Wspieraj nas

Zostań naszym subskrybentem i czytaj dowolne artykuły do woli

Wspieraj nas
Wesprzyj

Widziane z Warszawy, widziane z Brukseli: „Zeitenwende” po polsku - odwracanie kota ogonem

2023-07-24
Czas czytania 7 min
Przez całe lata niemiecki rząd uprawiał politykę zbliżenia z Rosją pomimo prowadzonych przez ten kraj brutalnych wojen w Czeczeni, Gruzji, Syrii i na Ukrainie, mimo zabójstw, za które odpowiedzialny był reżim Putina.

Dopiero teraz publikowane są w Niemczech krytyczne opisy i analizy tej polityki, co najlepiej świadczy o wolności niemieckich mediów oraz niemieckich uniwersytetów. Ujawnił się przerażający stan moralny niemieckich elit i dogłębna ich penetracja przez Rosjan.

Nic więc dziwnego, że po wielkoskalowej agresji rozpoczętej 24 lutego 2022 niemieckim politykom potrzeba było wiele czasu by właściwie na nią zareagować. I to mimo że w koalicji rządzącej reprezentowana jest partia „Zielonych”, która zawsze była realistycznie krytyczna, jeśli chodzi o Rosję i najmniej poddana jej wpływom. Po wielu obśmiewanych przez europejską opinię publiczną gestach, w styczniu tego roku Olaf Scholz ogłosił tak zwaną „Zeitenwende” – zmianę epoki. Upłynęło jednak jeszcze sporo czasu zanim rząd niemiecki zdecydował się porzucić swoje mrzonki i nadzieje dotyczące Rosji i zacząć w bardziej zdecydowany sposób wspierać Ukrainę.

Trzeba dodać, że tego rodzaju proklamacja nowej epoki, w której obowiązują inne reguły, doskonale wpisuje się w niemieckie tradycje polityczne. Gdy upadła III Rzesza, ogłoszono „Stunde Null“ - godzinę zero. I od tego czasu już było wiadomo, że nie należy się witać jak dotychczas zwyczajowym „Heil Hitler”, że obowiązują nowe zasady i trzeba gorliwie dostosowywać się do zarządzeń władz okupacyjnych. Proklamowanie „Stunde Null” nie przeszkodziło, a wręcz umożliwiło przetrwanie wielu instytucji i struktur społecznych i kontynuowanie kariery przez wielu urzędników i funkcjonariuszy III Rzeszy. Magiczny zwrot pozwalał ukryć tę ciągłość. Podobnie było po upadku Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Wówczas również w pierwszym okresie mówiono o nieoczekiwanym o zwrocie, o „Wende”. Stało się bowiem coś dla większości obywateli NRD nieoczekiwanego i zaskakującego. Historia nagle zmieniła bieg i trzeba było się dostosować - zamiast Honeckera i Krenza był teraz Kohl i Republika Federalna Niemiec. Dopiero potem wymyślono, że ów zwrot, ta „Wende” to była „pokojowa rewolucja”, chociaż opozycji było w NRD tyle, co kot napłakał; większość obywateli NRD pozostała do końca lojalna reżimowi, a rewolucja polegała głównie na wyjazdach i ucieczkach, gdy komunizm w Europie Środkowo-Wschodniej już się walił.

Proklamowanie ex post „pokojowej rewolucji” pozwoliło Niemcom pozbyć się piętna konformizmu i kompleksu braku rewolucji w swojej historii. „Pokojowa rewolucja” nie przeszkadzała jednak w trwaniu sympatii do „okupanta”. Wiwatującym na cześć Putina obu izbom parlamentu niemieckiego nie przeszkadzała wiedza o jego kagiebowskiej aktywności w NRD. Nikt się nie oburzał, że przewodniczący SPD, a także długoletni premier Brandenburgii Matthias Platzek uzasadniał swoje zaangażowanie na rzecz „pojednania” z Rosją tym, że w młodości przyjaźnił się z rosyjskimi żołnierzami, chociaż Armia Czerwona dokonywała pod koniec II wojny światowej wielu okrutnych aktów przemocy wobec niemieckiej ludności cywilnej, w tym wielu gwałtów na niemieckich kobietach i okupowała Niemcy wschodnie do 1989 r. Nikomu nie przeszkadzała, że Angela Merkel fascynowała się Rosją, jej językiem i podziwiała Katarzynę II. 

