Z historii stalinowskich krucjat przeciwko Szkole Kazimierza Twardowskiego. Atak Henryka Hollanda
Jeszcze w latach czterdziestych ubiegłego wieku stalinowcy zaczęli ofensywę ideologiczną skierowaną w stronę „burżuazyjnej”, „imperialistycznej” i „idealistycznie” ukształtowanej szkoły lwowskiej Kazimierza Twardowskiego. Większość działań obozu władzy przez długi czas nie przynosiła wymiernych efektów. Dopiero stworzony przez Adama Schaffa partyjny system kształcenia młodych kadr naukowych miał diametralnie zmienić istniejący stan rzeczy. Władze partyjne doskonale zdawały sobie sprawę z tego, że chcąc zawładnąć szkolnictwem wyższym, muszą zdecydowanie wystąpić przeciwko powszechnie uznanym, światowym autorytetom, takim jak Kazimierz Twardowski, Kazimierz Ajdukiewicz, Tadeusz Kotarbiński, Izydora Dąmbska, Władysław Tatarkiewicz czy też Roman Witold Ingarden. Zmasowane krucjaty zaczęły się na I Kongresie Nauki Polskiej[1]. Następnie przesunięto front walki ideologicznej do powołanego przez Komitet Centralny PZPR Instytutu Kształcenia Kadr Naukowych, a polem bitwy stała się partyjna „Myśl Filozoficzna”[2].
W Polsce stworzono po II wojnie światowej alternatywę partyjną dla istniejących szkół wyższych. Powstała sieć szkół, które przypominały biura rachunkowe dla rachmistrzów niepotrafiących liczyć. Miały one za zadanie kształcić nowe, marksistowskie kadry naukowe i wprowadzać je sukcesywnie na wyższe uczelnie. Schaff pod propagandową podszewką stworzył doskonale przemyślaną machinę działań. W pierwszej kolejności dobrał sobie wykonawców do brudnej roboty. Jego plan polegał na tym, że przydzielił swoim aspirantom w Instytucie konkretne zadania, mające na celu wyplenienie wszelkiej pamięci o szkole lwowskiej. Baczko, Kołakowski, Henryk Holland, a także Tadeusz Juliusz Kroński, otrzymali konkretne przydziały. Mieli skutecznie zaatakować Kotarbińskiego, Ajdukiewicza, a w dalszej kolejności Ingardena i Tatarkiewicza. Na końcu Schaff pozostawił sobie wisienkę na torcie. Miał nią być atak na Twardowskiego. W ramach IKKN-u doszło do ostatecznego starcia między marksistami a burżuazyjną i idealistyczną szkołą lwowską. Dokonał się zamach na niepodważalne autorytety naszej filozofii. Schaff stworzył plan ataków. Aferą, która odbiła się największym echem i była największym skandalem, i pozostaje do dziś plamą nie do wymazania na honorze naszej filozofii, był bezmyślny i żałosny atak bojowy Hollanda na Twardowskiego.
Holland w IKKN-ie miał być, według pomysłu Schaffa, aspirantem od zadań specjalnych[3]. Już wcześniej dał się poznać w seminarium Tatarkiewicza, gdzie brał udział w różnego rodzaju akcjach. Najsłynniejsza była oczywiście ta związana z listem ośmiu młodych marksistów oskarżającym zacnego profesora. Holland dał się poznać jako typ działacza, który wchodził do gry i wykonywał konkretne zadanie. To jego usposobienie doskonale oddał w swoich wspomnieniach arcybiskup Bronisław Dembowski, uczestnik tych seminariów. Pisał on:
Wspomniałem już, że w roku 1949/50 seminarium profesora Tatarkiewicza nazywało się po prostu: Seminarium filozoficzne, ale głównym zagadnieniem była aksjologia. Na tym seminarium rozważaliśmy problem: względność czy bezwzględność dobra. A koledzy marksiści zaczynali w owym czasie walczyć o względność dobra. Pamiętam, jak Henryk Holland mówił, że gdy policja przed wojną strzelała do robotników „Perkuna”, było to dobre dla fabrykantów, a złe dla robotników. Mnie się wydawało, że po prostu było źle, że strzelali do robotników. Nazywałem ich poglądy subiektywizmem moralnym. Oni się na to gniewali i mówili, że to jest obiektywizm klasowy. Dla mnie jednak był to subiektywizm. Marksiści byli zaprogramowani. Jeśli walkę klasową uzna się za motor dziejów, to rację ma ten, kto jest po właściwej stronie. Kiedyś zapytałem Arnolda Słuckiego, bardziej znanego jako poeta: – Kolego, o ile się nie mylę, to Engels nie urodził się w rodzinie robotniczej, tylko był synem dyrektora fabryki w Manchesterze. W imię czego więc Engels porzucił interesy dyrektorów, a zaczął bronić robotników? Co ja pochwalam – dodałem. Na to Arnold Słucki aż krzyknął: – W imię elementarnego poczucia ludzkości! No to jest coś ponadklasowego – powiedziałem i usłyszałem słowa Henryka Hollanda: – Wy, Dembowski, mówicie jak burżuj[4].
