Søren Kierkegaard o nowożytnym powstaniu publiki
O Sørenie Kierkegaardzie (1813-1855), duńskim filozofie i teologu, z całą pewnością można powiedzieć, że jest myślicielem współczesnym. Znajduje to zresztą odzwierciedlenie w ogromnym zainteresowaniu jego pismami nie tylko pośród Europejczyków czy Amerykanów, pozostających w kręgu kultury europejskiej, ale także w: Chinach, Japonii, Korei Południowej czy Iranie. Myśl Kierkegaarda nie jest łatwa w odbiorze, mimo to współcześnie (tj. od lat 20-tych XX wieku) jest ona badana, analizowana, komentowana na prawie całym świecie. Dzieje się tak nie tyle ze względu na walory literackie, zróżnicowane rodzaje narracji, czy zaawansowane, postheglowskie słownictwo filozoficzne, ile przede wszystkim ze względu na doniosłość poruszanych przez Kierkegaarda tematów i problemów. Ponieważ jest ich wiele, nie da się ich zaprezentować, choćby w bardzo zwięzły sposób, w kilkustronicowym tekście. Warto więc skupić się na jednym temacie, by się mu nieco lepiej przyjrzeć.
Jednym z głównym tematów, który kopenhaski filozof rozpracowywał przez niemal całe dorosłe życie, był problem jednostki ludzkiej, konkretnego człowieka. A dokładniej: interesował go rozwój indywidualnej, niepowtarzalnej jednostki w zderzeniu z tymi procesami kulturowymi, które jednostkę sprowadzały do prostych, zestandaryzowanych elementów tłumu, masy ludzkiej czy amorficznej publiki. Na ten proces miała duży wpływ prasa, zwłaszcza codzienne gazety, które w dużych ośrodkach miejskich kształtowały opinię publiczną. Kierkegaard z całą przenikliwością zauważał postępujący zanik indywidualności i oryginalności jednostek, dla których ideałem stawało się bycie takim, jak inni, a więc bycie przeciętnym, niczym nie wyróżniającym się, także z tego względu, by nie być obiektem ataków gazet i publicystów. Søren dowiadczał tego na własnej skórze, zwłaszcza po roku 1846, gdy będąc już znanym pisarzem, stał się w Kopenhadze celem dosyć przykrego dla siebie zainteresowania „Korsarza”, satyryczno-społecznej gazety o stosunkowo wysokim nakładzie.
Kim jest człowiek dla duńskiego myśliciela? Nie jest on istotą skończoną, żyjącą wyłącznie w doczesności, lecz ma również w swoim duchowym wnętrzu zadatki wieczności. Człowiek nie redukuje się do dwóch sfer: cielesności i psychiczności, lecz posiada również duchową rzeczywistość, jest duchem. Ta rzeczywistość, stanowi ludzkie centrum, jest sferą wewnętrznej wolności. To jedno z głównych ontologicznych twierdzeń Kierkegaarda, które są u niego podstawą całej jego filozofii egzystencji. Nie jest ono jednak jakimś z góry powziętym aksjomatem, lecz zasadą, która wyjaśnia szereg zjawisk. Jednostka doświadcza ich w obszarze swojej wolności, w sferze życia moralnego i religijnego. Cała filozofia egzystencji duńskiego myśliciela jest swoistą refleksyjną nadbudową nad wielorakimi doświadczeniami wewnętrznymi, z którymi każdy człowiek (przynajmniej potencjalnie) może się spotkać w procesie poznawania samego siebie.
Zatem człowiek jako konkretna jednostka – a nie człowiek jako gatunek – jest egzystencjalną syntezą tego, co czasowe (doczesne) i tego, co w nim wieczne (ponaddoczesne). Każdy realizuje, lub przynajmniej winien realizować tę syntezę we własny, niepowtarzalny sposób. Tu nie może być ogólnych schematów życia i działania. Owszem, takie schematy mogą występować, ale tylko w sferze filozoficznej refleksji, a więc na poziomie metaprzedmiotowym, nie przedmiotowym czyli nie na poziomie ludzkiej, indywidualnej rzeczywistości. Jeśli człowiek ma prawdziwie przeżyć swoje własne życie, musi znać punkt wyjścia i punkt dojścia. Musi znać swoje wrodzone predyspozycje, ale także pożądany kres swojego rozwoju. Kierkegaard jest chrześcijaninem (dokładniej: luteraninem), dla którego punkt wyjścia i punkt dojścia są związane z Bogiem. Marcin Luter odrzucał filozofię, luteranin Kierkegaard nobilituje filozofię człowieka w taki sposób, by pokazać, że jest ona nieodzownym wprowadzeniem do nauki chrześcijańskiej. Nie zaczyna więc od teologii, lecz od filozofii. Ten sposób podejścia do problemu człowieka istotnie różni go od Lutra, a znacząco przybliża do niektórych myślicieli średniowiecza (np. św. Augustyna). Jeśli więc przyjmuje, że każdy z nas w momencie narodzin wychodzi z „ręki Boga”[1], to nie poprzestaje na biblijnym stwierdzeniu, że człowiek jest stwarzany na obraz i podobieństwo Boga [Rdz 1,26], lecz wskazuje na pewne elementy wrodzone, z którymi przychodzimy na ten świat. Owszem, mówi o określonych talentach, uzdolnieniach, predyspozycjach, także o różnych osobowych ograniczeniach, ale Kierkegaardowi chodzi o coś więcej. Na oznaczenie tego czegoś używa pojęcia „pierwotności”.
