Wspieraj nas

Zostań naszym subskrybentem i czytaj dowolne artykuły do woli

Wspieraj nas
Wesprzyj

Ostry zjazd

    2025-01-14
    Czas czytania 6 min
    Od roku 1989 wiele było rządów w Polsce – postsolidarnościowe, postkomunistyczne, lewicowe i prawicowe. Najczęściej były one zresztą ideowo i pochodzeniowo „mieszane”. Jedne były lepsze, inne gorsze. Czasami podejmowały decyzje kontrowersyjne, a nawet wręcz szkodliwe.

     

    Jeden z premierów musiał ustąpić oskarżony o szpiegostwo na rzecz Rosji, inny odszedł w atmosferze skandalu w związku z ustawą medialną. Obok ciężko pracujących ministrów, posłów itd. nie brakowało nigdy kombinatorów i polityków skoncentrowanych jedynie na promocji siebie. Polska przetrwała plan Balcerowicza i kryzys finansowy, czas wielkiego bezrobocia i masowej emigracji po 2004 r. Podnieśliśmy się obolali z tragedii smoleńskiej.

    Posuwaliśmy się naprzód – zygzakiem i z oporem, ale naprzód. Ostatnio coraz szybciej. W którymś momencie staliśmy się „normalnym krajem zachodnim”, w miarę dostatnim, z „zachodnią” polityką socjalną, aktywnym, prorozwojowym państwem – bez mafii taksówkowej, bez łapówek dla policjantów drogowych, bez żebraków na granicy, bez oligarchów mających w kieszeni polityków i administrację państwa, bez monopolu medialnego, z realnym wyborem politycznym. Nawet nasze afery i skandale upodobniły się do tych, które zdarzają w „najbardziej rozwiniętych krajach Europy”. Lata rządów Zjednoczonej Prawicy były – mimo pandemii i rosyjskiego uderzenia na Ukrainę – latami prosperity, wzrostu zamożności i ambicji. Mimo oskarżeń o łamanie praworządności, wolność kwitła. Można było wypromować się w Europie jako ofiara „pisowskiej” przemocy, wulgarnymi hasłami utorować sobie drogę do politycznej kariery; wielu celebrytów kompensowało w ten sposób brak talentu.

    Przed rokiem Polacy oddali w demokratycznych wyborach (choć nie bez nacisku z Brukseli i Berlina) władzę opozycji. Tylko naiwni mogli przypuszczać, że rozpocznie się „przywracanie” praworządności, ale nawet posępni realiści nie spodziewali się tak jawnego i bezczelnego jej łamania w imię „demokracji walczącej”.

    Wydawało się natomiast, że zostanie utrzymany poziom rozwoju gospodarczego. Tymczasem w ciągu ostatniego roku stało się coś niespodziewanego i mało zrozumiałego. Pojawił się ogromny deficyt budżetowy, spółki skarbu państwa zaczęły najpierw gwałtownie tracić zyski, a potem przynosić straty, luka vatowska zaczęła rosnąć, zatrzymane zostały wielkie inwestycje, z kraju mającego ambicję stania się wschodzącą potęga Europy staliśmy się krajem targanym kryzysem finansowym.

    Jak to się stało? Znamy dobrze oficjalną odpowiedź – PiS ukradł 100 miliardów i dlatego brakuje pieniędzy, a prezydent Duda szkodzi, jak może. Będzie dobrze, gdy już wyłapiemy wszystkich przestępców i domkniemy system właściwym prezydentem. Kto może jeszcze w to uwierzyć?

    Tę zdumiewającą indolencję można tłumaczyć tym, że rządząca koalicja jest zlepkiem wielu partii o bardzo różnych orientacjach ideowych. Każdy ciągnie w swoją stronę, zaspokajając głodnych władzy i pieniędzy działaczy. Główna siła polityczna – Koalicja Obywatelska – od lat nie miała żadnego programu, nie podjęła żadnej nad nim pracy, gdy była w opozycji. Na koniec kampanii sklecono „100 konkretów”, zbierając mechanicznie i populistycznie postulaty krążące wśród swoich zwolenników.