Holland szybko zyskał uznanie Schaffa. W IKKN-ie otrzymał zadanie najtrudniejsze. Miał mianowicie uderzyć bezpośrednio w pamięć o twórcy filozoficznej szkoły lwowskiej. Pierwszym etapem było napisanie przez Hollanda pracy magisterskiej, poświęconej krytyce poglądów lwowskiego filozofa. Nosiła ona tytuł Niektóre poglądy filozoficzne Kazimierza Twardowskiego. Holland obronił ją na Uniwersytecie Warszawskim 22 kwietnia 1952 roku. Później przebywał w IKKN-ie nadal pod opieką Schaffa. Ulokował się w Katedrze Historii Filozofii, gdzie skrzętnie zbierał archiwalia i opinie o założycielu lwowskiej szkoły. Ten bystry aspirant, o wyraźnym zacięciu dziennikarskim, z czasem objawił Schaffowi nowe dzieło. Zanim jednak Schaff zezwolił na publikację tej pracy w „Myśli Filozoficznej”, wysłał Hollanda do tutora Baczki, który został jego formalnym opiekunem w IKKN-ie. Razem poprawiali przez jakiś czas rozważania Hollanda. Zatytułowane one zostały: Legenda o Kazimierzu Twardowskim. Był to fragment, przygotowywanej razem z Baczką, jako tutorem, większej całości. Za jego radą Holland przygotował tekst i pracował jednocześnie nad książką. Baczko zaś debatował nad tym, aby książeczkę Hollanda wydać z funduszy partyjnych w „Książce i Wiedzy”, podobnie jak to było wcześniej w jego przypadku. Ostatecznie Schaff zgodził się na te manewry. Później, gdy cała sprawa stała się głośna, Baczko miał powiedzieć na zebraniu dyrekcji IKKN-u:
Jedną z istotnych pozytywnych stron pracy jest jej bojowość i ofensywność ideologiczna. Brakiem pracy są niezupełnie przemyślane i dojrzałe politycznie sformułowania oraz niedostateczne pogłębienie argumentacji pozytywnej. Pogoń za tanim efektem przy niedostatecznej odpowiedzialności politycznej odbiła się ujemnie na pracy towarzysza Hollanda o Twardowskim[5].
Słowa te zdumiewają. Pokazują kim byli aspiranci Schaffa w IKKN-ie. Uczyli się i zdobywali wiedzę, którą system, poprzez wprowadzenie zasad marksizmu, jako jedynego kierunku kształcenia, od początku do końca wypaczył. Wartość zdobywanych przez nich tytułów kandydata nauk lub docenta kandydata nauk była niewielka, a w znacznym stopniu prace te powstawały i dotyczyły bądź samego marksizmu, bądź prowadzonej w IKKN-ie walki ideologicznej.
Tekst Hollanda ukazał się w dziale Krytyka i polemika „Myśli Filozoficznej” w numerze 3 (5) z 1953 roku[6]. Zaczyna on swoje rozważania od wskazania głównych linii unaukowienia przez Twardowskiego filozofii polskiej w okresie międzywojennym. Przytacza głosy najważniejszych uczniów, wywodzących się ze szkoły lwowskiej, tj. Kotarbińskiego, Witwickiego, Jana Łukasiewicza, Ajdukiewicza, Ingardena, Dąmbskiej i Haliny Słoniewskiej[7]. Wybór, jak na początek rozważań o Twardowskim, był znakomity. Holland podkreślił nawet, że „może nazbyt obfity był ten bukiet cytat”[8]. Uznał, choć jedynie pozornie, w następnych stwierdzeniach za uczniami Twardowskiego jego wielkość i zasługi w unaukowieniu polskiej filozofii w okresie międzywojennym. Były to dobre złego początki. Holland, bezpośrednio po tych stwierdzeniach, przeszedł do zmasowanej krytyki poglądów Twardowskiego. Odtąd aż do końca swoich rozważań nie wyraził już ani jednego dobrego słowa o założycielu lwowskiej szkoły filozoficznej. Zaczął złośliwą i permanentną krytykę od zdyskredytowania psychologicznego punktu wyjścia rozważań Twardowskiego[9]. Sięgnął do koncepcji psychologii empirycznej[10]. Oparł się w rozważaniach na publikowanych tekstach Twardowskiego. Nie sięgnął jednak do jego lwowskich wykładów z psychologii i nie wziął pod uwagę solidnie prowadzonych oraz rozpowszechnionych w świecie polskich badań psychologicznych. Pisał co prawda o tradycji brentanowskiej, lecz nie wziął pod uwagę samodzielnych dokonań polskich filozofów na gruncie światowej filozofii. Te osiągnięcia po dziś dzień są słabo znane i niedocenione. Twardowski na tym polu nie był sam. We Lwowie założył pracownię psychologiczną i wychował co najmniej troje znanych powszechnie swoich następców, tj. Witwickiego, Mieczysława Kreuza i Słoniewską. Brak odwołania do polskiej tradycji badań psychologicznych, a zwłaszcza ukazania jak w oparciu o psychologię zrodziła się filozofia, było niewątpliwym brakiem w wiedzy Hollanda. A wystarczyło wziąć do rąk z biblioteki pierwszy numer „Przeglądu Filozoficznego” i zobaczyć, jak kształtowały się te początki psychologiczne polskiej przedwojennej filozofii. Holland nie tylko nie wziął pod uwagę tych badań i wyraźnie sformułowanych wytycznych dla uprawiania filozofii w świetle psychologii, lecz przeszedł od razu do krytyki ustaleń Twardowskiego. Zarzucał mu bezwiednie umiłowanie psychologizmu, tzn. „odziedziczoną po Brentanie cnotę”[11]. Jego zdaniem, był to pogląd w warunkach połowy XX wieku nieznajdujący uzasadnienia w badaniach naukowych. Przecież sam Lenin spekulacje metafizyczne o psychologii traktował jako anachroniczne! Stawiał przy tym na materialne podłoże zjawisk psychicznych, „badanie procesów systemu nerwowego, przede wszystkim – mózgu”[12]. Wydaje się jednak, że to Twardowski swoimi badaniami dowiódł ważności myślenia psychologicznego, a Lenin nie stał się prekursorem ani tych badań, ani badań neurologicznych, czy też psychiatrycznych.
