Gdy w roku 2015 Polacy dokonali wyborów, które nie spodobały się w europejskich ośrodkach władzy, a potem rząd polski zaczął wykazywać zuchwały brak uległości wobec nakazów KE, oburzano się w Brukseli i Berlinie. Jak to – mówiono – Polska wzbogaciła się i zmieniła dzięki pieniądzom unijnym, a więc w domyśle niemieckim, i teraz za tę wielkoduszność odpłaca czarną niewdzięcznością. Sporo było w tym zawiści z powodu naszego skoku cywilizacyjnego. Przyzwyczajono się, że w Polsce panuje bieda, że Polska potrzebuje protekcji, wsparcia i światłego kierownictwa.
Wielu Polaków również uważa, że dotacje z UE były głównym czynnikiem naszego rozwoju i że w Unię Europejską wcielił się rozum absolutny. Jeśli jeszcze nie wszystko się dobrze układa, jeśli pewne decyzje unijne okazują się dla nas niekorzystne, a wybory Polaków z unijnego punktu widzenia niedobre, to dlatego, że Polska jest nowym członkiem Unii. Choć jest już nim dwadzieścia lat…
Warto więc przypomnieć, że jedno państwo dawnego bloku wschodniego uczestniczyło w integracji europejskiej niemal od razu po upadku komunizmu, jeszcze przed zawarciem traktatu z Maastricht. Korzystało także z ogromnych transferów pieniędzy, które nie podlegały ograniczeniom unijnym, gdyż w traktatach uczyniono dla niego wyjątek. Obywatele tego 16 milionowego państwa od samego początku korzystali z wszystkich „dobrodziejstw” europejskiej integracji, takich chociażby, jak swobodne poruszanie się w obrębie integrującej się Europy. Nie mieli także bariery językowej i kulturowej.
Jakie to państwo? Jaki to kraj? To obecne wschodnie landy Niemiec, a państwo nazywało się Niemiecka Republika Demokratyczna. Miała ona taki sam status polityczny jak Polska Rzeczpospolita Ludowa. Było uznane międzynarodowo i było suwerenne w takim samym stopniu – w 1973 roku wraz Republiką Federalną Niemiec stało się członkiem ONZ.
Jak się więc dziś wiedzie obywatelom dawnej NRD, ich dzieciom i wnukom, jak rozwijają się Brandenburgia, Saksonia, Turyngia, Meklemburgia? Aby odpowiedzieć, na to pytanie, warto sięgnąć do wydanej przez Instytut Zachodni książki Dirka Oschmanna, „Jak niemiecki Zachód wymyślił swój Wschód”, która wywołała duże poruszenie w Niemczech. Autor opisuje rosnące poczucie dyskryminacji, marginalizacji, stygmatyzacji i wydziedziczenia. To, że nie jest to tylko jego subiektywne odczucie, pokazują liczby. Jak podaje, ludzie zarabiają tam przeciętnie o 20% mniej niż na zachodzie. Dawnych enerdowców nie stać na urlopy narciarskie i egzotyczne wyjazdy, które stały się obowiązkiem w kręgach polskiej warstwy średniej, wśród naszych korpoludków. Tylko 1,7% członków elit niemieckich pochodzi z Niemiec wschodnich – w Polsce wykształciła się warstwa średnia i wyższa, zarządzająca państwem i gospodarką. Większość profesorów nauk humanistycznych na uniwersytetach w Niemczech wschodnich pochodzi z „Zachodu”. Podobnie jest z rektorami. Dorobek kulturowy Niemców z NRD jest pomijany. Przeszłość opowiadana jest z „zachodniego” punktu widzenia. Do wyjątków należą książki, w których historia NRD potraktowana jest jako integralna część historii Niemiec, jak ta znanego kiedyś dziennikarza Petera Bendera „Zweimal Deutschland. Eine ungeteile Nachkriegsgeschichte 1945-1990”.
Oschmann uważa, że słowo „Ostdeutscher” to negatywnie nacechowany konstrukt, w którym zawierają się dawne przesądy wobec „Wschodu”. Pisze: „Wschód” ewidentnie nie jest już stroną świata, lecz mianem tego, co zasadniczo zacofane, pozbawione kultury, barbarzyńskie. Negatywne określenia i skojarzenia znalazły kontynuację po II wojnie światowej w określeniach „strefa wschodnia”, „blok wschodni” i „Europa Wschodnia”, a także w pogardliwych uwagach Adenauera, że za Kassel zaczyna się „Wołoszczyzna”, a w okolicach Magdeburga „Azja”, w tak zwanych „dowcipach o Polakach”, a wreszcie w neologizmie „Ossi” – listę nacechowanych pejoratywnie pojęć i obrazów można by dowolnie wydłużać”.
