Wspieraj nas

Zostań naszym subskrybentem i czytaj dowolne artykuły do woli

Wspieraj nas
Wesprzyj

Co i jak zagraża suwerenności Polski

2024-04-25
Czas czytania 20 min
Gdy w wywiadzie udzielonym TV Republika powiedziałem, że „zagrożenie dla naszej suwerenności ze strony zachodu jest większe niż ze strony wschodu”, dodając zaraz, że: „To jest paradoksalne", rozpoczęła się kampania dezinformacji i oczerniania. Inspiratorzy kampanii robili to zupełnie świadomie, by podburzyć swoich zwolenników, inni powtarzali już rzekomo głoszone przeze mnie tezy, że „Zachód to wróg” i to „większy” niż Rosja itd., których nigdy nie głosiłem.

 

Oczywiście tylko nieliczni rzeczywiście zapoznali się z tym wywiadem. „Debata” publiczna w Polsce w ogóle przypomina dawną zabawę dzieci w „głuchy telefon”, gdy początkowe słowo, przy każdym powtórzeniu szeptem do ucha następnego dziecka ulega zniekształceniu, tak że na końcu łańcucha trzeba odgadywać, co zostało powiedziane na początku. Ale dzieci bawiące się w tę zabawę są świadome ich zniekształceń - w przeciwieństwie do wielu współczesnych użytkowników mediów społecznościowych. I do tych ofiar „głuchego telefonu” skierowany jest ten tekst, w którym jeszcze raz wyjaśniam swoje stanowisko, a nie do medialnych naganiaczy, którzy działają z wyrachowaniem.

Otóż, po pierwsze, w żadnym razie nie pomniejszałem ani nie pomniejszam zagrożenia ze strony Rosji. Świadome przypisywanie mi takiego stanowiska jest podłym kłamstwem. O tym może się przekonać każdy, kto chciałby zapoznać się z moją pracą uniwersytecką, działalnością w Parlamencie Europejskim lub tekstami, które publikowałem przez wszystkie minione lata. Rosja jest ogromnym zagrożeniem dla Polski i dla innych krajów. To zagrożenie jest poważne, wręcz śmiertelne. Agresja rosyjska w każdej chwili może obrócić się także przeciwko nam. I nie można się dziwić, że Polacy, którzy tak często stali u progu biologicznego lub kulturowego unicestwienia, tak bardzo obawiają się Rosji i że tak bardzo zależy im na wzmacnianiu naszej szeroko rozumianej obronności, chroniącej nas przed tym niebezpieczeństwem. Ten uzasadniony lęk nie powinien zamykać nam jednak oczu na to, że istnieją także inne zagrożenia, nie mające charakteru militarnego. Nie relatywizując zagrożenia ze strony Rosji, nie powinniśmy zapominać o negatywnych procesach politycznych, gospodarczych i kulturowych zachodzących w naszym otoczeniu międzynarodowym. 

Czy dzisiaj istnieje zagrożenie dla polskiej niepodległości, dla suwerenności, niepodległości czy podmiotowości Polski – jakkolwiek chcielibyśmy to nazwać, bo nie o słowa tutaj chodzi - płynące nie ze strony wschodu, tylko z zachodu? Tak, jak najbardziej. Nie jest to zagrożenie fizycznym unicestwieniem, zniewoleniem brutalną siłą, nie chodzi o to, że ktoś nas wymorduje, zgwałci, zniszczy nasze miasta, spali nasze wsie, najedzie, podbije. W tej „konkurencji” Rosja rzeczywiście nie ma sobie równych. Zagrożenie z zachodniej strony, a mówiąc konkretnie ze strony Unii Europejskiej, a przynajmniej niektórych sił politycznych w niej działających, polega na czymś innym - na odebraniu Polakom możliwości podejmowania zasadniczych decyzji dotyczących Polski, decydowania o tym, jak chcielibyśmy żyć jako społeczeństwo, jako naród, co w skrajnym przypadku oznaczać będzie utratę niepodległości czy suwerenności.

Utracić niepodległość można nie tylko w wyniku podboju, lecz także w wyniku uzależnienia, ubezwłasnowolnienia osiąganych innymi środkami – polityką, prawem, wpływami gospodarczymi i kulturowymi. Utrata niepodległości nie musi być nawet tożsama z eksploatacją i wyzyskiem – choć tak było w przeszłości. Można przecież żyć w dobrobycie nie będąc wolnym narodem. Ale nawet najbardziej wielkoduszny paternalizm nie jest tym samym co samodzielne podejmowanie decyzji. Utrata suwerenności nie jest także tym samym co utrata tożsamości kulturowej. Można bowiem zachować odrębność kulturową, nie będąc narodem, lecz jedynie grupą etniczną, nie państwem narodowym, ale regionem o odmiennym folklorze. Utrata niepodległości nie musi oznaczać również końca indywidualnej wolności. Można także być wolnym jako jednostka, cieszyć się swoją wolnością w życiu prywatnym, nie będąc członkiem wolnego narodu. Ale ponieważ brak niepodległości oznacza koniec możliwości podejmowania zasadniczych decyzji dotyczących życia zbiorowego, więc ostatecznie – co pokazuje historia Polski – kończy się także negatywnymi konsekwencjami gospodarczymi, kulturowymi i ograniczeniem wolności indywidualnej.