W kolejnym punkcie swoich rozważań Holland zajął się „intencjonalnością zjawisk psychicznych i przedmiotami intencjonalnymi”[13]. W tej materii krytykował dalej psychologizm Twardowskiego. Zdaniem jego, lwowskiemu filozofowi nie był ten pogląd potrzebny dla „celów empirycznego wglądu w siebie samego”, tj. „badań nad własną duszą”, lecz prowadził, jako punkt wyjścia do „wypłynięcia na szerokie wody zagadnień metafizycznych”[14]. Jako doskonały przykład takich rozważań Holland wskazał pracę habilitacyjną Twardowskiego Zur Lehre vom Inhalt und Gegenstand der Vorstellungen. Wszelkie ustalenia w tej mierze prowadzić miały Twardowskiego do wygodnej dla niego neutralności. Polegać to miało na otwarciu świata „doświadczenia wewnętrznego” psychologii empirycznej.
Holland nie skończył na tym swojego wywodu. Dalej przeciwstawiał psychologizmowi Twardowskiego teorię odbicia, prezentowanej chociażby przez Lenina[15]. W ironiczny sposób pisał, że Twardowski miał mieć po części rację, a idealizm górować miał nad materializmem. W ujęciu marksisty miała to być jednak nadal, choć już nieco skrzywiona, neutralność. Zdaniem Hollanda:
Scholastyczna teoria „intencjonalności zjawisk psychicznych”, „odrodzona” przez Brentanę i Twardowskiego, stanowi w tej mierze cudowną, nieprzeniknioną dla żadnych promieni i odgłosów substancję izolacyjną[16].
Kolejną część swoich krytycznych uwag Holland poświęcił „ogólnej teorii przedmiotu, nieśmiertelności duszy i stworzeniu świata”[17]. Holland zwrócił uwagę, że punktem wyjścia do teorii przedmiotu u Twardowskiego jest ujęcie „intencjonalnego przedmiotu immanentnego”, które wspierają dwa rozróżnienia, a mianowicie pierwsze, które wskazuje, że „przedmiot przedstawienia może istnieć lub nie istnieć, być realnym albo nierealnym”, a drugie mówi, że „czym innym jest tak pojęty przedmiot, a czym innym rzecz”[18]. Te dwa „swoiste dla Twardowskiego przesunięcia pojęciowe” umożliwiały następnie kolejne przejście od „badań psychologicznych” do „odnośnych zagadnień metafizycznych”[19]. Do tego doszła jeszcze „tomistyczna teza o pluralizmie bytów”[20]. Okazało się, że Twardowski miał przejść bez większych komplikacji z „gruntu psychologii empirycznej” na „grunt metafizyki scholastycznej”, a „przedmiot pewnego aktualnego przedstawienia” stał się miał przedmiotem „w ogóle”, tj. „przedmiotem intencjonalnym bez dopełnienia”[21]. Holland naśmiewa się z tej koncepcji Twardowskiego (tj. dowodu nieśmiertelności duszy). Zestawił w tym względzie poglądy Twardowskiego ze „znienawidzonym rzekomo przez niego” Ernstem Haecklem. Twierdził ironicznie, że w tym zestawieniu Twardowski pełnił zawsze rolę „karła, próbującego kopnąć swego przeciwnika, i który nie sięgał mu nawet po kolana”[22]. Holland przywołał w swoich uwagach fragment z pracy Haeckela Zarys filozofii monistycznej, jej polski przekład z 1905 roku. Nie będziemy go tutaj przytaczać w całości. Był on wówczas dość dobrze znany i powoływano się na niego wielokrotnie w różnych rozważaniach marksistów i ich przeciwników. Podobnie postąpił Holland. Uczynił on to jednak w sposób prowokacyjny i niegodny filozofa. Zdaniem Hollanda, stosując tę metodę można było nie tylko odrzucić materializm, lecz całe ówczesne przyrodoznawstwo. Więcej, od Twardowskiego, z przeprowadzonego przez niego dowodu, jak ironicznie twierdził marksista, winni byli „uczyć się księża katecheci, jak wykładać zasady wiary chrześcijańskiej”[23]. Te działania miały być jednak nawet na gruncie idealizmu „dokumentem wyjątkowego abskurantyzmu i klechowskiej zaciętości partyjnej”[24]. Partyjność Twardowskiego, zdaniem Hollanda, spotkała się na łamach równie partyjnego i prowadzonego przez niego w Wiedniu „Przełomu” z walką partyjną. Twardowski zamieścił tam swój artykuł agitacyjny