Problem pierwotności
Czy można coś o niej powiedzieć? Kierkegaard nie używa tu pojęcia „natury ludzkiej”, ale wydaje się, że mówi o czymś podobnym, choć nie jest to coś ogólnego, lecz właśnie konkretnego, jednostkowego. W języku duńskim słowo Primitivitet znaczy tyle co pierwotność, źródłowość, naturalność, oryginalność. Owa pierwotność jest świadectwem tego, że każdy człowiek został zaprojektowany przez Boga jako jedyny w swoim rodzaju. Nośnikiem pierwotności jest ludzki duch, a ona sama jest „możliwością ducha”.[2] Byłoby więc tak, że w punkcie wyjścia ludzkiego rozwoju jest to pewna przedmiotowa potencjalność, która jest jakby pierwotnym „wyposażeniem” konkretnego człowieka. To coś wrodzonego, z czym jednostka przychodzi na ten świat. Kierkegaard żywi głębokie przekonanie, że pierwotna indywidualność jednostki bierze się stąd, że Bóg każdorazowo tworzy od nowa i w sposób niepowtarzalny tę duchową pierwotność, i nigdy nie tworzy dokładnie takich samych egzemplarzy gatunku homo sapiens. Dlatego Królestwo Boga ma się stać udziałem Jednostek (den Enkelte) a nie jakichś egzemplarzy gatunku ludzkiego. Bóg odnosi się do konkretnego „Ja”, a nie do ludzkości czy do gatunku ludzkiego jako całości. Bóg kocha i może być kochany tylko przez świadome siebie „Ja”. Nie odnosi się natomiast do tłumu, mnogości amorficznych jednostek czyli takich, które nie wyzwoliły w sobie ducha. Dla takich jednostek Kierkegaard rezerwuje nazwę „nie-Ja”.[3] Zatem pierwotność jest ściśle związana z duchem i jej respektowanie w życiu jest istotnym warunkiem wejścia do Królestwa Bożego.[4]
I tu pojawia się pytanie: dlaczego „Jednostka” poprzez swoją duchową pierwotność ma nawiązywać ścisłą relację z Bogiem? Po co odwoływać się do autorytetu Boga i do tego, co nazywamy Boskim Objawieniem, a nie poprzestać na rezultatach analiz filozoficznego rozumu?[5] Otóż Kierkegaard, podobnie jak wcześniej Aureliusz Augustyn (354-430) czy Blaise Pascal (1623-1662), nie stosował takiej oto dysjunkcji: albo przyjmujemy przesłanki z chrześcijańskiego Objawienia albo pozostajemy wyłącznie na gruncie rozważań filozoficznych. Duńczyk wielokrotnie starał się pokazywać, że sens przyjmowania określonych przesłanek religijnych z obszaru chrześcijaństwa wynika właśnie z filozoficznych analiz z zakresu psychologii, etyki, filozofii człowieka i jego oryginalnej filozofii egzystencji. Ukazując w filozofii egzystencji wartość tzw. komunikacji pośredniej (sokratejskiej majeutyki i bycia świadkiem prawdy chrześcijańskiej) nie mógł obejść się bez narzędzi psychologicznych, filozoficznych, ale również teologicznych.[6]
Człowiek winien zamieniać ową niepowtarzalną potencjalność na niepowtarzalną aktualność. A więc także na indywidualnie przeżywane bycie wolnym, które oczywiście nigdy nie może być sprowadzone do jakiejś abstrakcyjnej wolności. Bycie wolnym jest rezultatem konkretnych egzystencjalnych decyzji, które są aktami woli, i jako takie należą do subiektywności a nie do obiektywności. To tej ostatniej należą wszystkie abstrakcyjne pojęcia. Jednostka będąc wierną swojej pierwotności nie będzie dostosowywała swojej egzystencji do zmieniających się mód, trendów, czy zmiennego „widzimisię” świata. Oczywiście, ten proces stawania się Jednostką, zgodnie z jej pierwotnością, utrudnia cała skończona doczesność. Chodzi o różnego rodzaju presje i uwarunkowania społeczne, a także o pragmatyczną roztropność, którą ludzie kierują się na co dzień. Różne światowe opinie niejako zapewniają jednostkę, że odniesie życiowy sukces, jeśli przestanie się liczyć ze swoją pierwotnością i będzie żyć tak, jak inni, jeśli nie będzie się niczym istotnym wyróżniać, lecz dostosuje się do wymogów społecznej przeciętności. Jednak z punktu widzenia wieczności, do której człowiek z racji posiadania ducha przynależy, będzie to jego klęska [7].
