Architektura polska a Niemcy [1945]
Przez pięć lat z górą powtarzali Niemcy nieustannie, że wszystko, co jest cenne w dawniejszej kulturze polskiej jest naprawdę ich dziełem. A w szczególności twierdzili to o architekturze: każdy piękniejszy kościół czy stara kamienica były rzekomo zbudowane przez Niemców i noszą piętno niemieckiego ducha. Teraz nareszcie przyszedł czas, by sprostować te twierdzenia. Bo prawdą jest właśnie ich przeciwieństwo.
Jest nawet rzeczą uderzającą, jak mały był — przynajmniej w czasach nowożytnych, w ostatnich 4 i pół stuleciach — udział Niemców w architekturze polskiej, choć Polacy bynajmniej nie unikali architektów cudzoziemskich i chętnie im powierzali budowy. I choć Niemcy byli najbliższymi sąsiadami, których sprowadzać było najłatwiej i których nawet na miejscu, po miastach polskich nie brakło.
W XVI wieku, w dobie Odrodzenia w Polsce budowali bądź Włosi — jak Franciszek Włoch i Berecci, Padovano i Morando i tylu mniej sławnych — bądź też sami Polacy. Tak było zarówno w stolicy, jak na prowincji, zarówno w Koronie, jak na Litwie, zarówno w architekturze kościelnej, jak w świeckiej. Wprawdzie między nazwiskami budowniczych ówczesnych jest parę brzmiących z niemiecka — jak Joba Pretfusa — ale nie ma danych, aby ci się wydatniej architekturze polskiej zasłużyli.
W XVII wieku eliminacja Niemców posunęła się jeszcze dalej. W poprzednim stuleciu ceniono tylko architekturę renesansową, włoską, południową, więc było naturalne, że nie zatrudniano budowniczych pochodzących z krajów północnych i budujących sposobem północnym. Natomiast w XVII wieku miejsce renesansu zajął barok, który był tworem północy nie mniej niż południa. I rzeczywiście zaczęli się zjeżdżać do Polski architekci z krajów północnych. Jeden z nich, Bandarth, rozbudował w pierwszej połowie wieku Kalwarię Zebrzydowską, drugi Tylman z Gammeren, w drugiej połowie był najczynniejszym w Polsce architektem, którego działalność od Warszawy sięgała do Krakowa. Ale pierwszy z nich był Flamandem, drugi Holendrem. Wolano w Polsce sprowadzać architektów z daleka, byle ich nie sprowadzać z Niemiec. Wprawdzie w Warszawie przy budowie pałacu Krasińskich pracował Schlüter, którego Niemcy wielbią jako swego geniusza, ale ten Gdańszczanin był wówczas jeszcze młodym, początkującym artystą, miał przy budowie zadania tylko podrzędne, uczył się dopiero, więcej polskiej architekturze zawdzięczał niż ona jemu.
W XVIII w. stan rzeczy stał się dla Niemców w Polsce korzystniejszy, bo królami byli Sasi, którzy popierali swych rodaków, obsadzali nimi stanowiska urzędowe. Ale i to zostało bez wpływu, zwłaszcza za Augusta Mocnego sam król nic dla zabudowania Polski nie zrobił. Jeśli był mecenasem sztuki, jak twierdzą Niemcy, to tylko dla swego Drezna. Jego nadworny architekt Pöppelmann robił wprawdzie projekty rozbudowy Zamku warszawskiego, ale — tylko na papierze. Nawet na samej granicy Niemiec, w Wielkopolsce, piękne ówczesne budowle były dziełem Włochów (jak Pompeo Ferrari) lub Polaków, nie Niemców.