We wspomnianym wywiadzie wyraziłem, nie po raz pierwszy, przekonanie, że postępująca centralizacja Unii Europejskiej, próby nadawania jej charakteru państwa są zagrożeniem dla polskiej suwerenności. W państwie „Europa” – w  Zjednoczonych Stanach Europy - nie będzie suwerennej, niepodległej, samoistnej Polski. Można nawet przypuszczać, że będzie miała ona znaczenie mniej uprawnień niż poszczególne stany w Stanach Zjednoczonych Ameryki, gdyż nawet obecnie państwa członkowskie Unii w pewnych sprawach mają mniejsze możliwości samodzielnego działania.  

Nie wiemy oczywiście, czy plany budowy superpaństwa Europa się powiodą. Wiemy jednak, że kolejne kryzysy prowadziły do kolejnych kroków w jego budowie. Kryzys finansowy został wykorzystany do ściślejszej kontroli polityki budżetowej państw, kryzys imigracyjny miał się zakończyć rozdzieleniem imigrantów, kryzys covidowy doprowadził do powstania wielkiego poza-budżetowego funduszu „instrumentu odbudowy i wzmacniania odporności”, do przyznania Komisji Europejskiej prawa do zaciągania pożyczek na rynkach finansowych oraz do ustanowienia mechanizmu warunkowości, uzależniającego wypłacenie dotacji europejskich od „praworządności”. Kryzys na Ukrainie może – zgodnie z padającymi propozycjami - spowodować odejście do zasady jednomyślności i wprowadzenie innych zmian instytucjonalnych, na przykład listy transnarodowej w wyborach do Parlamentu Europejskiego oraz przyznaniu mu prawa inicjatywy ustawodawczej. Już teraz Komisja poszerza swoje uprawnienia w związku z nadzwyczajnymi środkami podjętymi w celu zażegnania kryzysu energetycznego, wkraczając jeszcze głębokie w politykę energetyczną i przemysłową państw. Reakcje na wybory we Włoszech, po których powstał rząd konserwatywny, jeszcze raz uzmysłowiły nam, jak silne stało się w Unii przekonanie o prawie do recenzowania i kontrolowania demokratycznych wyborów w krajach członkowskich oraz polityki wybranych rządów.

Czy to niebezpieczeństwo dla naszej suwerenności można uznać za większe niż to płynące ze wschodu, niż to, jakie stanowi Rosja?  W pewnym sensie tak, jeśli weźmiemy pod uwagę jego specyficzną naturę. Rosja jest śmiertelnym zagrożeniem, ale jest to niebezpieczeństwo znane nam od co najmniej trzech stuleci.  I - jak powiedziałem we wspomnianym wywiadzie - „Polacy wiedzą, jak z takim niebezpieczeństwem się obejść”. Wiemy, jak się bronić, wiemy, co należy zrobić. Zagrożenie jest militarne, więc budujemy silną armię, mamy także wiarygodnych i silnych sojuszników. NATO jest mocną podstawą naszego bezpieczeństwa. Wszyscy rozumiemy także jak ważny jest dla nas sojusz ze Stanami Zjednoczonym. W tej sprawie panuje duża jedność między Polakami. Polskie społeczeństwo – poza nielicznymi wyjątkami – nie ma złudzeń co do Rosji i tym się różni od wielu innych społeczeństw i narodów europejskich, od Niemców, Francuzów czy Włochów. Polska jest jednym z państw  najbardziej zaangażowanych we wspieranie Ukrainy, słusznie przyjmując, że Ukraińcy walczą także o nas. Rzadko w którejkolwiek innej sprawie jesteśmy tak zgodni – i w tym sensie „Putin nas łączy”, nas – Polaków, nas – Europejczyków, nas – „wspólnotę państw zachodnich” – jako nieprzyjaciel, jako wróg. Także w Unii panuje co do tego ogólna zgoda. Pod wieloma dokumentami PE potępiającymi Rosję znajdują się często podpisy posłów z różnych grup politycznych, w tym także takich posłów, z którymi poza tym nie chciałbym mieć do czynienia (na przykład tego europosła, separatysty śląskiego, który pospieszył z fałszywym donosem na mnie na uniwersytet w Bremie).  