Autentyczne doświadczanie własnej pierwotności jest ściśle związane z samotnym, stricte indywidualnym odnoszeniem się do Boga. Ale z drugiej strony to właśnie ta pierwotność skłania człowieka ku Bogu i umożliwia chrześcijański sposób egzystowania. To ona w sposób naturalny ustawia człowieka wobec chrześcijańskich wymagań i stanowi swoistą przeszkodę dla życia skończonego, wyłącznie doczesnego, zgodnego z wymaganiami świata takiego, jaki on jest. Patrząc z punktu widzenia wieczności rzeczą nieskończenie ważną jest właśnie ocalenie swojej pierwotności.
Odnajdując swoją pierwotność, człowiek winien w sposób świadomy i wolny stawać się „przezroczystym” dla samego siebie. Kategoria „przezroczystości” jest kategorią egzystencjalną. Jeśli ktoś staje się przezroczysty dla samego siebie, to jest to znak, że egzystuje w prawdzie. Zyskanie przezroczystości to jest punkt dojścia. Takim człowiek winien być dla siebie zwłaszcza przy końcu życia.[8] Kluczowa jest tutaj owa pierwotność. Jeśli tej pierwotności nie odkryje on w sobie i nie będzie egzystował zgodnie z nią, nigdy nie stanie się Jednostką (den Enkelte). I tu istotna uwaga. Kierkegaard w swoich pismach (zwłaszcza w Dziennikach) odróżnia taką „Jednostkę” od „jednostki”[9] (Individ, en Enkelte), która nie podejmuje wysiłku świadomego egzystowania zgodnie ze swoją pierwotnością, lecz jest jedynie elementem tłumu, masy, mnogości.
O dwóch rodzajach ludzkich jednostek
Powstaje pytanie: co jest podstawą owego rozróżnienia. Dlaczego Kierkegaard go dokonuje? W swoich pismach Duńczyk przekonywał na wiele sposobów, że każdy człowiek może stawać się Jednostką, jeśli będzie egzystował wobec Boga. Skoro wyszliśmy „z ręki Boga”, skoro otrzymaliśmy pierwotność, winniśmy rozwijać się w ścisłej relacji z Nim. Tylko wtedy możemy ocalić w sobie swoją pierwotność. Możemy ocalić siebie, stając się Jednostkami, i nie pozostając „egzemplarzami„ (kopiami) rodzaju ludzkiego. Już w pierwszych „Mowach budujących” z 1843 r. wyrażał to wprost: „Poszukuję owej Jednostki, którą z radością i wdzięcznością nazywam swoim czytelnikiem.”[10] Z religijnego punktu widzenia nie ma publiki, są tylko „Jednostki”.[11] Taka Jednostka to człowiek z własną, rozwiniętą osobowością, z charakterem, dzięki któremu ma siłę, by wytrwać na obranej przez siebie drodze egzystencji, w etyczno-religijnym związku z Bogiem. Dlatego „Jednostka” – jak powiada Kierkegaard - jest kategorią ducha, w przeciwieństwie do „jednostki” jako elementu „tłumu”, która jest kategorią zwierzęcą. Tylko „Jednostka”, ściśle wiążąc się z Bogiem, może prawdziwie stawać się chrześcijaninem, nie należąc jednocześnie do tzw. świata chrześcijańskiego, złożonego z nominalnych chrześcijan. Kierkegaard żył w czasach, w których prawie wszystko było oparte na zasadach chrześcijańskich i wszyscy obywatele Danii, poddani króla, od urodzenia byli chrześcijanami. Ci ostatni także tworzyli tłum, publikę.[12] „Jednostka” była kategorią religijną, która wzbudziła wiele kontrowersji pośród współczesnych. Niektórzy zarzucali Kierkegaardowi, że to promowanie „Jednostki” świadczy o jego chęci pysznego wyróżniania się i wynoszenia ponad innych.[13] Kierkegaard odpowiadał, że nie należy takich „Jednostek” traktować jako wyjątków, z góry wybranych przez Boga, przez los, nadzwyczajny zbieg okoliczności, czy szczęśliwy ciąg zdarzeń. Mimo że taka osoba wyróżnia się od innych, to przecież każdy może stawać się „Jednostką”.[14] Kierkegaard przestrzegał, że jeśli usuwa się tę kategorię, to zamiast chrześcijaństwa pojawia się panteizm, który, jak zauważa Duńczyk, jest pomieszaniem głosu ludu z głosem Boga. Jest złudzeniem w rodzaju vox populi vox Dei.[15] Mimo niewielkiej liczby „Jednostek” w społeczeństwie, to właśnie one mają decydujący wpływ na ludzkie dzieje i to one osądzają rodzaj ludzki. „Transformacji świata” dokonują „Jednostki”, pojedynczy ludzie z charakterem, nie tłumy.[16] W tamtych czasach było stanowisko radykalnie odmienne od poglądu marksistowskiego, że tylko masy dokonują istotnych zmian w historii. Sam Kierkegaard chciał być taką Jednostką i pragnął, by po śmierci napisano na jego nagrobku, że nią był.[17]
