Polityka zagraniczna to żadna filozofia, opiera się na prostych zasadach – wzmacniać swoją pozycję, osłabiać przeciwników, zawierać korzystne sojusze, iść naprzód, gdy się ma szansę na zwycięstwo, a cofać się, gdy inaczej nie można. Trzeba tylko – a to już niełatwa sztuka – na czas właściwie rozpoznać, kto jest sojusznikiem, kto przeciwnikiem lub wrogiem, z kim łączą nas wspólne interesy, a z kim dzielą, jakie kompromisy są możliwe, a jakie nie. I trzeba realistycznie ocenić własne możliwości w danym momencie.
W pierwszym okresie III RP naszym nadrzędnym celem było wyjście z rosyjskiej strefy wpływów i stanie się „częścią Zachodu” przez członkostwo w NATO i w UE. NATO miało nam zapewnić bezpieczeństwo, UE umożliwić rozwój gospodarczy. Negatywny stosunek do Rosji i jej obecności w naszym regionie spajał niemal całą naszą klasę polityczną. Po nieszczęsnych próbach prezydenta Wałęsy „dogadywanie się” z Rosją tylko polityka „resetu” Donalda Tuska, prowadzona w pewnym stopniu zgodnie z zaleceniem i pod kontrolą „Zachodu” – prezydenta Obamy i kanclerz Merkel – wyłamała się z tej strategii. Skończyła się zabójstwem polskiego prezydenta i 95 innych osób ze ścisłej polskiej elity, w tym generałów Wojska Polskiego. Od tego czasu Polska jest rozdarta na pół, a fakt, że nie udało się pociągnąć Rosji do odpowiedzialności pozostanie haniebnym piętnem.
To co się działo wokół tragedii smoleńskiej pokazuje, że bezpieczeństwo oferowane przez NATO nie było i nie jest absolutne. Wystarczy jednak pomyśleć, jak bardzo obecnie bylibyśmy niepewni naszego losu, naszego życia, gdybyśmy w NATO nie byli.
Członkostwo w UE otworzyło dostęp do unijnych dotacji. Polska doskonale wykorzystywała fundusze spójności. Polska wieś zmieniła się zasadniczo dzięki dopłatom bezpośrednim; rozwinęła się infrastruktura. Nic dziwnego, że w oczach większości Polaków UE była „dobrą ciocią”, źródłem tak potrzebnych w kraju pieniędzy. Pamiętne są słowa premiera Pawlaka o wyciskaniu brukselki. Niektórzy sprytni Polacy pokpiwali sobie bowiem z naiwności owej „dobrej cioci”. Jako wiekopomna ikona zdziecinnienia polskiej polityki zapisał się też w pamięci premier Marcinkiewicz krzyczący: „yes, yes, yes”, by pochwalić się przeznaczoną dla Polski kwotą w wieloletnich ramach finansowych. W 2020 rząd zbyt pospiesznie rozreklamował po całej Polsce swój sukces w tym zakresie.
Dzięki członkostwu w UE Polacy mogli legalnie i godnie pracować w innych krajach europejskich. Tylko nieliczne z nich – jak Niemcy, które tak szeroko otworzyły się na „uchodźców” w 2015 r. – przez dłuższy czas chroniły swój rynek pracy. Już wtedy rozumieliśmy, że są także negatywne strony akcesji – masowa migracja z Polski, zjawisko „eurosierot”, dzieci, których rodzice pracowali zagranicą, zamknięcie polskich stoczni z powodu ówczesnych restrykcji unijnych. Otwarcie rynku europejskiego pomogło polskim firmom wyjść z produktami na „Zachód”, ale jeszcze bardziej umożliwiło zagranicznym firmom wejść do Polski. Jednak Polska – w przeciwieństwie do tych krajów Europy Środkowo-Wschodniej, które pozostały w strefie wpływów rosyjskich stała się bezpieczna i dokonała skoku cywilizacyjnego.
Czasy się jednak zmieniają i te dwa filary polityki zagranicznej Polski się chwieją. NATO opierało się i opiera na militarnej sile USA. Amerykanie już od pewnego czasu wysyłali coraz bardziej zniecierpliwione komunikaty, że nie zamierzają ponosić dalej ciężaru obrony Europy. Gwarancje amerykańskie osłabły. A Polska nie jest w stanie zapewnić sobie bezpieczeństwa sama, nawet gdybyśmy wydawali znacznie więcej na cele obronne. Gdy parę lat temu prezydent Macron stwierdził, że NATO jest w stanie śmierci mózgowej, oburzył całą Europę. A był to jeden z symptomów zbliżającego się kryzysu.