Do broni!, który miał zachęcać do udziału w wyborach do sejmu galicyjskiego[25]. Twardowski polemizował w tej kwestii z biskupem tarnowskim. Holland analizował oczywiście rolę społeczną filozofii Twardowskiego w walce z materializmem. Pominął w tym momencie mało gorliwe zaangażowanie Twardowskiego w wyznawanie prawdy wiary i jego religijną praktykę, a nawet zatarczki z kuzynem – hierarchą kościelnym – i sprzeciwy wobec prób głębszej ingerencji Kościoła w życie uniwersyteckie poza wydziałami teologicznymi. Interesowała Hollanda jedynie „obskurancka ofensywa” przeciwko materializmowi. Powołał się na rzekomo istotne jej przyczyny, występujące w manifestach Kościoła katolickiego. Przywołał encykliki Leona XIII, a także szukał wspólnego interesu działania kościoła z propozycją Twardowskiego, odnosząc się bezpośrednia do słów księdza profesora Franciszka Gabryla, który bronił „głębszej jedności filozofii idealistycznej z teologią katolicką”[26]. Objawiać się tutaj miała postawa wspólna tych podmiotów społecznych w walce z materializmem, a mianowicie „treuga Dei” – interpretował ten termin jako „pokój boży między wiarą a wiedzą”[27]. Potwierdzało ją także drugie odwołanie, które sugerował Holland. Chodziło o korespondencję, jaką prowadził Twardowski z księdzem Pawlickim[28]. W wizji Hollanda, w tej mierze Twardowski wyrastał na obrońcę teologii katolickiej. Był już nie tylko idealistą, lecz idealistą wojującym z materializmem orężem teologii. Zdaniem Hollanda, miały być to jedynie, co prawda bardzo groźne, „jezuickie frazesy”, oparte o rzekomą krytykę naukową. Polemista żałował, że Twardowski miał wpisać się w ten, z perspektywy marksistów, jakże obskurancki kierunek myślenia[29].
Ostatnim punktem dociekań Hollanda stało się określenie miejsca Twardowskiego w szkole lwowsko-warszawskiej[30]. W tej mierze autor dokonał podobnych zestawień, jak to uczynili przed nim jego znamienici marksistowscy poprzednicy. Jego uwagi nie różniły się zbytnio od zarzutów Baczki, Krońskiego i samego Schaffa. Holland zarzucał Twardowskiemu nadal obskurantyzm. Podkreślał, że jest „fideistą zalatującym zakrystią” i nie może zrozumieć, jak mógł się on stać przywódcą „szkoły grającej pierwsze skrzypce na koncercie burżuazyjnej filozofii polskiej w okresie międzywojennym”[31]. Holland wskazywał, że przyczyną tego była z jednej strony „nadmierna adoracja mistrza przez jego bezpośrednich uczniów”, a z drugiej strony „tuszowanie niewygodnych faktów” i tzw. „brązowanie postaci”[32]. Były to procesy niezmiernie groźne, albowiem nie tylko zacierały rzeczywisty stan rzeczy, lecz powodowały ogólne zażenowanie. Do tego dochodził jeszcze u Twardowskiego daleko posunięty eklektyzm, „przeplatający się z pozytywizmem”[33]. Ten stan rzeczy po śmierci filozofa utrzymali jego uczniowie, zwłaszcza Ajdukiewicz i Kotarbiński. Charakteryzowała ich mętność pojęciowa, skłaniająca się raczej ku idealizmowi, a nie materializmowi. Uczniowie mieli ślepo podążać za wskazówkami mistrza, mieli przez to być znacznie groźniejsi.
Kończąc swoje rozważania Holland jeszcze raz powrócił do pytania: Skąd wzięła się legenda Kazimierza Twardowskiego[34]? Tym razem odpowiedź nie nastręczała mu żadnych problemów. Już w pierwszych słowach podsumowania swych rozważań zapisał:
Mogliśmy w toku wędrówki tej przekonać się, że w filozofii jego zespoliły się dwa nurty: jawnie obskurancki, fideistyczny i ukrycie obskurancki, pozytywistyczny, tworząc „żebraczą zupkę” eklektyzmu. Mogliśmy przekonać się, iż w „zupce” tej nie ma nic nowego, nic oryginalnego: jeszcze jedna próba godzenia nauki z teologią, jeszcze jedna próba łączenia fideizmu z pozytywizmem, „empiryzmem”, psychologizmem – wszystko to zaprawione jednym motywem naczelnym: nienawiścią do materializmu[35].