Bezpieczeństwo i przetrwanie fizyczne jest podstawą całego życia indywidualnego i społecznego. Rosja zagraża więc także  naszej niepodległości. Opanowana przez nią Polska znowu – tak jak PRL – nie byłaby państwem suwerennym, lecz satelitą, z marionetkowym rządem, a autentyczne elity polskie zostałyby zapewne jak zawsze wymordowane. Niemal wszyscy Polacy to rozumieją. Trudniej jest zrozumieć, że zagrożenie dla naszego prawa do samookreślenia płynie także z Unii, która, jak powiedziałem, “posługuje się zupełnie innymi środkami, zachętami, pieniędzmi, siłą miękka, pewną atrakcyjnością”. Nie wszyscy Polacy rozumieją lub chcą rozumieć, że za pieniędzmi, które do Polski spływają, idą konkretne wyznaczone przez Unię zobowiązania. Liczy się pomyślność i dobrobyt, i wielu z nas nie przeszkadza, że zapewniałby to inny podmiot decyzyjny niż państwo polskie. Dzisiaj to Unia podejmuje najważniejsze decyzje dotyczące klimatu i energii, a tym samym naszej gospodarki. To, że dzisiaj mamy kłopoty z zaopatrzeniem w węgiel to nie tylko rezultat wojny, lecz także radykalnej unijnej polityki dekarbonizacji gospodarki.

Ciągle powtarzany w polskich mediach argument, że trzeba przestrzegać reguł organizacji, do której dobrowolnie przystąpiliśmy, byłby może prawdziwy, gdyby nie fakt, że te reguły są ciągle zmieniane, rozciągane na coraz nowe obszary oraz „bardzo twórczo” interpretowane. Czy wtedy, gdy chcieliśmy przystąpić do Unii, moglibyśmy przypuszczać, że będzie ona chciała ingerować w nasze prawo rodzinne lub określać, z jakich źródeł mamy wytwarzać elektryczność, nakazywać, ile mamy mieć gazu w swoich magazynach i jakimi samochodami możemy jeździć? Mechanizm poszerzania kompetencji jest znany - najczęściej zaczyna się od zachęty do dobrowolnej współpracy państw, by potem w kolejnych krokach obwarować ją prawem unijnym. Ostatecznie coraz więcej decyzji przenoszonych jest do Brukseli, bo też Unia nie jest tylko organizacją o ściśle ograniczonych kompetencjach tak jak np. NATO, nie jest już tylko zinstytucjonalizowaną współpracą państw w jakiejś dziedzinie. Unia ma ambicje stania się podmiotem politycznym. Zgodnie z federalistami dominującymi obecnie w Parlamencie Europejskim Unia jest państwem in statu nascendi.

Polacy nie postrzegają tego, jako zagrożenia, dlatego, że albo nie zdają sobie sprawy, albo jest to im obojętne. Zagrożenie to nie dotyczy nienaruszalności naszego terytorium - choć część Polaków podejrzewa Niemcy o takie dążenia, nie potrzeba jednak rewizji granic, by Unia mogła w przyszłości całkowicie kontrolować Polskę, kontrolować pokojowo i za zgodą samych Polaków. Tym bardziej, że rozpowszechnione jest także przekonanie, że jesteśmy za słabi, by żyć jako wolny naród, a Unia zbyt mądra i silna, byśmy mogli się jej oprzeć.

Obecnie w związku z postępującą agresją rosyjską częściej niż dotąd można spotkać się ze stwierdzeniem, że trzeba się posłusznie i całkowicie wtopić w tę wielkoduszną, potężną i bogatą przecież całość, jaką jest Unia, że nie wolno nam jej krytykować, nie wolno wykazywać jej błędów, że musimy stać się bezkrytyczni wobec „Zachodu”, bo krytyka działa na rzecz Rosji, nie możemy budować w niej sojuszy partii poza głównym nurtem, bo to osłabia jedność. Ale to właśnie – ten lęk, imposybilizm, ta postawa usłużnego wasala, ta cała historiozofia, czyni prawdopodobnym możliwość wyrzeczenia się niepodległości i jest w gruncie rzeczy wyrazem tak charakterystycznej dla Rosji postawy mużyka.