Natomiast jednostka (pisana z małej litery), to nie tylko członek jakiejś grupy społecznej czy po prostu ktoś należący do społeczeństwa, to coś więcej, tworzy ona wraz z innymi amorficzną ludzką masę, „tłum”, „stado”, „publikę”. Taka jednostka jako element tłumu nie prowadzi własnej, odrębnej egzystencji, lecz żyje według utartych, powszechnie obowiązujących schematów, wyznaje ogólnie przyjęte opinie i poglądy, szczególnie te rozpowszechniane przez prasę. Tłum, publika mają charakter nieosobowy, przez co nie nawiązują one religijnej relacji z Bogiem.[18] Amorficzne jednostki tworzą tłum, który duński filozof nazywał „gromadą starych łachmaniarzy, duplikatów, kupą torfu, pospolitymi ludźmi, ławicą śledzi itd.”[19] „Tłum” to określenie, którego używał często, mając na myśli dużą liczbę takich jednostek, powiązanych z sobą różnymi więzami społecznymi. Ich życie wyczepuje się w tych związkach. „Motłoch”[20], „hołota”, „plebs”, „publika”, to określenia zbiorowisk ludzi, pozbawionych własnych, wyrazistych poglądów.[21] Tymi kategoriami – zapewne nie całkiem sprawiedliwie – opisywał „duński lud”, który w sensie socjologicznym wykraczał poza określone grupy zawodowe, klasy, stany itd. „Nieszczęście polega na tym – pisał Kierkegaard – że ten mały naród jest zdemoralizowanym, poróżnionym z sobą, obrzydliwie zawistnym, niechętnym wobec każdej władzy, małodusznym, bezczelnym i niepowstrzymanym” ludem, w którym dominuje „duch kupieckiego miasta”. Nazywał ich ludem pozbawionym „prawdziwej bojaźni Bożej”; „ludem, żywiącym się plotkami, nie mającym świadomości narodowej; ludem, który ubóstwia bycie niczym; ludem, w którym szkolni chłopcy są sędziami; ludem, pośród którego ci, którzy powinni rządzić, boją się, a ci, którzy powinni być posłuszni, są bezczelni; ludem, któremu brak „publicznej moralności”.[22]
Zatem jednostka będąca elementem tłumu żyje w zafałszowaniu, ponieważ życie człowieka od samego początku jest ufundowane religijnie.[23] Tłum jest negacją prawdy, negacją Boga i negacją miłości bliźniego. Dzięki kategorii „bliźniego” możliwa jest „prawdziwa ludzka równość”, gdyż możliwe jest miłowanie drugiego „jak siebie samego”.[24] Tylko „Jednostka” może w bojaźni Bożej odnosić się z miłością do bliźniego. Tym samym Kierkegaard daje do zrozumienia, że chrześcijańska miłość bliźniego ma wyłącznie charakter osobowy, taką miłością nie charakteryzuje się żadne: towarzystwo, partia, klasa społeczna czy publika. Owszem, życie w ludzkiej masie jest łatwiejsze, gdyż „jednostka” może doskonale wtopić się w otoczenie, środowisko, społeczeństwo. Taka przeciętna jednostka nie musi uciekać od swoich współczesnych, i nie musi zrywać z ciągiem wcześniejszych pokoleń, z którymi odczuwa historyczną więź. Dzięki temu może się w tym wszystkim jakby ukryć, stając się niemal niewidoczną, płynąc z „ławicą śledzi” lub poruszając się w „stadzie zwierząt”.[25] Niemniej jednak Bóg wyżej stawia „Jednostkę” niż miliony innych, którzy nie wiążą się z Nim. Jego interesują relacje intensywne, natomiast ignoruje relacje ekstensywne z milionami jednostek.[26] Bowiem osobowy Bóg nie może nawiązywać z ludźmi bezosobowej relacji. Zatem tłum jest negacją Boga.[27] A jest tak dlatego, że owe „miliony” „małpują” sposób życia innych, chcąc żyć jak inni, w istocie marnując swoje życie. Bo nikt nie powinien dążyć do tego, by być kopią kogoś innego. Każdy, kto przychodzi na ten świat ma własne, wręcz osobiste zadanie. Kierkegaard jako konkretny człowiek również ma swoje własne zadanie, którego nie dzieli z nikim innym. Dlatego nie może być dla nikogo wzorem do naśladowania pod tym względem.[28] Zarzucał współczesnym Duńczykom, że nie chcą podejmować trudu życia na swój własny rachunek. Dobrze czują się jedynie w grupie, w towarzystwie, w swoich sferach, elitach, środowiskach – wszędzie tam, gdzie nie muszą się wyróżniać jako osoby, czy, mówiąc jego językiem, jako Jednostki.