Obie prace Hollanda, zarówno artykuł w „Myśli Filozoficznej”, jak i broszurka wydana w „Książce i Wiedzy”, przyniosły jej autorowi wątpliwy rozgłos. Cieszył się Schaff i cieszyła się partia. Nie do śmiechu było uczniom Twardowskiego. Sprawa zbulwersowała dawne środowisko lwowskie. Redakcja „Myśli Filozoficznej” długo nie chciała odpowiadać na stawiane jej zarzuty o publikację tak złośliwych polemik. Niemniej zasiadali w niej, przynajmniej formalnie, Kotarbiński z Ajdukiewiczem. Nalegali oni na to, aby Schaff zajął się tą sprawą bliżej. Gdy prośby nie przynosiły skutku, Ajdukiewicz zdecydował się napisać list do Schaffa z prośbą o wyjaśnienie sprawy. Pisał w nim:
Wielce Szanowny Panie Profesorze!
„Myśl Filozoficzna” umieszcza od początku swego istnienia artykuły krytykujące niektórych filozofów polskich, którzy byli czynni przed ostatnią wojną. Krytyka, której przedmiotem byłem m.in. ja sam była krytyką ostrą i nie ograniczała się do kwestionowania poszczególnych twierdzeń krytykowanych autorów, ale posuwała się do potępiających osądów całokształtu ich dorobku, odmawiając mu niekiedy wszelkich walorów naukowych. Krytyka ta jednak mimo wszystko nie posunęła się dotąd do posługiwania się pod adresem krytykowanego autora słowami obelżywymi, które naruszałyby osobistą jego część. Dopiero w numerze 3(5) z roku 1952 ukazał się artykuł niejakiego Henryka Hollanda pod tytułem Legenda o Kazimierzu Twardowskim, który tę granicę przekroczył. Autor tego artykułu zdając na stronach 286 i 287 sprawę z polemiki Haeckla ze swymi przeciwnikami, do których należał profesor Twardowski, użył pod Jego adresem słów stanowiących zniewagę. Uważam za swój obowiązek zwrócić na ten oburzający fakt uwagę Komitetu Redakcyjnego i prosić go o zajęcie wobec tego faktu stanowiska.
Ze swej strony zaznaczam, że uważam w ogóle za oburzające posługiwanie się słowami obelżywymi w polemice naukowej, za szczególnie jednak oburzające uważam, użycie słów obelżywych pod adresem człowieka niezwykle zasłużonego i poważanego przez wszystkich niemal, którzy Go znali, zwłaszcza gdy człowiek ten już nie żyje i sam się bronić nie może. Zasługi profesora Twardowskiego są zaś wysokie i niezaprzeczalne.
Profesor Twardowski był po pierwsze wielkim wychowawcą charakterów silnych i prawych, które wychowywał przede wszystkim własnym przykładem. Sokratesowej iście siły woli i siły przekonań dowiódł profesor Twardowski choćby na łożu śmierci, gdy stanowczo odmówił przyjęcia wielokrotnie i uporczywie ofiarowanej mu pociechy religijnej i nie zaparł się swej krytycznej wobec wszelkiej konfesji postawy, do której doszedł drogą własnej filozoficznej refleksji od głębokiej w dzieciństwie wiary wyniesionej z domu rodzicielskiego i ze szkoły. – Po drugie był profesor Twardowski niezrównanym nauczycielem krytycznego i pod względem logicznym poprawnego myślenia i mówienia. Uczył myśleć samodzielnie i nie ulegać ani autorytetowi osobistości ani tradycji i uczył tego skutecznie, o czym świadczy fakt, że ogromną większość swych uczniów doprowadził do wolnomyślicielstwa. Był dalej niezwykle zasłużonym organizatorem i kierownikiem polskiego szkolnictwa wyższego i życia naukowego w zaborze austriackim. W tym zakresie na szczególne podkreślenie zasługuje niezwykle ofiarna działalność profesora Twardowskiego w czasie pierwszej wojny światowej, której to działalności młodzież akademicka wszystkich lwowskich szkół wyższych zawdzięczała to, że mogła się utrzymać i studiować na uchodźstwie, a społeczeństwo polskie zawdzięczało utrzymanie polskiego charakteru Uniwersytetu Lwowskiego. Na szczególne też podkreślenie zasługuje w ogóle opiekuńcza działalność profesora Twardowskiego dla młodzieży wszystkich narodowości i wszystkich wyznań, jakie reprezentowane były w Uniwersytecie Lwowskim, działalność która sprawiła, że otaczały Go amor et pietas uczniów wszelkich narodowości – jak głosił napis na medalu, który Mu wręczyli Jego uczniowie w dniu 60-ej rocznicy urodzin. Jest wreszcie rzeczą powszechnie znaną, że profesor Twardowski dla służby społecznej, a za taką uważał swą działalność wychowawczą, nauczycielską i organizacyjną w ciągu ostatnich 25 lat swego życia złożył w ofierze swe własne ambicje naukowe i ograniczył do minimum swą własną produkcję naukową. Nie był też profesor Twardowski wielki przez swój dorobek naukowy, był wielki jako nauczyciel i wychowawca.
