Wspieraj nas

Zostań naszym subskrybentem i czytaj dowolne artykuły do woli

Wspieraj nas
Wesprzyj

Widmo populizmu

    2025-02-04
    Czas czytania 7 min

    „Cała Europa” jest głęboko zaniepokojona wiadomościami z Austrii. Oto prezydent tego kraju, wywodzący się z partii Zielonych, powierzył misję tworzenia rządu liderowi FPÖ. Nie powinno to dziwić, gdyż to ta partia wygrała ostatnie wybory. Mimo to partie, elity i media uznające się za jedynie „demokratyczne” twierdzą, że FPÖ jest skrajnie prawicowa i „niedemokratyczna”. Mamy więc kolejny objaw „kryzysu demokracji”. W Austrii został przerwany kordon sanitarny, pękła „zapora przeciwogniowa”.

    Także w innych krajach „demokratyczne” partie, które dotąd dominowały, tracą poparcie, a te piętnowane jako skrajnie prawicowe rosną w siłę. We Francji po przyspieszonych wyborach pozycja prezydenta bardzo osłabła, a kolejny premier nieporadnie usiłuje sklecić stabilny rząd. W Niemczech upadła koalicja socjaldemokratów, Zielonych i liberałów. W Turyngii najsilniejszą partią stała się AFD, a w Saksonii uzyskała wynik niewiele gorszy niż zwycięska CDU. W Holandii Partia Wolności Geerta Wildersa weszła w skład rządzącej koalicji. Co się stało w USA, wszyscy wiemy, a teraz w dodatku „postępowy” premier Trudeau zapowiedział swoją dymisję.

    Co się dzieje? Najpopularniejszy termin, którym określa się to widmo, które krąży po Europie (i po całym Zachodzie) – to populizm. Tyle że nie do końca wiadomo, czym on jest. Amerykański politolog Richard Hofstadter wygłosił przed wielu laty wykład pod znamiennym tytułem „Wszyscy mówią o populizmie, ale nikt nie potrafi go zdefiniować”. Twierdzono, że populizm to tylko pewien styl polityczny, a nie ideologia, czy kierunek polityczny. Populiści odwołują się do emocji, przemawiają do tłumu, grają na nastrojach, podają się za reprezentantów prostych, zwyczajnych ludzi.

    Dlaczego jednak demo-cratia – rządy demosu – miałaby być zagrożona przez polityków, którzy odwołują się do woli ludu, populus, którzy chcą zaskarbić sobie jego przychylność?

    Dzisiaj słowo populizm ma negatywne konotacje. Ale nie zawsze tak było. W amerykańskiej polityce końca XIX wieku populizm uchodził za ruch „postępowy”. Także zmarły niedawno i wspominany z wielkim szacunkiem prezydent Jimmy Carter uważał się za populistę. Czyż nie wszyscy konkurujący o władzę w demokracji muszą być populistami? Czy populizmem nie było rzucanie obietnic bez pokrycia, składanie dłoni w symbol serduszka, wulgarne hasła i sianie nienawiści przeciw „pisowskiej władzy”?

    Może populizm to nie jest tylko styl? Tak twierdzi jeden z najbardziej znanych jego badaczy Cas Mudde. Według niego populizm to „luźna ideologia, która głosi, że społeczeństwo jest ostatecznie podzielone na dwa jednorodne i antagonistyczne obozy: czysty lud i skorumpowaną elitę oraz która twierdzi, że polityka powinna być wyrazem volonté générale (ogólnej woli) ludu”. Sednem populizmu ma być odrzucenie pluralizmu. Dlatego, gdy populiści dojdą do władzy, prędzej czy później stworzą reżim autorytarny, który wykluczy wszystkich tych, którzy nie są uważani za należących do „ludu” czy narodu. Zatem „populizm” to wstępna faza autorytaryzmu, czy wręcz faszyzmu. Dlatego budowane są analogie do lat trzydziestych, do Republiki Weimarskiej, przypomina się, że Hitler doszedł do władzy drogą demokratyczną. Wraca język lat trzydziestych XX wieku; we Francji w czasie ostatnich wyborów lewica uformowała Front Ludowy, jak za dawnych czasów.