Nieco inaczej było za Augusta III. W zrujnowanej Warszawie król nie miał gdzie mieszkać, więc musiał wreszcie odbudować Zamek, a jego minister Brühl na swą rezydencję zmodernizował stary pałac Ossolińskich. Były to dobre projekty drezdeńskiego architekta Knöbla i wprowadzały do Polski nowy typ architektury, mianowicie styl rokokowy w jego saskiej odmianie. W tym samym czasie niemiecki architekt pojawił się w Wilnie. Był to Jan Chrzciciel Glaubitz, twórca wielu pięknych tamtejszych kościołów; a i we Lwowie i jego okolicy pracował architekt niemieckiego pochodzenia, Merderer; w Lubelskim — w Chełmie, Włodawie, Lubartowie — ciekawe kościoły na owalnym planie projektował Tomasz Rezler; a starosta kaniowski do budowy cerkwi w Poczajowie sprowadził architekta Hoffmanna aż z Wrocławia. Architektów Niemców była tedy wówczas ilość dość pokaźna i wprowadzali oni do architektury polskiej formy zbliżone do niemieckich.
Jednakże ta chwilowa supremacja Niemców była też tylko pozorna. Oto Zamek warszawski został ostatecznie wykończony pod kierownictwem nie Niemca, lecz spolszczonego Włocha Solariego. Najpiękniejsze pałace rokokowe Polski były dziełem nie Niemców lecz — jak Krystynopol — Francuza Rigaud, lub — jak Radzyń — Polaka z włoskiej rodziny J. Fontany. Glaubitz zainicjował istotnie piękny typ osiemnastowiecznego wileńskiego kościoła, ale — najpiękniejsze egzemplarze, kościoły dominikanów i misjonarzy nie on projektował. Rezler, sądząc z typu jego sztuki, pochodził z Moraw, nie z Niemiec. Niemiecki zaś architekt we Lwowie wstydził się widocznie swego pochodzenia, skoro nazwisko swe zmienił na Meretini lub Meretyn. Ostatecznie ówczesna architektura w Polsce miała więcej wzorów morawskich niż niemieckich. Jeśli zaś pewne wzory miała z Drezna, to znów Drezno miało swe wzory z Paryża i ostatecznym źródłem form ówczesnych nie były Niemcy, lecz Francja.
Stanisław August ściągał do Warszawy artystów ze wszystkich krajów — nic więc dziwnego, że znaleźli się między nimi także Niemcy. Ale liczni nie byli, i względne nasilenie wpływów niemieckich za panowania króla Sasa już minęło. Wśród architektów nadwornych Niemcem był tylko jeden, mianowicie Kamsetzer. Ale swego zawodu nauczył się już w Polsce, a potem we Włoszech, gdzie kształcił się za stypendium polskiego króla. Był to Niemiec, który nic z Niemiec do Polski nie przywiózł, a podobnie było i z dwoma innymi ówczesnymi architektami o niemieckim nazwisku. Z nich Jakub Hempel był wykształcony w Rzymie i dawał swym budowlom surowe formy klasyczne bez rysów niemieckich; a zaś Efraim Schröger (zresztą z urodzenia toruńczyk, obywatel Rzeczypospolitej), był całkowicie natchniony przez wzory francuskie i także nic niemieckiego w stylu swym nie posiadał.
Po rozbiorach napłynęła do Polski fala rządowych urzędników budowlanych Niemców: do Warszawy i całych „Prus południowych” z Berlina, a do Krakowa, Lwowa i całej Galicji z Wiednia. Zdawało się, że nieuchronnie opanują budownictwo kraju i położą na nim swe piętno. Ale i to się nie stało. Tylko paru z nich, jak Lessel w Warszawie, odegrało pewną rolę, ale właśnie oni weszli w polskie społeczeństwo, spolonizowali się. Czołowymi zaś architektami byli wówczas Polacy, wychowańcy Stanisława Augusta, jak Jakub Kubicki, twórca warszawskiego Belwederu, Stanisław Zawadzki, czynny najwięcej w Poznańskim, lub Piotr Aigner, dobry Polak, członek Warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, autor pracy o zbrojeniu kosynierów z czasów insurekcji, którego Niemcy przez omyłkę czy zachłanność potraktowali jako swego, sławili w swych publikacjach, nazwisko jego nadali podczas ostatniej okupacji jednej z ulic warszawskich.