Mógł się profesor Twardowski w swych poglądach filozoficznych mylić i każdy z nas, Jego uczniów, nie godzi się na wiele twierdzeń głoszonych przez naszego Nauczyciela. Nie uczył nas bowiem Twardowski iurare in verba magistri, ale oduczał od tego. Twardowski nie uznawał tezy głoszonej przez materialistów, jakoby tym, co w nas myśli, czuje i chce, był nasz mózg, jakkolwiek uznawał, że nasze życie psychiczne jest zależne od czynności mózgu. Nie uznawał jakoby mózg był podmiotem myślenia, jakkolwiek przyznawał, że mózg jest organem myślenia. Pogląd ten może istotnie niezgodny z doktryną materialistyczną, a może tylko niezgodny z pozoru, wyznawał jednak profesor Twardowski nie przez bezkrytyczne uleganie tradycji ani nie głosił go obłudnie dla jakichś celów ubocznych, ale wyznawał go szczerze, ponieważ sądził, że przekonywujące racje za nim przemawiają. Czyżby to już wystarczyło, aby za nic mieć wszystkie Jego wielkie zasługi i wystawiać Go na drwiny i zniewagi? Czyżby każdy, kto głosi choć jeden pogląd niezgodny z doktryną materialistyczną miał być stawiany pod pręgierz hańby, choćby nie wiem jak wielkie niezależnie od tego były zasługi jego życia? Krytykować wolno każdego, ale prawo do krytyki, prawo do krytyki nawet bojowej nie jest równoznaczne z prawem do nieliczenia się z szacunkiem należnym człowiekowi dla jego zasług. Dlatego też, nie mając żadnych zastrzeżeń przeciwko poddawaniu krytyce poglądów profesora Twardowskiego, czy czyichkolwiek w ogóle, uważam za niewłaściwe posługiwanie się tonem lekceważącym w polemice z człowiekiem tych zasług jak profesor Twardowski, zaś wręcz za oburzające i godne napiętnowania posługiwanie się w tej polemice słowami obelżywymi.
Przedstawiając swoją ocenę metod jakimi posłużył się w swoim artykule Obywatel Holland, pozwalam sobie wyrazić przekonanie, że Komitet Redakcyjny tę ocenę moją podzieli i zechce naprawić zło popełnione przez dopuszczenie inkryminowanego sposobu krytyki. Będę zobowiązany za poinformowanie mnie o stanowisku, jakie w tej sprawie zajął Komitet.
Łączę wyrazy prawdziwego poważania
Prof. Dr. K. Ajdukiewicz
Członek Rady Redakcyjnej „Myśli Filozoficznej”
PS Listu tego nie należy uważać za odpowiedź lub polemikę z artykułem Obywatela Hollanda, jest on tylko protestem przeciwko formie krytyki, na jaką pozwolił sobie autor artykułu[36].
Postscriptum zwolniło Schaffa z publikacji listu Ajdukiewicza. Nie traktował on zresztą całej sprawy poważnie. Odłożył go do własnego zbioru materiałów archiwalnych. Miał pamiątkę w postaci kolejnego listu od Ajdukiewicza. W tym jednak czasie naciski na Schaffa w rzeczonej sprawie nie ustawały. Środowisko lwowskich filozofów szybko dostrzegło atak Hollanda. Nie było głosów, które nie wyrażałby oburzenia i goryczy z powodu zaistniałej sytuacji. Pod ich naciskiem Schaff zdecydował się na kontakt z Ajdukiewiczem. Uznawał go zresztą za nieformalnego przywódcę obozu burżuazyjnych idealistów polskiej, przedwojennej filozofii. Schaff odpisał wreszcie Ajdukiewiczowi:
Szanowny Panie Rektorze!
Proszę wybaczyć, że tak długo wstrzymywałem się z odpowiedzią na Pański list. Zrobiłem to świadomie, gdyż chciałem przed odpisaniem na Pański list ostatecznie załatwić sprawę listu profesora Tadeusza Kotarbińskiego, który publikujemy w bieżącym numerze. Tym samym, zwłaszcza że zaznaczył Pan wyraźnie, iż Pański list nie jest przeznaczony do publikacji, sprawa formalna zostanie załatwiona.
Oczywiście, formalna strona nie wyczerpuje sprawy. Chciałbym omówić z Panem Rektorem sprawę merytorycznie. Proszę też o dłuższą rozmowę, gdy tylko będzie Pan w Warszawie. Uważam, iż pewne rzeczy należy ostatecznie wyjaśnić i wyraźnie sobie powiedzieć. W liście chciałbym krótko zaznaczyć swoje stanowisko.