Osiągnięty z takim trudem polski dobrobyt jest dziś zagrożony przez unijną politykę klimatyczną i energetyczną. Polityka ta ze szczególną siłą uderzyła w Polskę, która miała gospodarkę opartą na węglu, a w pozyskiwaniu źródeł energii odnawialnej musiała się uzależniać od bardziej technicznie zaawansowanych państw. Polskie bezpieczeństwo wewnętrzne może się skończyć przez politykę migracyjną UE. Powoli dociera do Polaków, że fundusze europejskie łączą się z uzależnieniem politycznym. Unia stała się ośrodkiem władzy, sprawowanej w Polsce i innych krajach naszego regionu metodami coraz bardziej opresywnymi w celach niezgodnych z naszymi interesami. Jej ingerencja w nasze sprawy wewnętrzne podważa polską demokrację.
Jaką politykę zagraniczną uprawiać w tej nowej sytuacji? Utrzymanie obecności amerykańskiej w Europie jest dla nas niezwykle ważne. Polska powinna być zatem spoiwem USA i UE. Ale z tym premierem i tym ministrem spraw zagranicznych i jego małżonką nie będzie to możliwe. Ponadto wszystko wskazuje na to, że drogi Europy i USA będą się rozchodziły. Polska pozostanie na europejskiej płycie tektonicznej. Dlatego w naszym interesie należy również zwiększać możliwości obronne Europy. Ale jakiej Europy? Czy mamy jakikolwiek wpływ na to, w jakim kierunku ona zmierza? Czy podejmujemy jakiekolwiek realne wysiłki, żeby nie zmierzała ona w kierunku likwidacji polskiej suwerenności?
Politykę Piłsudskiego charakteryzował, jak pisał profesor Marek Kornat, maksymalizm celów i realizm w dobieraniu środków. Koalicja 13 grudnia uprawia politykę minimalizmu celów i skrajnego oportunizmu. Pozycja Polski pod rządami Tuska w Europie pokazuje bezsilność, wręcz nieistnienie polskiej prezydencji w UE, a permanentny stan jednego z wiceministrów spraw zagranicznych, o którym krążą już liczne anegdoty, dobrze obrazuje ogólny stan polskiej polityki zagranicznej.
Opozycja ma siłą rzeczy ograniczone możliwości działania. PiS wyznaje maksymalizm celów. Jednak w relacjach z Komisją Europejską bywał pragmatyczny aż do bólu. Dziś Polacy potrzebują wiarygodnej wskazówki, jak w przyszłości chcielibyśmy nasze cele osiągać. W UE trwają prace nad strategią rozwoju europejskiego przemysłu obronnego. Jakie podejmowane są działania, by nadać im kształt odpowiadający, na tyle, na ile to możliwe, polskim interesom? Ostatnio wybuchł spór o rezolucję PE dotyczącą strategii obronnej. Nie dowiedzieliśmy się jednak, kto z polskich europosłów PiS się nią zajmował i z kim negocjował. Nie wiemy też, w jaki sposób – po odejściu w niesławie Koalicji 13 grudnia – zablokujemy pakt migracyjny. Jakimi środkami skłonimy KE do wycofania się z nierealistycznych celów klimatycznych? Bez odpowiedzi na takie pytania, bez określenia tego, jak chcemy osiągać nasze szczytne cele, pozostaną one tylko pustymi hasłami. A nimi można wprawdzie wygrać wybory, ale nie Polskę.
Artykuł pierwotnie opublikowany w Tygodniku Solidarność.
Czytaj także
O Warszawie przedwiedeńskiej (i późniejszych lekturach)
Gdy w 1972 roku miałem rozpocząć studia, filozofia, którą zamierzałem studiować, była zamknięta, nie przyjmowano nowych studentów.
Zdzisław Krasnodębski
Jakich Niemiec chcemy?
Czy lepiej jest dla Polski, gdy w Niemczech mają dużo do powiedzenia „Zieloni”, którzy co prawda na poziomie unijnym pchali naprzód irracjonalną politykę klimatyczną, ale mają jeszcze poczucie winy za zbrodnie okupacyjne popełnione w Polsce i nie podlegali wpływom rosyjskim w takim stopniu, jak inne niemieckie partie polityczne?
Zdzisław Krasnodębski
Rewolucja u bram
Czasy są burzliwe nie tylko z powodu zagrożenia „świata zachodniego” przez Rosję i inne zewnętrzne, wrogie moce, ale również z powodu wewnętrznych napięć i konfliktów.
Zdzisław Krasnodębski
Oszczerstwo wcielone
To, co dzieje się w Polsce, budzi wielkie obawy. Nie wiemy jeszcze, czy będzie to tylko epizod, czy też przeżywamy właśnie początek długiej i ponurej epoki.
Komentarze (0)