Przypomniane tu fakty historyczne są zupełnie wyraźne. Mimo sąsiedztwa, a czasem i nacisku politycznego Niemcy nie odegrali roli w dziejach polskiej architektury. Wyjątek stanowiła tylko część epoki saskiej (1740 — 60), ale i wtedy rola ich była ograniczona. Wszystko było całkowicie inaczej, niż w złej wierze lub przez nieuctwo twierdzili publicyści i historycy niemieccy, przedstawiając architekturę polską jako dzieło Niemców. Było właśnie inaczej. Jest to fakt nawet zadziwiający wobec sąsiedztwa i naturalnej wymiany poprzez granicę pracowników — fakt wymagający wytłumaczenia.
Wytłumaczenie jest zasadniczo takie: Polakom nie podobała się architektura niemiecka i nie mieli ochoty przeszczepiać jej do siebie. Odpowiadały im własne proste sposoby budowania, albo też — jeśli chodziło o paradę i wielką sztukę — sposoby włoskie. Tradycja swojska i wzory włoskie to były dwa elementy tej dawnej architektury, do której tak słusznie jesteśmy przywiązani a z której po tylu wojnach i katastrofach dziejowych tak mało, niestety, pozostało śladów.
Polacy XVI czy XVII wieku niechętnie sami budowali, przywykli, że obcy to za nich robią i zajmowali się innymi zawodami, a ten pozostawiali obcym. Jednakże doskonale wiedzieli, że nie chcą, by im budowali Niemcy i po niemiecku. (Podobnie jak Polacy XIX wieku, którzy tyle literatury obcej czytali, nie czytali bez mała wcale niemieckiej). Nie znaczy to, by architektura niemiecka była zła. Znaczy tylko, że Polakom nie odpowiadała. I nie ma prawie śladów ręki niemieckiej w architekturze nowożytnej Polski. Ręka niemiecka umiała tę architekturę tylko niszczyć.
Takie jest wytłumaczenie nieobecności Niemców w sztuce polskiej XVI—XVIII wieków. W XIX w. rzecz była prostsza: Polacy nareszcie przekonali się do tego, by budować sami, tak jak w ogóle po utracie niepodległości nauczyli się żyć samowystarczalnie, nie odwołując się do pomocy cudzoziemców.
Przed tym długo nie budowali sami, brakło grupy społecznej, która by chciała podjąć zawód architekta. Ale nie znaczy to, by nie mieli wpływu na wygląd swych domów czy kościołów. Tylko stronę techniczną pozostawiali obcym majstrom, nie estetyczną. Jest aż nazbyt wiele dowodów, że ci, którzy zamawiali sobie siedziby, sami dysponowali, jak one mają wyglądać. To jedna z przyczyn, dlaczego jest tak mało Niemców i niemieckości w dziejach polskiej architektury. A także przyczyna, że nawet obcy architekci budowali w Polsce inaczej niż we własnych krajach. I że od wieków istnieje nie tylko architektura w Polsce, ale także architektura polska.
Niniejszy tekst ukazał się po raz pierwszy w Tygodniku „Odrodzenie”, Rok II, w Krakowie, dnia 29 kwietnia 1945 roku, Nr 22, s. 6. Publikujemy go za zgodą wnuka filozofa Jana Jakuba Tatarkiewicza.
Czytaj także
Wspomnienia o tajnym nauczaniu
Po publikacji T. Manteuffla Uniwersytet Warszawski w latach wojny i okupacji znana jest dokładnie organizacja ówczesnego tajnego nauczania, a zbiorowa książka Z dziejów podziemnego Uniwersytetu Warszawskiego oddaje w niezrównany sposób atmosferę jaka na tych podziemnych kursach panowała.
Władysław Tatarkiewicz
Etyczne podstawy rewindykacji i odszkodowań
Jeszcze nie były uprzątnięte reszty ruin ze zbombardowanej Warszawy, gdy w październiku 1939 r. władze niemieckie przystąpiły do niszczenia i wywożenia tego, co w mieście z dobytku kulturalnego zostało.
Komentarze (0)