    Co więcej do rządów wróciła stara ekipa. W czasie rządów PiS nastąpił napływ nowych ludzi do elity władzy i wyższych stanowisk w administracji państwowej, w spółkach skarbu państwa. Niektórzy z nich awansowali zbyt szybko, wielu nie znało wartości pieniądza i straciło poczucie rzeczywistości. Ale ogromna większość pracowała z zapałem. Teraz wszyscy padli ofiarami czystek. W ich miejsce nie pojawili się nowi, młodzi, lecz najczęściej weterani z okresu „pierwszego” i „drugiego” Tuska. Do służb i polityki zagranicznej wrócili reseciarze, do ministerstw dawni notable. Zgrani, zużyci, bez energii, jaką mieli w 2007 roku. Już nawet bawić i „haratać w gałę” im się nie chce. Została jedynie nienawiść i instynkt „dorzynania watah”.

    Pchany przez elity i własny resentyment Tusk tchnął nowe życie w „antyrozwojowe grupy interesów”, jak to przed laty nazwał Andrzej Zybertowicz. Dostały sygnał, że teraz znowu można się obłowić. Restauracja „ancien régime” jest wielowymiarowa – dawnym ubekom przywrócono emerytalne przywileje, sceny na Placu Piłsudskiego, rozgrywające się w każdą miesięcznicę, przypominają jako żywo to, co się działo przed Pałacem Prezydenckim w 2010 roku. Pojawiła się także dawna zapomniana instytucja, znana z czasów PRL – donosy na kolegów, sąsiadów, a nawet krewnych, że mają reakcyjne poglądy i powiązania.

    Kiedyś słusznie narzekaliśmy na zgrzebną telewizję, odpowiadającą mentalności i gustom nie tyle „zwykłych ludzi”, dla których awans kulturalny był zawsze ważny, co działaczy zbyt pobieżnie wykształconych na kursach MBA i schlebiających gustom wyimaginowanego ludu. Ale w porównaniu z tym, co teraz leje się z eteru, treści wówczas nam serwowane były subtelne, inteligentne, finezyjne.

    Jeden z moich rozmówców, który z niejednego pieca chleb jadł, wyraził zdumienie z powodu braku konstruktywnych działań rządu: „przecież chcą być chyba wybrani na kolejna kadencję”. A może wcale nie chcą? Celem ich lidera jest odwet, nic więcej. Donald Tusk nie ma i nie miał innego „pomysłu na Polskę”. Pod tym względem był i jest zupełnie szczery. I może wcale nie muszą? Może nie ma potrzeby, by zaskarbiać sobie przychylność Polaków? Gdy system się domknie wystarczy lęk i monopol władzy; gdyby zaś wybory przyniosły zły rezultat, będzie je można unieważnić – jak w Rumunii.

    Ci, którzy tak bardzo nie lubili rządów PiS, a zachowali rozsądek i sumienie, mogą się przekonać, że nie ma symetrii między Koalicją Obywatelską a PiS. To prawda – i po jednej, i po drugiej stronie są różni ludzie, lepsi lub gorsi, z wadami i zaletami, lecz te dwie formacje polityczne, te dwa obozy Polaków zasadniczo różni cel, sens politycznego istnienia. Jedni chcą Polskę budować na miarą złotego wieku, czasami ponad swoje siły, drudzy gotowi są zepchnąć ją w przepaść.

     

    Artykuł pierwotnie opublikowany w Tygodniku Solidarność nr 47/2024.

     

    Komentarze (0)

    Czytaj także

    O Warszawie przedwiedeńskiej (i późniejszych lekturach)

    Gdy w 1972 roku miałem rozpocząć studia, filozofia, którą zamierzałem studiować, była zamknięta, nie przyjmowano nowych studentów.

    Zdzisław Krasnodębski

    15 min

    Spór o idee: Tylko marksizm? Wspomnienia o filozofii na UW

    Prof. Zdzisław Krasnodębski rozmawiał z prof. Maciejem Potępą – filozofem, hermeneutą, znawcą idealizmu niemieckiego.

    Zdzisław Krasnodębski

    31 min

    Widziane z Warszawy, widziane z Brukseli: Echo heidelberskiego przemówienia

    20 marca premier Mateusz Morawiecki wygłosił bardzo ważne przemówienie na Uniwersytecie w Heidelbergu.[1] Warto porównać je z przemówieniem prezydenta Emmanuela Macrona na Sorbonie w roku 2017 oraz z wystąpieniem kanclerza Olafa Scholza na Uniwersytecie Karola w Pradze pod koniec sierpnia 2022 r.

    Zdzisław Krasnodębski

    10 min

    Enerdowska lekcja

    Gdy w roku 2015 Polacy dokonali wyborów, które nie spodobały się w europejskich ośrodkach władzy, a potem rząd polski zaczął wykazywać zuchwały brak uległości wobec nakazów KE, oburzano się w Brukseli i Berlinie.

    Zdzisław Krasnodębski

    8 min