List Pański, jak i list profesora Kotarbińskiego, sprawił na mnie przykre wrażenie i jestem głęboko przekonany, że tak będzie z ogromną większością czytelników „Myśli Filozoficznej”, gdy przeczytają opublikowany tekst listu.
Idzie, oczywiście, nie o różną ocenę Twardowskiego; nie idzie też o protest Panów przeciwko 3-4 niefortunnym wyrażeniom, które wkradły się do artykułu. Chętnie przyznaję, że to był błąd i piszemy o tym w odpowiedzi Redakcji. Nie szło nam wcale o to, nie chcieliśmy tego i przyznajemy, że takie wypadki tylko utrudniają polemikę. Jednocześnie zaznaczam, że nie oznacza to w najmniejszym stopniu rezygnacji z bojowego tonu krytyki, który uważam za słuszny i konieczny.
W tym zakresie – bardzo wąskim, nawet gdy uwzględnimy sentymenty, przywiązanie etc. – macie Panowie rację. Ale to ziarno racji tonie wśród tez i stanowisk niesłusznych i niepokojących.
Niepokojące, i muszę to jasno powiedzieć, przykre jest to, że listy Panów sprawiają wrażenie, iż chwytacie się Panowie rzeczy drugorzędnych, by uniknąć zasadniczej. Albowiem nieszczęśliwa parafraza słów Lenina u Hollanda może być niesmaczna, banalna, ale jest jednak czymś drugorzędnym w stosunku do sprawy merytorycznej, którą artykuł porusza. Holland dał fakty – fakty niezbite, co z pewnym krygowaniem uznał profesor Kotarbiński. Zaznaczam przy tym, że zdjąłem całą część artykułu zawierającą fakty polityczne (à la nadanie w 1916 roku tytułu doktora honoris causa arcyksięciu Ferdynandowi, nacjonalistyczne wypowiedzi w 1919 roku, uniżonopoddańcze proaustriackie wypowiedzi z 1905 roku etc.), które w osobliwym świetle stawiają między innymi tezy zawarte w Pańskim liście. Fakty te mówią o tym, że Twardowski był idealistą i fideistą, mówią o tym, że jego uczniowie stworzyli nieuzasadnioną legendę o Twardowskim ad usum podniesienia autorytetu swego kierunku. To mówią fakty; przy tym z jaką dozą świadomości subiektywnej robili to uczniowie Twardowskiego, to nie odgrywa większej roli.
Czego należało od Panów oczekiwać? Że, przede wszystkim, ustosunkujecie się poważnie do tych faktów, które biją przecież w Panów. Jest przecież rzeczą jasną, że Twardowski jako taki mało nas interesuje, że interesuje nas szkoła, żyjący uczniowie. Jeśli macie Panowie odmienną ocenę – obalcie fakty. Jeśli obalić ich nie potraficie – należy zmienić ocenę. I to nie połowicznie, jak to robi profesor Kotarbiński, próbując ratować sytuację wskazaniem na jakąś wielką zmianę poglądów po 1907 roku. Uprzedzam, że my dobrze znamy fakty i rozbijemy samymi faktami każdą obronę połowiczną. W każdym razie należy zająć stanowisko wobec zagadnień merytorycznych, jeśli chcecie Panowie uniknąć bardzo przykrego zarzutu, że chwytacie się drobiazgów, by zamazać rzecz główną. Zobowiązuję się umieścić każdy polemiczny artykuł merytoryczny. Uprzedzam przy tym lojalnie, że tu jest pewien podstęp bojowy; uparta obrona pozycji przegranych jest przecież czymś dyskredytującym w opinii.
Ale czy nam o to idzie? Tu dochodzę do sedna. Po co prowadzimy polemikę z Panami? Oczywiście chcemy rozbić poglądy z naszego punktu widzenia fałszywe. Ale do czego dążymy, jeśli idzie o nosicieli tych poglądów? Czy chcemy Panów eliminować, odtrącać itp.? Wręcz przeciwnie! My walczymy o Panów. My Panów wysoko cenimy, uznajemy wiedzę Panów, widzimy możliwości Panów – naukowe i polityczne. Nasz atak ma za cel zmuszenie Panów do zrobienia choćby kroku naprzód w porównaniu z dawniej zajmowanymi pozycjami. Jest to atak „kuracyjny”, dobrotliwy w swych zamierzeniach i celach. Idzie o to, by Panowie to widzieli i zrozumieli. Wówczas stanie się jasny pozorny rozdźwięk, który zadziwia profesora Kotarbińskiego, między naszym postępowaniem praktycznym i teoretycznym w stosunku do Panów.
Rozgadałem się jednak w liście. Mam nadzieję, że w rozmowie ustnej potrafimy sobie dużo rzeczy nabrzmiałych wyjaśnić. Proszę przyjąć tymczasem wyrazy koleżeńskiego poważania.
Adam Schaff[37]
Ajdukiewicz na list Schaffa odpowiedział w trzy dni później. Pisał w nim:
Wielce Szanowny Panie Profesorze!