Kierkegaarda stosunek do prasy codziennej
W Dziennikach Søren Kierkegaard wielokrotnie zwracał uwagę na to, jak bardzo prasa codzienna dostępna w Kopenhadze, i znacznie mniej poza nią, kształtowała publikę, czego skutków on sam doświadczał przez wiele lat (zwłaszcza po roku 1846). W latach 40-tych XIX w. pojawiły się nowe, wysokonakładowe (jak na owe czasy) pisma, które dziś można być nazwać gazetami brukowymi. Nie miały one na celu rozstrząsanie poważnych zagadnień politycznych czy społecznych, nie były to pisma dla wąskich kulturalnych elit, lecz dla masowego, słabo wykształconego czytelnika. Były niekiedy kroniką towarzyską, żywiły się plotkami na temat znanych w Kopenhadze osób, publikowały karykatury i artykuły prześmiewcze. Jeśli zamieszczały recenzje z wydawanych książek, to tylko te najbardziej przystępnie napisane, mniej dbając o merytoryczną treść w nich zawartą, co często było oddawaniem niedźwiedziej przysługi ich autorom. Wedle Kierkegaarda gazety stały się głównym medium opiniotwórczym, uniemożliwiających rozwój osobowości ich czytelników. W starożytności – pisał autor Dzienników – „walka między osobowością a tym, co abstrakcyjne, nie była tak potwornie nieproporcjonalna jak w naszej epoce, gdzie jakieś nieosobowe podłe indywiduum może użyć tej potężnej broni wobec Jednostki”.[29] Publicystycznej aktywności takich indywiduów Kierkegaard doświadczył na własnej skórze. Szczególnie mocno dał mu się we znaki społeczno-satyryczny tygodnik „Korsarz”, który opublikował na jego temat szereg złośliwych paszkwili. Publicyści Møller i Goldschmidt nie tyle recenzowali liczne jego dzieła, wydane w latach 1843-1846, ile przede wszystkim zajmowali się wykpiwaniem osoby Kierkegaarda: jego fizycznego wyglądu, faktycznych i domniemanych cech charakteru oraz jego zachowań w miejscach publicznych. A jeśli tacy ludzie jak Møller pisali recenzje, to dokonywali „kłamliwych zniekształceń” ich treści. Z takich recenzji i streszczeń czytelnicy czerpali wiedzę o tym, o czym rzekomo pisał Kierkegaard nie zabiegał o ich względy, tym bardziej im nie schlebiał. Gdyby to czynił – o czym był przekonany – ton drukowanych recenzji i opinii byłby bardziej przyjazny.[30]
Tego rodzaju teksty przyczyniły się do wzrostu niechęci i agresji różnych ludzi względem Kierkegaarda, którzy z jego filozofią i jego dziełami nie mieli nic wspólnego. Poduszczeni złośliwymi artykułami z „Korsarza”, wulgarnie i prostacko zaczepiali go na ulicach Kopenhagi. Byli to „szkolni chłopcy”, „rozbrykani studenci”, „sklepowi subiekci”, „głupie kobiety” itd. Kierkegaard nazywał ich „tałatajstwem”, „ulicznym motłochem”. To „Korsarz” instruował do tego, by „chłopcy szkolni” wymyślali mu na ulicy, by motłoch go wyśmiewał, a przyjezdni gapili się na niego jak na atrakcję turystyczną.”[31] Søren był przekonany, że wybitny filozof nie może być oceniany przez naiwnego, prostego i wulgarnego człowieka. Prasa nie może utwierdzać takich ludzi w fałszywym przekonaniu, że wybitny intelektualista nie jest tym, kim jest. Nie może pozbawiać kogoś autorytetu w imię z góry powziętego negowania wszystkich autorytetów.[32] O to szczególnie obwiniał redaktora Goldschmidta nazywając go „tchórzliwym łajdakiem”, który z ukrycia pisze artykuły niszczące jego dobre imię.[33]