Interesy i polityka Unii i dominujących w niej państw nie są jednak tożsame z polityką i interesami „Zachodu”. W ogóle mówienie o „Zachodzie” jako jednolitym podmiocie politycznym o trwałej tożsamości jest mylące. Nie przypadkowo mówiłem o zagrożeniu płynącym z zachodu, a nie o „Zachodzie” jako całości. Kiedyś Norman Davies słusznie stwierdził, że: „Pojęcie Zachodu jest stare jak sami starożytni Grecy, którzy wolną Helladę uważali za przeciwieństwo zdominowanych przez Persję despotycznych rządów na Wschodzie. W czasach nowożytnych przejmowali je kolejni rzecznicy takich czy innych interesów politycznych, którzy pragnęli umocnić własną tożsamość jednocześnie odcinając się od sąsiadów. W efekcie powstało wielkie nawarstwienie znaczeń i konotacji które narastały przez stulecia.”[1] i następnie wyliczył w swojej „Europie” kilkadziesiąt znaczeń tego pojęcia. Obecnie pojęcie to jest w miarę jasne, gdy mówimy o rywalizacji z Rosją czy z Chinami. Wtedy mniej więcej wiadomo, co mamy na myśli, mówiąc o „Zachodzie” jako całości. Z bliższej perspektywy widzimy zasadnicze różnice między „Europą” a Stanami Zjednoczonymi. „Suwerenna Europa”, o której mówi prezydent Macron, miała i ma być suwerenna także wobec Ameryki. Wewnątrz Europy także występują różnice między poszczególnymi państwami. Polska podobnie jak inne państwa ma prawo artykułować swoje interesy i pielęgnować swoją odmienność. Ma także prawo do swojego zdania na temat Unii i na temat polityki „Zachodu”. Jesteśmy częścią tego „Zachodu” podobnie, jak Francja czy Niemcy, nie mówiąc już o Belgii, Luksemburgu czy Grecji.

Czy suwerenność jest ważna? Czy gdybyśmy byli zamożnym regionem jakiejś większej całości politycznej, to nie byłoby lepiej, bezpieczniej i czy nie odpowiadałoby to bardziej realiom politycznym świata współczesnego. Tak myślała również znaczna część Polaków w XIX wieku. Wielu wzywało do porzucenia mrzonki o Polsce. Podobnie jak dzisiaj, twierdzono, że właśnie rezygnację z Polski, wyrzeczenie się państwowości nakazuje nie tylko rozsądek, ale i patriotyzm. I takich Polaków było znacznie więcej niż tych, którzy walczyli o niepodległość. Wtopienie się w państwa zaborcze uznawano za jedyną drogę, pozwalającą - w sprzyjających okolicznościach - także zachować tożsamość narodową. Nie tylko Prusy czy Austria, ale nawet cesarstwo rosyjskie wydawało się stwarzać taką możliwość. Włodzimierz Spasowicz, adwokat, teoretyk prawa i liberał, pisał w eseju „Polityka samobójstwa”: „Nie bądźmy samobójcami, lecz chrońmy się też od tego narodowego egoizmu, który by losy świata poświęcił, byle na jego zwaliskach postawić narodową ojczyznę”[2], bo przecież nierealną rzeczą jest „gdybyśmy się zebrali naród nasz na nowo upaństwowić, to jest pół wschodniej Europy – trzy mocarstwa wysadzić w powietrze, ażeby na tym rumowisku kleić podobiznę dawnego państwa naszego, do którego nawet nie mamy  zgoła żadnych materiałów.[3] Zamiast tego wskazywał na „wielkie państwo, do składu którego należą Polacy, a które sięga aż do Oceanu Spokojnego”[4]  jako atrakcyjną alternatywę. Trzeba zatem zrezygnować z „politykowania” i podjąć pracę na rzecz rosyjskiego imperium: „Bardziej pozytywny doradca, wzbroniwszy ziomkom wszelkiego politykowania, namawiałby ich do pozostania skromnymi prawnikami w państwie, wśród którego los postawił, radziłby nie unikać Rosjan … obcować z Rosjanami pod względem umysłowym i ekonomicznym, ale zachować, nie zlewając się z otaczającą sferą, i swe uczucia narodowe i swój język.”[5] W przyszłości zaś będzie możliwość stworzenia wielkiej federacji narodów.

Choć w Europie XIX wieku potępiano rozbiory, najczęściej uznawano je za nieodwracalny fakt, na przykład Friedrich von Gentz, prawa ręka Metternicha i sekretarz kongresu wiedeńskiego, choć przyznawał że „rozbiór Polski był nieporównywalnie bardziej destrukcyjnym dla wyższego interesu Europy niż niejeden akt przemocy, który w swym charakterze i wykonaniu jedynie z pozoru jawił się jako o wiele bardziej ponury”[6], stwierdzał już w 1806 roku stanowczo: „Los Polski już dawno rozstrzygnął się nie tylko faktycznie, ale i prawnie. W szeregu traktatów pokojowych i umów zawartych między mocarstwami rozbiorowymi i wszystkimi innymi państwami europejskimi uznano, zabezpieczono i zagwarantowano ich stare i nowe posiadłości; dawne prowincje polskie są dziś tak doskonale zjednoczone i zrośnięte ze starymi terytoriami, że ich oderwanie jest nie do pomyślenia; odtworzenie Polski jest zatem prawnie i faktycznie niemożliwe.”[7] W całym wieku XIX, istniejący polityczny ład europejski, w którym nie było miejsca dla Polski, był wielokrotnie sankcjonowany ówczesnym prawem międzynarodowym.