Proklamacja „Zeitenwende” spełnia te same funkcje. Pozbyć się odpowiedzialności, umyć ręce. Zabieg skuteczny, gdyż nikt z czynnych polityków nie zapłacił za wspieranie Putina – ani Frank-Walter Steinmeier, ani nawet Manuela Schwesing, którą, w rzeczywiście praworządnym kraju, powinna się zająć prokuratura. Gerhard Schröder jest nadal członkiem SPD.

Jednak Olaf Scholz nie udaje, że nie był wicekanclerzem i ministrem w rządach, które politykę prorosyjską uprawiały. Podobnie Frank-Walter Steinmeier. To była inna epoka, więc i oni się zachowywali inaczej. Odkreślili przeszłość, przede wszystkim swoją, bardzo grubą kreską. To, co mówili i robili w poprzedniej epoce, już się nie liczy, to były inne czasy. Formuła „Zeitenwende” wymaga od praworządnych obywateli, by to zaakceptowali i nie dywagowali o przeszłości.

Donald Tusk wybrał inną metodą zrzucenia z siebie odpowiedzialności, wychodząc z założenia, że najlepszą obroną jest przeczyć i atakować. Postawił na negację ewidentnych faktów i odwracanie kota ogonem. Przekonuje swoich fanatycznych zwolenników, że żadnego „resetu”, żadnego pojednania i porozumienia z Putinem nie było, i że to PiS, oskarżane kiedyś o rusofobię, jest partią prorosyjską.

Zakłada on, być może słusznie, że jego wyborcy zaakceptują każde oskarżenie, nawet najbardziej absurdalne. To żerowanie na ignorancji, to traktowanie zwolenników jako urabialnej masy, świadczy o jego głębokiej do nich pogardzie. Niezbędnym elementem tej strategii jest także podsycanie nienawiści, bo tylko zaślepieni nienawiścią mogą uwierzyć w tę kontrfaktyczną narrację.

Wielu polityków europejskich, którzy znają go jedynie z czasów jego pracy w Brukseli, gdy prezentował się jako polityk skromny, i układny, który grzecznie podawał marynarkę Junckerowi i preferował ciche tony, bardzo by się zdziwiło obserwując bez uprzedzeń i z bliska jego kampanię wyborczą. Ale Polacy wiedzą, że powtarza on jedynie strategię, która już kiedyś doprowadziła go do władzy - gdy mówił o moherowych beretach, zalecał odbierać babciom dowód itd. To ona - tzw. „paliwo antypisowskie” - pozwalała mu się przy niej utrzymywać. Zawsze odwracał znaczenia i role - dzieląc Polaków, oskarżał o to swoich politycznych oponentów, siejąc nienawiść, mówił o polityce miłości…

Ówczesna kampania pogardy i nienawiści przeciw prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu doprowadziła do śmierci prezydenta i 95 innych osób z polskiej elity. To czyni jego politykę pojednania z Rosją zupełnie wyjątkową pod względem politycznym i moralnym – nawet na tle polityków niemieckich, włoskich, francuskich czy amerykańskich demokratów z kręgu Obamy i Hilary Clinton. Tam nie było takich ofiar śmiertelnych tej polityki.

Ewentualny powrót Donalda Tuska na fotel premiera RP to byłoby tak, jakby w środku II wojny światowej powrócił do władzy Neville Chamberlain, podający się za Churchilla i przeczący, że kiedykolwiek doszło do ugody monachijskiej. To, że taki powrót może być dziś w ogóle brany pod uwagę, fatalnie świadczy o znacznej części polskiego społeczeństwa.

 

Komentarze (0)

Czytaj także

Rogera Scrutona powrót do domu (cz. 1)

Po śmierci sir Rogera Scrutona pisano o nim, że był myślicielem głębokim, ale kontrowersyjnym. No cóż, płytcy myśliciele, w tym filozofowie, rzeczywiście zazwyczaj nie są kontrowersyjni, bo unikanie za wszelką cenę tez, które mogłyby wzbudzić kontrowersje, nieuchronnie prowadzi do spłycenia myśli.

Zdzisław Krasnodębski

15 min

„Widziane z Warszawy, widziane z Brukseli”

Polska wkracza w kampanię wyborczą. Wojna na Ukrainie zasadniczo zmieniła kontekst, w jakim ta kampania się odbędzie i w jakim Polacy będą dokonywać wyboru.

Zdzisław Krasnodębski

8 min