Nic więc dziwnego, że na temat destrukcyjnej roli prasy Kierkegaard wyrażał się niekiedy w sposób bardzo emocjonalny[34], nie przebierając się w środkach. Pisał: „Jezuici byli, w swojej degeneracji, najobrzydliwszą próbą panowania nad sumieniami. Gazety są najbardziej niecną próbą kształtowania braku sumienia jako zasady państwa i ludzkości”.[35] Sądził, że „podobnie jak dziś ze wstrętem i zgrozą myśli się o jezuitach [...] tak będzie się kiedyś myślało o dziennikarzach.” Bo kim jest dziennikarz? Jest to ktoś nieuczciwy z samego faktu bycia dziennikarzem. Nawet “najbardziej uczciwy” jest tą nieuczciwością skażony. Na czym to polega? Kierkegaard twierdził, że jest to “bezbożna próba nadawania abstraktom mocy absolutnej”, zaś wynikająca stąd anonimowość opinii jest “doskonałością tryumfu kłamstwa”. Dziennikarz z pomocą codziennych gazet służy polityce, gdyż “codziennie posługuje się małymi kłamstwami”, które “narzuca tysiącom” czytelników. Dziennikarz w swojej “straszliwej lekkomyślności i zatwardziałości serca zwraca się do całego (jeśli to możliwe) kraju, posługując się nieprawdą” Stąd w rozumieniu autora Dzienników dziennikarstwo jest “największym odstępstwem ludzkości od Boga.”[36] Mocno z sobą powiązane prasa i polityka służą rozpowszechnianiu abstrakcyjnej nieprawdy. Ani prasa ani polityka nie mają nic wspólnego z “prawdą wieczną”, zaś prawda związana z Jednostką przegrywa w życiu publicznym z nieprawdą tego, co abstrakcyjne i fantastyczne, co jest właśnie żywiołem tłumu, publiki czyli tego, co przekreśla etyczny i religijny związek z Bogiem.[37]
Autor Dzienników tak bardzo negatywnie odnosił się do dziennikarzy codziennej prasy, że skłonny był ich traktować jako najbardziej zdeprawowane i moralnie szkodliwe środowisko. Twierdził, że uprawianie dziennikarstwa to, coś gorszego niż oddawanie się nierządowi, rozpuście. Uważał, że z nawet najbardziej uczciwego dziennikarza nie da się zdjąć piętna nieuczciwości, bo jest to cecha nie tyle konkretnej osoby, ile uprawianej profesji. Dziennikarstwo to „największe odstępstwo ludzkości od Boga”, ponieważ nie da się go oddzielić od codziennego głoszenia nieprawdy, która jest narzucana tysiącom czytelników.[38] Z tych powodów Kierkegaard postulował wręcz, aby państwo zakazało wydawania prasy, gdyż okazała się „zbyt potężnym środkiem komunikacji”.[39]
Mimo to autor Dzienników nie ograniczał się do wyrażenia osobistych żalów pod adresem niektórych kopenhaskich gazet, które źle o nim pisały. Wpływ prasy na czytelników potrafił ocenić bardziej obiektywnie. W jego rozumieniu kreuje ona „jednostki w sensie abstrakcyjnym”, tworząc z nich pod względem światopoglądowym jednolitą publikę.[40] Prasa dokonuje niwelowania przekazywanych treści. Zarówno treściom ważnym, istotnym jak i błahym nadaje tę samą ważność. Zrównuje wartości wszystkich poglądów, ujednolica sposoby postrzegania świata. To powoduje, że publika,odbiorca codziennej prasy staje się jakby jedną, wielką, abstrakcyjną osobą.[41] Zatem prasa jest czymś, co unicestwia osobowości konkretnych ludzi. Rzecz jest tym gorsza, że dziennikarz nie jest filozofem, który potrafił głębiej zainteresować się człowiekiem, jest co najwyżej sofistą. Dlatego w dyskusji z filozofem dziennikarz nie jest i nie może być jego równorzędnym partnerem.[42] Spłyca bowiem ważkie idee, które wysuwa filozof. Ten ostatni „pisze konsekwentne, tworzące całość jasno przemyślane przedstawienie takiej czy innej idei”. Jest to być może „owoc wielu lat pracy”. Ponieważ takie dzieło jest zbyt trudne dla przeciętnego czytelnika, więc prawie „nikt go nie czyta”. I wtedy wkracza dziennikarz, który pisze recenzję z takiego dzieła. „W ciągu pół godziny kompiluje jakieś bzdury, które podaje za książkę autora”. Taka recenzja rości sobie pretensję do bycia adekwatnym streszczeniem książki, wtedy recenzję „czytają wszyscy” tak, jakby czytali książkę, i zgodnie z opiniami recenzenta oceniają wartość filozofa.[43] W ten sposób dziennikarz profanuje filozofa. Kierkegaard sarkastycznie zauważa, że pisarze tak naprawdę nie rozumieją swoich książek, dopóki nie ocenią ich dziennikarze i nie uprzytomnią ich autorom tego, co oni faktycznie napisali. Wtedy bowiem ich rozumienie staje się rozumieniem publiki.