko, że dane zagadnienie jest błędnie postawione, ale że w ogóle nie ma o co pytać, że zagadnienie zrodziło się jedynie na tle błędów popełnionych przez danego autora. Jasną jest rzeczą, że przy tak postawionym zadaniu pozornie okólna droga – przez zapoznawanie się i krytykę wielu różnych poglądów na centralne zagadnienie epistemologiczne – jest de facto przy obecnym stanie teorii poznania drogą stosunkowo najłatwiejszą. Prowadzenie bowiem czysto systematycznych badań w chwili, gdy ani dziedzina badań epistemologicznych, ani środki poznawcze i metoda epistemologii nie jest jeszcze w sposób definitywny ustalona, jest zadaniem tak trudnym, iż przerosło ono znacznie tę sprawność i dojrzałość intelektualną, jaką wolno nam zakładać u słuchaczy uniwersytetów. Dlatego uważam za stosowne wybrać właśnie tę okólną, ale łatwiejszą drogę rozważań. Jasne uświadomienie sobie treści pytań jest pierwszym krokiem do wydobycia się z labiryntu poglądów. Drugim zaś krokiem jest zastanowienie się nad tym, jakie warunki musi spełniać teoria, która chce przystąpić do uzyskania prawdziwych odpowiedzi na nastręczające się w dziedzinie poznania zagadnienia. I znów zbadanie dokładne założeń jednego i tego samego zagadnienia, jakie u poszczególnych autorów występują – założeń zarówno explicite wypowiedzianych, jak i milcząco przyjętych i zastanowienie się nad tym, jaki wpływ mają te założenia tak na sformułowanie zagadnienia, jak i na jego rozwiązanie, może nas doprowadzić do jasnego zdania sobie sprawy, jakie założenia musimy zrobić, aby zagadnienie miało sens, a przed jakimi musimy się obronić – jeżeli chcemy uniknąć absurdów. Badanie owych warunków, przy których zagadnienia mają sens i dadzą się rozwiązać, doprowadzi nas wreszcie do zdania sobie sprawy, jakimi środkami poznawczymi i jaką metodą winien posługiwać się teoretyk poznania, jeżeli praca jego już w zarodku nie ma być skazana na niepowodzenie. Podam przykład tego, o co mi tutaj chodzi. Jednym z centralnych zagadnień epistemologii, prawie od pierwszych jej początków aż po dzień dzisiejszy, jest zagadnienie obiektywności spostrzeżenia przedmiotów świata zewnętrznego. Istnieją kierunki epistemologiczne, o których tu będziemy jeszcze mówili, a które starają się obiektywność tę badać i wykazywać na gruncie twierdzeń fizyki i fizjologii. Twierdzą np., że spostrzeżenie zewnętrzne co do wszystkich tzw. jakości zmysłowych przedmiotów spostrzeżenia (barw, dźwięków, smaków itd.), nie jest obiektywne, że wszystkie te jakości są tylko – jak się wyrażają – pewnymi naszymi „subiektywnymi zjawiskami”, którym w przedmiotach nic tym jakościom […] podobnego nie odpowiada. Wiadomo bowiem z fizyki, że tzw. światło jest pewnym procesem falowym natury ostatecznie elektromagnetycznej, wiadomo z drugiej strony z fizjologii, że działanie tych procesów na nasz aparat wzrokowo-nerwowy powoduje pewne procesy fotochemiczne i nerwowe w naszym organizmie i że od przebiegu tych procesów i warunków, w jakich się odbywają, zależy oblekanie przedmiotów w takie lub inne barwy, jakościowo nie mające nic wspólnego z procesami, które odbywają się „obiektywnie”. Jesteśmy tak silnie zasugestionowani zdobyczami nowoczesnej fizyki i tak nawykli do przyrodniczego sposobu myślenia, że na pierwszy rzut oka nie zdajemy sobie sprawy z całej horrendalności podobnego – rzekomo epistemologicznego – stanowiska w sprawie „subiektywności” tzw. jakości zmysłowych. A przecież ci, którzy w powyższy sposób