Przypomnijmy także, że pierwszy rozbiór Polski dokonał się pokojowo, bez żadnego oporu militarnego ze strony Polski i został zatwierdzony przez Sejm rozbiorowy. Także II rozbiór Polski nie spotkał się z właściwym oporem Polaków. Jak pisał amerykański historyk „Wojna polsko-rosyjska była doprawdy żałosnym widowiskiem. Cóż można sądzić o narodzie chełpiącym się swym odrodzeniem, który zmuszony do podjęcia walki w obronie własnej niepodległości, a nawet i samego istnienia, ulega w ciągu dwóch miesięcy zaledwie stutysięcznej armii nieprzyjaciela?”[8]. A potem był jeszcze sejm grodzieński itd. Na szczęście potem przyszły - poniewczasie - powstania narodowe, bezskuteczne, ale ratujące honor i nie pozwalające Europejczykom zapomnieć o „kwestii polskiej”. W ciągu ostatnich trzystu lat życie w niepodległym państwie było dla Polaków czymś wyjątkowym, nie można się dziwić, że idea suwerenności, niepodległości, i w ogóle odrębnego istnienia politycznego, nie przez wszystkich jest rozumiana i ceniona. Tym bardziej, że jeszcze w XIX wieku wielu Polaków nie było osobiście wolnymi ludźmi. To była w Polsce zawsze idea elitarna, i to tylko części nominalnie „polskiej” elity naszego społeczeństwa. Tak jest również teraz.

Ale czy dzisiaj mówienie o suwerenności w ogóle ma sens? Czy pojęcie to nie przynależy do pewnej epoki już bezpowrotnie zamkniętej? Niektórzy sądzą, że stało się ono zupełnie anachroniczne, w wyniku rozwoju prawa międzynarodowego, organizacji międzynarodowych, praw człowieka, konstytucjonalizacji państwa. W Polsce proponowano odróżnienie „podmiotowości” od „suwerenności”, ale żeby być podmiotowym, trzeba być podmiotem, a więc być zdolnym do podejmowania samodzielnych decyzji i działań. A zatem powstaje pytanie, w jakim sensie jest się podmiotem, jak bardzo samoistnym i autonomicznym, jak daleko sięga ta autonomia. Prawdziwie podmiotowy może być tylko podmiot, byt suwerenny.

Inni teoretycy sądzą, że nie można zrezygnować z pojęcia suwerenności, ale że trzeba nadać mu znaczenie odpowiadające dzisiejszemu porządkowi politycznemu na świecie. Jest bowiem oczywiste, że jak pisze Dieter Grimm, czołowy niemiecki specjalista od prawa konstytucyjnego i były sędzia Federalnego Trybunału Konstytucyjnego: “państwo w XIX wieku jest czymś innym niż państwo w epoce westfalskiej” i że „z punktu widzenia polityki zagranicznej żadne państwo nie jest już suwerenne w takim sensie, w jakim było w XIX wieku a także w pierwszej połowie XX wieku"[9]. Suwerenność tak rozumiana nazywa się często suwerennością „westfalską” lub „Vatteliańską” (od nazwiska osiemnastowiecznego filozofa polityki i prawa Emera de Vattela). Opiera się ona na zasadzie nienaruszalności terytorialnej i wykluczeniu aktorów zewnętrznych z wewnętrznych struktur władzy, w tym również zakazie interweniowania w sprawy wewnętrzne. Zakłada także, że wewnątrz państwa istnieje ośrodek ostatecznej władzy zwierzchniej, nosiciel suwerenności – monarcha, a potem, w państwie konstytucyjnym, naród. Także obecna konstytucja RP w artykule 4 stanowi, że „władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu oraz że „Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio”.

Warto zauważyć, że nowożytne rozumienie suwerenności jako absolutnej, skupionej w jednej instancji, która nie podlega żadnym wyższym regułom czy normom, to idea, która pojawia się w nowożytności – w Rzeczypospolitej przedrozbiorowej nigdy nie zaakceptowana. W Rzeczypospolitej Obojga Narodów, której ustrój był mieszany, suwerenne był naród polityczny, szlachta, ale dzielił się suwerennością z królem. Nie było w Polsce idolatrii państwa. Rzeczpospolita była wspólnotą polityczną obywateli, a nie bytem wyniesionym ponad społeczeństwo. Ówcześni Polacy bardziej obawiali się koncentracji władzy, suwerenności skupionej w jednym ręku, w jednej instytucji, w osobie króla, niż interwencji zewnętrznej, nie odróżniając utraty wolności z powodu tyranii wewnętrznej i utraty wolności z powodu uzależnienia od zewnętrznego mocarstwa. Ta cecha mentalności politycznej istnieje do dzisiaj. To ona może tłumaczyć, dlaczego opozycja bojąc się centralizacji władzy, rzekomej dyktatury PiS, nie waha się żądać ingerencji z zewnątrz, przede wszystkim z Unii Europejskiej.