[44] W rzeczywistości jest inaczej, każdy fachowiec w swoim przedmiocie zdobywa wiedzę, którą później jest w stanie przekazywać innym jako nauczyciel. Ponieważ takich ludzi jest mniejszość, większość pełni rolę uczniów, bo nikt nie ma wiedzy z każdej dziedziny. Prasa codzienna czyni odwrotnie. Ona przedstawia opinie, idee, poglądy tak, jakby dziennikarze i ich czytelnicy mogli równie łatwo przyswajać sobie wiedzę na tym samym poziomie co jej twórcy. Dlatego dla Kierkegaarda prasa codzienna to „najbardziej szkodliwa sofistyka”, jaka kiedykolwiek pojawiła się w historii. Przy czym cała forma prasowej komunikacji jest fałszywa, a nie tylko jakieś pojedyncze artykuły. Dlatego pisarz o „arystokratycznym” usposobieniu nie może być jednocześnie wydawcą gazety. „Bycie arystokratą pośród dziennikarzy to jak bycie arystokratą pośród łachmaniarzy.”[45] Najzdolniejsi i najbardziej wykształceni ludzie piszą książki, których prawie nikt nie czyta, natomiast te najbardziej „koślawe i pokrzywione, pokraczne” i „niezdarne”, trochę śmieszne, lecz podstępne „osobniki”, piszą artykuły, które oddziałują na szerokie kręgi czytelników.[46] Dlatego prasa codzienna jest rozsadnikiem zła i podłości w świecie, którego żadna inna siła, łącznie z państwem, nie jest w stanie pokonać. Na domiar złego jedynie nieliczni uświadamiają sobie całą tę nieprawdę, obecną w codziennej prasie, a jeszcze mniej liczni mają odwagę, by o tym mówić głośno, wbrew opinii publicznej.[47] Prasa stała się „olbrzymią abstrakcją”, która „nieskończenie góruje nad jednostką”[48], niwelując ją do poziomu bezosobowej ludzkiej masy.
Od czasów Kierkegaarda rola mass-mediów w nowoczesnych społeczeństwach niepomiernie wzrosła, ale, jak się wydaje, przynajmniej niektóre zastrzeżenia duńskiego filozofa wobec niej są nadal aktualne.
Przypisy:
[1] Por. S. Kierkegaard, Albo-albo, t. 2, przeł. K. Toeplitz, PWN, Warszawa 1976, s. 290-292.
[2] Notatka: NB 31:55.a, w: S. Kierkegaard, Dzienniki NB 31 – NB 36, przeł. A. Szwed, Pisma Sørena Kierkegaarda, tom 26, Kęty 2021. (Dalej: Dzienniki NB 31 – NB 36).
[3] NB 31:151, w: Dzienniki NB 31- NB 36. Ponadto już w Nienaukowym zamykającym post scriptum Climacus stawiał pytanie o stosunek jednostek do gatunku ludzkiego. Pisał: ”Tu tkwi problem, który, w moim rozumieniu, jest jednym z najtrudniejszych: jak i w jakiej mierze gatunek jest rezultatem jednostek, i jaki jest stosunek jednostek do gatunku.” (S. Kierkegaard, Nienaukowe zamykające post scriptum, przeł. K. Toeplitz, Wydawnictwo Marek Derewiecki, Kęty 2011, s. 165).
[4] NB 31:55.b, w: Dzienniki NB 31- NB 36.
[5] NB 31:100, w: Dzienniki NB 31 – NB 36.
[6] Więcej piszę na ten temat w: Antoni Szwed, Czy Søren Kierkegaard był irracjonalistą? Filozofia egzystencji i meta-system, [w:] Aktualność Kierkegaarda w filozofii, teologii i literaturze, red. M. Hintz, M. Urbańska-Brożek, Sopot-Gdańsk 2013, s. 35-58.
[7] NB 31:55, NB 31:56, NB 32:127, w: Dzienniki NB 31- NB 36.
[8] S. Kierkegaard, O mojej działalności jako pisarza, w: Pisma późne, przeł. K. Toeplitz, Wydawnictwo Marek Derewiecki, Kęty 2016, s. 33.
[9] Odróżniamy je, używając odpowiednio dużej lub małej litery.
[10] Por. S. Kierkegaard, To opbyggelige Taler, Søren Kierkegaards Skrifter, Bind 5, Gads Forlag, København 1998, s. 13. (Dalej: SKS).
[11] S. Kierkegaard, O mojej działalności jako pisarza, dz. cyt, s. 37.
[12] NB 31:41, w: Dzienniki NB 31- NB 36.
[13] NB 31:74, NB 32:15, NB 33:18, NB 35:23, w: Dzienniki NB 31- NB 36.
[14] S. Kierkegaard, Pojęcie lęku, przeł. A. Szwed, Wydawnictwo Antyk, Kęty 2000, s. 134-135, 138.
[15] S. Kierkegaard, Aneks „Pojedynczy” do Punkt widzenia dotyczący mojej działalności jako pisarza, w: S. Kierkegaard, Pisma późne, przeł. K. Toeplitz, Wydawnictwo Marek Derewiecki, Kęty 2016, s. 143.