    Tyle że owe rzekomo skrajne partie prawicowe działają w ramach porządku prawnego i konstytucji. Nie ma w ich programach zapowiedzi obalenia demokracji. Nikt nie maszeruje na Rzym, Berlin, Warszawę czy Wiedeń. Ponure przepowiednie nie sprawdziły się ani w przypadku Polski, gdzie PiS miało ustanowić dyktaturę i nigdy już nie oddać władzy, ani w przypadku Włoch, gdzie po wyborze „neofaszystki” Meloni nie zapanował faszyzm.

    W dodatku antypluralizm i dążenie do stworzenia kartelu politycznego to cecha owych partii „demokratycznych”. To elity zrzeszone w tych partiach lub je popierające przemawiają w imię Europy, świata, ludzkości, rozumu, i to one budują kordony sanitarne, a więc „wykluczają”. Jeden z niemieckich politologów, Philipp Manow zauważył trafnie, że: „w przypadku dyskusji toczących się obecnie wokół ogólnej kwestii populizmu można czasami odnieść wrażenie, że głównie przedstawiciele klasy wyższej wyrażają w nich swoje obrzydzenie do klasy niższej”.

    I choć „demokratyczne” partie są rzekomo zróżnicowane, podzielone na lewicę i prawicę, na socjaldemokratów, chrześcijańskich demokratów i liberałów, choć rywalizują między sobą, to ideowe różnice między nimi się zatarły; potrafią zawrzeć takie absurdalne koalicje, jak ta w Niemczech, gdzie spotkali się wolnorynkowcy z FDP z ekologicznymi despotami z partii „Zielonych” czy koalicja kilkunastu partii – od Sasa do Lasa – w Polsce.

    Aby udowodnić, że „populiści” są zagrożeniem nagina się pojęcie demokracji. Jej najprostsza definicja głosi, że demokracja to: „instytucjonalny układ służący podejmowaniu decyzji politycznych, w którym jednostki uzyskują władzę decydowania poprzez rywalizację o głosy ludu” (Joseph Schumpter). Dzisiaj zaś słyszymy, że „demokracja wyborcza” to tylko prymitywna forma demokracji, a nawet, że demokracja byłaby lepsza bez wyborów, że jest tym bardziej demokratyczna, im bardziej wybór i decyzje polityczne ludu skrępowane są stałymi, światłymi zasadami liberalizmu, zapisanymi w prawie. Prawo konstytucyjne i międzynarodowe ma uniemożliwić inną politykę. Na straży tych zasad stoją elity naukowe, prawnicze, dziennikarskie.

    Nigdy nie przyznają one, że przyczyną obecnego buntu jest przykre doświadczenie konsekwencji wcielania w życie owych liberalnych zasad – ideologii wielokulturowego społeczeństwa, swobody obyczajowej, świata bez granic, niekontrolowanego przepływu pieniędzy, towarów i ludzi, na czym mieli korzystać wszyscy. Gdy z Europy zaczął odpływać dobrobyt, a zaczęli masowo przypływać migranci, coraz więcej ludzi zaczyna czuć egzystencjalne zagrożenie. Czy będą zdolni zerwać nałożone im pęta? Jaki użytek uczynią z wolności? Tego nie wiemy.

     

    Artykuł pierwotnie opublikowany w Tygodniku Solidarność nr 47/2024.

    Komentarze (0)

    Czytaj także

    O Warszawie przedwiedeńskiej (i późniejszych lekturach)

    Gdy w 1972 roku miałem rozpocząć studia, filozofia, którą zamierzałem studiować, była zamknięta, nie przyjmowano nowych studentów.

    Zdzisław Krasnodębski

    15 min

    Spór o idee: Między socjologią a polityką. O drodze życiowej prof. Piotra Glińskiego

    Prof. Zdzisław Krasnodębski rozmawia z prof. Piotrem Glińskim – posłem na Sejm RP, byłym wicepremierem oraz ministrem kultury i dziedzictwa narodowego.

    Zdzisław Krasnodębski

    43 min

    Seminarium pt. "Wiara i rozum w naszych czasach"

    Seminarium organizowane przez Stowarzyszenie Twórców dla Rzeczypospolitej

    Zdzisław Krasnodębski

    120 min

    Upadek inaczej widziany

    Zanim Joseph Nye ukuł pojęcie „soft power” siła kultury, idei, narracji była – od dawien dawna – narzędziem polityki.

    Zdzisław Krasnodębski

    5 min