argumentują zapominają o dwu bardzo ważnych sprawach: 1) że jeżeli przystępują do badania obiektywności spostrzeżenia zmysłowego, tzn. do odpowiedzi na pytanie, czy przedmioty, które spostrzegamy, są takie, jakimi je spostrzegamy – to tym samym nie wolno im w żaden sposób zakładać, ani że spostrzeżenia są obiektywne, ani że nimi nie są, lecz muszą wstrzymać się od sądu co do tego tak długo, dopóki badania epistemologiczne nie przechylą szali na tę lub na ową stronę; 2) że twierdzenia fizjologii i psychologiczne, na które się w powyższej argumentacji powołują, są tylko wówczas prawdziwe, jeżeli spostrzeżenia, które są punktem wyjścia do wykrycia tych twierdzeń i podstawą ich uzasadnienia, są obiektywne. Innymi słowy: powyższa argumentacja, tak na pierwszy rzut oka dla nas dziś naturalna i pociągająca, obarczona jest błędem petitionis principii i jako taka musi być odrzucona. Odrzucając ją nie chcę oczywiście twierdzić, że twierdzenie o tzw. subiektywności jakości zmysłowych przedmiotów spostrzeżonych jest fałszywe. Chcę tu tylko zwrócić uwagę, że jeżeli pragniemy prawdziwość jego wykazać, to wywód jego tak musi być przeprowadzony, by w żadnej jego fazie nie było dokonane założenie, iż spostrzeżenie zewnętrzne jest obiektywne. Przypuszczam, że ten przykład wystarczy do zdania sobie przez Szanownych Państwa sprawy z tego, co mam na oku, gdy mówię o warunkach, jakie spełnić musi teoria poznania, jeżeli zarówno sformułowanie jej naczelnych zagadnień, jak i ich rozwiązanie ma być wolne od zasadniczych błędów. Postaram się w dalszych wykładach, przy omawianiu poglądów poszczególnych teoretyków poznania dokładnie pokazać, że właśnie brak zastanowienia się nad tymi warunkami, brak jasnego uświadomienia sobie, jakimi środkami poznawczymi epistemologia może i winna się posługiwać i jaką metodę w swych badaniach zastosować, jest jednym z głównych powodów zaznaczonej przed chwilą rozbieżności poglądów, ciągłych niepowodzeń i konieczności zaczynania co pewien czas wszystkiego od początku. Na zakończenie chciałem jeszcze zaznaczyć, dokoła jakich zagadnień rozwiązania moje będą się obracały. Z całego mnóstwa spraw tu się narzucających wybieram tylko kilka, ale za to takich, dokoła których skupiają się prawie w całej nowożytnej teorii poznania wysiłki badaczy. Jest to zagadnienie istoty spostrzeżenia zewnętrznego i jego obiektywności, zagadnienie spostrzeżenia wewnętrznego (czyli stanów psychicznych) i jego odmienności od tzw. spostrzeżenia zewnętrznego, wreszcie zagadnienie tzw. poznania apriorycznego. Tłem zaś tych zagadnień będzie sprawa określenia kryteriów obiektywności poznania – konkluzją zaś rozważań będą uwagi dotyczące środków poznawczych i metody epistemologii. Omawiać zaś te sprawy będę – jak zaznaczyłem – za pomocą przedstawiania i krytyki szeregu różnych, i w swej różnorodności typowych poglądów występujących w nowoczesnej epistemologii. Ograniczę się przy tym do przedstawienia poglądów typowego przedstawiciela każdego z wybranych przeze mnie kierunków, nie troszcząc się ani o różne odcienie sformułowań występujących w obrębie wyznawców jednego kierunku, ani o kwestie zawisłości i wpływów pomiędzy kierunkami.
* * *
Wykład Ingardena przepisaliśmy z rękopisu złożonego w „Archiwum Rodzinnym Ingardena”. Wcześniej opublikowany został przez Ryszarda Jadczaka w „Kwartalniku Filozoficznym”, t. XXIV, z. 3, 1996, s. 133–147. Zgodę na publikację wyraził wnuk filozofa Krzysztof Ingarden.
Komentarze (0)