[16] NB 31:25, NB 31:105, NB 31:110, NB 32:40, w: Dzienniki NB 31- NB 36.
[17] Por. NB 15:116, SKS 23. Także NB 31:110, NB 32:104, NB 31:111, w: Dzienniki NB 31- NB 36. Także S. Kierkegaard, O mojej działalności jako pisarza, w: Pisma późne, przeł. K. Toeplitz, Wydawnictwo Marek Derewiecki, Kęty 2016, s. 38.
[18] S. Kierkegaard, Punkt widzenia dotyczący mojej działalności jako pisarza, dz. cyt., s. 131.
[19] S. Kierkegaard, Dziennik (wybór), przeł. A. Szwed, TN KUL, Lublin 2000, s. 311.
[20] S. Kierkegaard, O chrześcijaństwie, przeł. A. Szwed, Wydawnictwo Marek Derewiecki, Kęty 2011. 234.
[21] Dziennik (wybór), dz. cyt., s. 139.
[22] O chrześcijaństwie, dz. cyt., s. 234.
[23] Por. Pojęcie lęku, dz. cyt., s. 109.
[24] S. Kierkegaard, Punkt widzenia dotyczący mojej działalności jako pisarza, dz. cyt., s. 131.
[25] NB 32:119, w: Dzienniki NB 31 – NB 36.
[26] NB 31:69, w; Dzienniki NB 31 – NB 36.
[27] S. Kierkegaard, Aneks. „Pojedynczy”. Dwie „Noty” dotyczące mojej działalności jako pisarza, w: Pisma późne, dz. cyt., s. 130-132.
[28] NB 31:54, NB 31:67, NB 32:102, w: Dzienniki NB 31 – NB 36.
[29] NB 28:79, S. Kierkegaard, Journalerne NB 26 - NB 30, SKS 25, København 2008.
[30] NB: 12; w: Dzienniki NB – NB 5, SKS 20, Gads Forlag, København 2002 (w języku polskim tom 20 ukaże się w lutym 2023).
[31] NB 5:44, w: Dzienniki NB – NB 5, SKS 20. Søren miał charakterystyczny wygląd: przygarbiony, wychudzony, o cienkich nogach, z których jedną miał wyraźnie krótszą, co wpływało na jego chód w taki sposób, że idąc ulicą stale zachodził drogę swojemu rozmówcy.
[32] NB: 36, w: Dzienniki NB – NB 5, SKS 20.
[33] NB: 20, w: Dzienniki NB – NB 5, SKS 20.
[34] Kierkegaard pisał, że „gdyby był ojcem i miał córkę, która zostałaby uwiedziona, nie rozpaczałby nad nią, miałby jeszcze nadzieję na jej ocalenie. Ale gdyby miał syna, który przez pięć lat byłby dziennikarzem, opuściłby go. Możliwe, że w konkretnym przypadku myliłby się, i że to właśnie córka się zatraci a syna odzyska; ale z idealnego punktu widzenia [uważa, że] jego obserwacja jest słuszna.” (Por. Dziennik (wybór), dz. cyt., s. 82).
[35] Dziennik (wybór), dz. cyt., s. 83.
[36] Dziennik (wybór), dz. cyt., s. 82.
[37] S. Kierkegaard, Aneks. „Pojedynczy”. Dwie „Noty” dotyczące mojej działalności jako pisarza, w: Pisma późne, dz. cyt., s. 130-132.
[38] NB 14:136, w: Dzienniki NB 11 – NB 14, SKS 22, Gads Forlag, København 1997.
[39] NB 2:28, w: Dzienniki NB – NB 5, SKS 20.
[40] S. Kierkegaard, Recenzja literacka, przeł. M. Domaradzki, Wydawnictwo Marek Derewiecki, Kęty 2008, s. 102-103.
[41] Dziennik (wybór), dz. cyt., s. 83.
[42] NB: 30, w: Dzienniki NB – NB 5, SKS 20.
[43] NB 2:32, NB 2:32.a, w: Dzienniki NB – NB 5, SKS 20.
[44] NB 2:269, w: Dzienniki NB – NB 5, SKS 20.
[45] NB 2:26, w: Dzienniki NB – NB 5, SKS 20.
[46] NB 2:27, w: Dzienniki NB – NB 5, SKS 20.
[47] NB 2:9, w: Dzienniki NB – NB 5, SKS 20.
[48] NB 28:79, w: Dzienniki NB 26 – NB 30, SKS 25, Gads Forlag, København 2008.
Czytaj także
Dlaczego Luter odrzucił filozofię?
W 2017 roku świat protestancki obchodził pięćsetną rocznicę wystąpienia Marcina Lutra (1473-1546) w Wittenberdze. Okrągła rocznica stwarzała dogodną okazję do tego, by jeszcze raz przyjrzeć się różnym aspektom działalności Reformatora.
Komentarze (0)