Należy jednak dodać, że absolutna suwerenność w sensie podejmowania zupełnie swobodnie decyzji przez państwo zawsze była tylko modelem, typem idealnym. „Westfalski system”, o którym piszą historycy i politologowie, oparty na zasadzie suwerenności państw nigdy nie był zrealizowany w rzeczywistości.[10] Jak wskazywał Stephen Krasner: „Państwa nigdy nie mogły odizolować się od zewnętrznego wpływu.”[11] Nie przypadkiem podtytuł książki Krasnera mówi o „zorganizowanej hipokryzji”.[12] Państwa raczej udają, że są suwerenne niż są nimi faktycznie. Ale to udawanie ma ogromne znaczenie.

Dziś większość politologów i teoretyków prawa uważa, że suwerenność jest stopniowalna i przybierała różne formy i różnie była rozumiana, w zależności do epoki, ale także od kontekstu narodowego. Najbardziej podstawowe i najprostsze znaczenie to międzynarodowa suwerenność prawna, a więc uznanie danego państwa przez inne za podmiot prawa międzynarodowego. Jest oczywiste, że mimo przemian ładu międzynarodowego suwerenne w tym znaczeniu państwa pozostają jego podstawowym elementem, o czym świadczy choćby pojawianie się nowych, uznawanych międzynarodowo państw. W tym sensie suwerenna była także Polska Rzeczypospolita Ludowa. Z drugiej strony trudno dzisiaj mówić o suwerenności w kategoriach „modelu westfalskiego”. Nie znaczy to jednak, że suwerenność w każdym sensie zanika lub że przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Nadal bowiem ma znaczenie pytanie, kto ma władzę, zwłaszcza „władzę zwierzchnią”,  i na jakiej podstawie ją sprawuje.

Jest ono szczególnie ważne w przypadku Unii Europejskiej, gdyż odpowiedź na nie ma zasadnicze znaczenie dla rozumienia i określenia właściwych relacji między instytucjami unijnymi i państwami. Unia jest w dzisiejszym świecie wyjątkowym przypadkiem, bo: „Nigdzie tradycyjnie rozumiana suwerenność nie została tak bardzo podważona” jak w Unii Europejskiej”.[13] Z jednej strony Unia Europejska nie jest suwerenna, ponieważ to państwa zwierające traktat powołały ją do życia. Źródłem istnienia i praw Unii są państwa członkowskie, a nie akt ukonstytuowania przez lud czy naród europejski. Państwa są suwerenne, gdyż nosicielem suwerenności jest abstrakcyjnie rozumiany lud/naród ustanawiający konstytucję państwa, a potem już – zdaniem tego konstytucjonalisty - nie biorący udziału w sprawowaniu władzy. Jednak z drugiej strony państwa coraz bardziej podlegają prawu unijnemu: „Państwa członkowskie są wprawdzie „panami traktatów, ale już nie panami prawa stosowanego na ich terytorium.” [14] Jacek Czaputowicz w swojej książce o suwerenności broni „ugodowej” tezy, że w UE suwerenność jest łączona i dzielona, a państwa nadal zachowują także część swoich uprawnień: „Państwa mają do wyboru trzy rodzaje działania: 1) samodzielne, które występuje w dziedzinach, gdzie jest stosowana jednomyślność i prawo veta 2) wspólne wykonywanie suwerenności w dziedzinach, w których stosowane jest głosowanie większościowe oraz 3) delegowanie uprawień na rzecz instytucji ponadnarodowych.”[15]  

Należy dodać, że pozostają jeszcze kompetencje państwa, w które Unia jeszcze nie wkroczyła, jak na przykład sprawy bezpieczeństwa militarnego czy znaczna część polityki przemysłowej. Polska ciągle może decydować, ile uzbrojenia zakupić i u kogo, a także z jakim partnerem budować elektrownię atomową. Jednak zarówno zakres wyłącznej decyzji państw, jak zakres stosowania zasady jednomyślności de facto stale się kurczą. Obecnie pojawia się coraz głośniej formułowany postulat, aby formalnie zrezygnować z zasady jednomyślności. To będzie oznaczało definitywny koniec suwerenności państw w UE.