Arogancja Niemców zachodnich w stosunku do Niemców na wschodzie, powtarza się w arogancji wszystkich Niemców wobec Polaków. Ale co więcej jest to myślenie zaszczepione Polakom. W czasie kampanii wyborczej w Wielkopolsce usłyszałem powiedzenie „Od Konina Azja się zaczyna”. Śmieszyło mnie poczucie wyższości nad dawną „Kongresówką”, duma bycia skolonizowanym przez lepszego „kolonizatora”. Musiałem rozczarować Wielkopolan cytując im Gustava Freytaga, Maxa Webera i Konrada Adenauera. Niestety ten sposób myślenia charakteryzuje także część polskich elit politycznych, w tym obecnego premiera, z jego pokrętnym stosunkiem do polskości i niemieckości.
Czym się różni nasza sytuacja od Niemiec poenerdowskich? Także u nas wpływy Niemiec, a więc głównie Niemiec zachodnich, są bardzo silne. Jedna różnica jest jednak zasadnicza, Polacy zachowali własne państwo, podczas gdy enerdowcy się go wyrzekli, godząc się na inkorporację do Republiki Federalnej Niemiec. Oczywiście można kwestionować zarówno niemieckość, jak i państwowość NRD. Co do niemieckości, to przypomnijmy, co przed laty pisał o NRD Timothy Garton Ash: „Wystarczy odrobinę poskrobać, aby pod łuszczącym się tynkiem radzieckiego systemu wykryć niemieckość”. Co zaś do państwowości, to Niemcy niemal zawsze żyli w różnych państwach, niekiedy sztucznie utworzonych – na przykład Bawaria była w dużej mierze dziełem Napoleona. Także po zjednoczeniu Niemiec przez Bismarcka nie wszystkie państwa niemieckie znalazły się w Rzeszy. I skoro Austria pozostała w XX wieku odrębnym państwem, dlaczego nie mogłoby tak stać się z NRD?
PRL nie zniknęła, lecz przekształciła się w III Rzeczpospolitą. Polacy mają swoje państwo. Ale czy na zawsze? Historia nie daje takiej gwarancji. Proces kolonizacji, który dotknął Niemców wschodnich, dokonuje się również u nas, choć wolniej i słabiej. Możemy wyobrazić sobie, że rozbudowa państwa unijnego sprawi, że Polska jako państwo się w nim rozpłynie. Warto przeczytać książkę Oschmanna, by zrozumieć, jakie mogą być tego psychospołeczne konsekwencje.
Artykuł pierwotnie opublikowany w Tygodniku Solidarność nr 45/2024
Czytaj także
Widziane z Warszawy, widziane z Brukseli: sprawozdanie końcowe
Nie rozumieją położenia Polski przede wszystkim ci – albo po prostu nie zależy im na Polsce – którzy sądzą, że w ogóle nie ma problemu, że Unia Europejska działa zawsze zgodnie z naszymi interesami i wartościami, że wystarczy wdrażać jej rozporządzenia i dyrektywy.
Zdzisław Krasnodębski
Spór o idee: Między socjologią a polityką. O drodze życiowej prof. Piotra Glińskiego
Prof. Zdzisław Krasnodębski rozmawia z prof. Piotrem Glińskim – posłem na Sejm RP, byłym wicepremierem oraz ministrem kultury i dziedzictwa narodowego.
Zdzisław Krasnodębski
Powinowactwo z wyboru
Wojna na Ukrainie obaliła mit o niezwyciężonej armii rosyjskiej, tyle strachu napędzającej Europejczykom i będącej główną, ale nie jedyną podstawą szacunku, jakim Rosja się cieszyła na „Zachodzie”.
Zdzisław Krasnodębski
Spór o idee: Filozofia na Uniwersytecie Warszawskim – jaka była, jaka jest
Prof. Zdzisław Krasnodębski, w swoim autorskim programie Spór o idee, rozmawia z intelektualistami, twórcami i artystami.
Komentarze (0)