Dieter Grimm przypomina, że efektywna władza nie musi być koniecznie władzą suwerenną, mimo to uważa, że pojęcie suwerenności powinno być zachowane, ponieważ łączy się ściśle z demokracją.  Suwerenność nie jest tylko abstrakcyjnym pojęciem z dziedziny prawa, lecz dotyczy także wolności zbiorowej, tożsamości i prawa do samookreślenia. “Suwerenność jest dziś ochroną demokracji, trudno sobie wyobrazić demokrację bez prawa do samookreślenia państwa”. I wyjaśnia, że „prawo do samostanowienia jest prawem od bycia odmiennym”.[16] 

Jednak ta suwerenność państw w UE sprowadza się u niego do prawa trybunałów konstytucyjnych państw członkowskich do sprawdzania wyroków Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. To w tym prawie manifestuje się w Unii suwerenność państwa członkowskiego. Tylko sąd konstytucyjny pozostaje więc instytucją, której suwerenność w UE ma skutki empiryczne. Jednak, jak ostatnio się okazało, nawet to prawo zostało zakwestionowane w przypadku Polski, również przez samego Grimma, który skrytykował wyrok polskiego Trybunału Konstytucyjnego w sprawie wyższości konstytucji nad prawem unijnym. To prawo zostało zakwestionowane także w przypadku Niemiec, kiedy to rząd niemiecki zobowiązał się wobec Komisji Europejskiej, gwałcąc niezależność sędziowską, że w przyszłości Federalny Trybunał Konstytucyjny nie będzie kwestionował wyższości prawa europejskiego i wypowiadał się na temat granic kompetencji Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.

Naruszanie suwerenności w Unii Europejskiej ma jeszcze jeden dodatkowy aspekt, o którym rzadko się wspomina w dyskursie politologów i teoretyków prawa. Według Grimma w świecie współczesnym ciągle uznawana jest jako oczywista zasada, że „żadne państwo nie musi zaakceptować ingerencji innego państwa” oraz „żadne państwo nie ma prawa panować nad nim”[17] Jednak dzisiaj Unia stała się narzędziem politycznej dominacji Niemiec w Europie Środkowo-Wschodniej i de facto trudno jest oddzielić ingerencje Unii jako organizacji ponadnarodowej od ingerencji niemieckiej. W praktyce dwa państwa zawsze mają w Unii prawo weta – Francja i Niemcy. Niemcy np. ostatnio zablokowały ustalenie maksymalnej ceny gazu, a przez długie lata skutecznie opierały się przeciw stosowaniu prawa unijnego do „Nord Streamu”. Niezależnie od tego, czy prawnie będzie, czy nie będzie obwiązywała zasada jednomyślności, te dwa państwa nie dadzą sobie narzucić jakiś zasadniczych decyzji niezgodnych z ich interesem. W praktyce unijna ingerencja w ich sprawy wbrew ich woli się nie zdarza, a niepisana zasada jej wręcz zakazuje. One de facto pozostają suwerenne. Mają w Unii podobny status, jak stali członkowie Rady Bezpieczeństwa w ONZ. Natomiast słabsze państwa tracą suwerenność, niektóre już utraciły ją prawie całkowicie. Odejście od zasady jednomyślności prawnie przypieczętuje ten stan rzeczy.

Jednocześnie Unia coraz bardziej ewoluuje w kierunku państwa. Coraz częściej mówi się o „suwerenności Europy”, a w umowie koalicyjnej partii tworzących obecny rząd w Niemczech mówi się o konieczności utworzenia unijnego państwa federalnego. Taki postulat zgłasza także wpływowa „Grupa Spinellego”, do której należą europosłowie różnych frakcji politycznych Parlamentu Europejskiego. Unia jako państwo rozwiąże obecne wątpliwości co do natury Unii i suwerenności.  Będzie to proces podobny do jednoczenia się Niemiec XIX stuleciu, w którym poszczególne państwa suwerenne najpierw połączyły się w Związek Niemiecki, by następnie w kolejnych krokach stworzyć państwo suwerenne, same ją tracąc. Nie przypadkiem w niemieckiej tradycji teorii prawa tak wiele uwagi poświecono kwestii suwerenności w „państwach złożonych”. W każdym razie jest to w historii Niemiec proces znany i poddany refleksji w teorii państwa i prawa.

Zarówno skuteczne artykułowanie interesów w ramach Unii, jak i zachowanie i utrzymywanie suwerenności, będąc członkiem wymaga Unii - jak stwierdziłem w przytaczanym tu wywiadzie – „większego wysiłku organizacyjnego i intelektualnego" niż obrona przed Rosją. Obawiam się, że znacznie większego niż nas stać. Często zarzuca się obozowi obecnie rządzącemu w Polsce traktowanie UE jako „bankomatu”, jedynie jako źródła pieniędzy. W rzeczywistości jest zupełnie odwrotnie: to my traktujemy Unię poważnie, nie sprowadzamy naszego członkostwa w niej tylko do dotacji, wypowiadamy się na temat jej przyszłości, chcemy wpływać na jej kształt, jej politykę i realizowane przez nią wartości, zdając sobie sprawę, że procesy w niej zachodzące - a nie tylko działania Rosji i wojna - mogą negatywnie lub pozytywnie zaważyć na przyszłości Polski jako suwerennego państwa. To zaś zależy od tego, w jakim kierunku będzie się ona rozwijać. Żeby poradzić sobie z tymi niebezpiecznymi tendencjami, żeby wpływać na kształt instytucjonalny i politykę UE - trzeba innych umiejętności niż te, które są potrzebne, by obronić się przed agresją militarną.  I nie chodzi tylko o „podmiotowość” w sensie skutecznego reprezentowania swoich interesów w ramach instytucji unijnych, co jest oczywiście istotne. Tak podmiotowe mogą być w Unii nie tylko państwa, lecz na przykład regiony, jak Flandria, tak podmiotowa jest np. Bawaria w ramach Federalnej Republiki Niemiec, nie będąc suwerennym państwem. Ale nam chodzi o to, by będąc w Unii Polska pozostała suwerenna. A ostatecznie wszystkie te subtelne rozważania prawników i politologów na temat pojęcia suwerenności sprowadzają się także w przypadku Polski do bardzo prostej kwestii: czy Polacy zorganizowani w swoim państwie mają prawo do samookreślenia, czy też władza zwierzchnia w Polsce należy do Unii.

Niestety reakcja na moje słowa tylko potwierdziła moje obawy. Dla opozycyjnych elit suwerenność Polski nie jest istotna, liczy się władza i gotowi są ją przyjąć także z rąk europejskiego suwerena w akcie komendacji, a dla znacznej części Polaków zagrożenie jest zbyt abstrakcyjne i złożone. Znowu - jak pod koniec XVIII w. - możemy utracić niepodległość, nawet tego nie zauważywszy albo zauważając za późno.

 

 

[1] Norman Davis, Europa. Rozprawa historyka z historią, Kraków 2010, s. 48.

[2] Włodzimierz Spasowicz, Wybór pism, Kraków 2010, s. 197-137, cytat s. 132.

[3] Tamże, s. 199-200.

[4] Tamże, s. 201.

[5] Tamże, s. 158.

[6] Friedrich von Gentz, O równowadze politycznej w Europie, Kraków 2020, s. 228.

[7] Tamże, s, 230-231.

[8] Robert Howard Lord, Drugi rozbiór Polski, Warszawa 1973, s. 282.

[9] Dieter Grimm, Souveränität, Herkunft und Zukunft eines Schlüsselbegriffs, Berlin 2009, s. 91.

[10] Zob. Luke Glanville, The Myth of "Traditional" Sovereignty, International Studies Quarterly, March 2013, Vol. 57, No. 1 (March 2013), s. 79-90.

[11] Stephen D. Krasner, Abiding Sovereignty, International Political Science Review, Vol. 22, No. 3, (Jul., 2001), s. 229-251, cytat s. 248.

[12] Stephen D. Krasner, Sovereignty. Organized hypocrisy, Princeton N.J., 1999.

[13] Grimm, Souveränität, s. 118.

[14] Tamże, s. 90.

[15] Jacek Czaputowicz, Suwerenność, Warszawa 2018, s. 399.

[16] Grimm, Souveränität, s. 121.

[17] Tamże, s. 92.

Komentarze (0)

Czytaj także

Koniec z prawnym formalizmem

Istota konfliktu Polski z Unią dotyczyła tego, do jakiego stopnia większość parlamentarna może podejmować decyzje polityczne, które natrafiają na krytykę i opór ze strony sądów, oraz czy stanowi o tym prawo europejskie.

Zdzisław Krasnodębski

10 min

Rogera Scrutona powrót do domu (cz. 1)

Po śmierci sir Rogera Scrutona pisano o nim, że był myślicielem głębokim, ale kontrowersyjnym. No cóż, płytcy myśliciele, w tym filozofowie, rzeczywiście zazwyczaj nie są kontrowersyjni, bo unikanie za wszelką cenę tez, które mogłyby wzbudzić kontrowersje, nieuchronnie prowadzi do spłycenia myśli.

Zdzisław Krasnodębski

15 min

„Widziane z Warszawy, widziane z Brukseli”

Polska wkracza w kampanię wyborczą. Wojna na Ukrainie zasadniczo zmieniła kontekst, w jakim ta kampania się odbędzie i w jakim Polacy będą dokonywać wyboru.

Zdzisław Krasnodębski

8 min