Na wstępie przepraszam bardzo, że odpowiedź swą na list Pański z 10 bieżącego miesiąca wysyłam z większym opóźnieniem niż by należało i niż zamierzałem. Równocześnie dziękuję za ten list i za jego szczery ton. Dziękuję też za zaproszenie na rozmowę, które chętnie przyjmę. Rad jestem także, że podziela Pan moje zdanie o tym, że obraźliwe zwroty, jakimi się posłużył autor artykułu o profesorze Twardowskim nie powinny były się znaleźć na łamach „Myśli Filozoficznej” i że to Wasze stanowisko znajdzie wyraz w ogłoszonej w najbliższym numerze odpowiedzi na list Kotarbińskiego.
Natomiast bynajmniej nie jestem rad, że list mój i list profesora Kotarbińskiego sprawiły Panu to przykre wrażenie, jakobyśmy się „chwytali rzeczy drugorzędnych, aby uniknąć zasadniczej”, jakobyśmy się „chwytali drobiazgów, by zamazać rzecz główną”. Przykro mi, że spotyka nas ze strony Pana podejrzenie a nawet może i zarzut nielojalności w polemizowaniu, polegającej na tym, jakobyśmy chcieli wobec świadków sporu uzyskać pozory słuszności swego stanowiska, przez wyolbrzymienie jakiegoś nieważnego błędu przeciwnika, przy równoczesnym przemilczaniu druzgocącej siły jego argumentów godzących w naszą zasadniczą tezę.
Doprawdy jest mi przykro, że nie zdobyliśmy sobie u Pana na tyle dodatniej opinii, aby nas o nierzeczowe prowadzenie polemiki nie podejrzewano. Jeszcze bardziej jest mi przykro, że Pan nie potrafił wczuć się w motyw naszego protestu. Jestem uczniem profesora Twardowskiego i szczerze jestem do Niego przywiązany. Mimo to nie poczuwam się do obowiązku obrony Twardowskiego przed słusznymi zarzutami, jakie można by przeciw Jego poglądom wytoczyć. Sam gotów jestem przy okazji z Nim polemizować. Uważam natomiast za swój obowiązek bronić swego Nauczyciela, dla którego mam głęboki szacunek przed wszelkimi zniewagami, które Go spotykają. Artykuł Obywatela Hollanda był pierwszym wypadkiem, w którym czci Twardowskiego uchybiono. Powinno być dla każdego – jak sądzę – jasne, że nie po to z protestem swym wystąpiłem, aby ratować swój, czy czyjkolwiek inny prestiż naukowy, ale po to, aby „zachować twarz” i nie zasłużyć na wzgardę ze strony najbliższych, gdybym z protestem nie był wystąpił. Proszę się wżyć w moją sytuację i pomyśleć jakby się Pan zachował, gdyby się o Szanownym Ojcu Pana ktoś wyraził w taki sposób, jak to uczynił Holland w stosunku do profesora Twardowskiego. Czy stając w obronie swego Ojca kierowałby się Pan jakimś wyrachowaniem i czy nie odczułby Pan tego boleśnie, gdyby Pana o takie wyrachowanie posądzono. O jakież przy tym wyrachowanie mogło chodzić w moim liście?
Przecież nie był przeznaczony do publikacji, był przeznaczony dla Pana i co najwyżej jeszcze dla członków Komitetu Redakcyjnego „Myśli Filozoficznej”. Nie było tym samym świadków sporu, gdyż wyraźnie w liście zaznaczyłem, że nie jest on ani polemiką, ani odpowiedzią na artykuł Hollanda, ale jest tylko protestem przeciwko niewłaściwościom w artykule tym popełnionym. Jeżeli zaś o list Kotarbińskiego idzie, który będzie publikowany, to zupełnie nie rozumiem jakie mogłyby być podstawy do owych podejrzeń. Pisze Pan, że należało od nas oczekiwać, że ustosunkujemy się poważnie do faktów, którymi obciążono Twardowskiego. Wszak Kotarbiński to właśnie w swoim liście uczynił, nie zakwestionował żadnego z faktów przytoczonych przez Hollanda i wyraził w związku z tym gotowość rewizji swej oceny Twardowskiego. Dodał jednak Kotarbiński, że odkąd znał Twardowskiego, to jest od roku 1907, nie zaszedł żaden fakt, który by Kotarbińskiemu był znany, a który by świadczył o fideizmie Twardowskiego. Dlatego koncesję Kotarbińskiego nazywa Pan połowiczną. A cóż Kotarbiński miał uczynić? Czy miał przemilczeć wszystko, co można było w obronie Twardowskiego powiedzieć, czy może miał wbrew swemu najlepszemu i najuczciwszemu przekonaniu twierdzić, że Twardowski do końca życia był fideistą, chociaż znane mu były fakty, dowodzące czegoś przeciwnego.
Piszę to wszystko w związku z ostatnim ustępem listu Pana, w którym Pan wspomina o celach Waszego ataku na nas, który Pan określa jako atak „kuracyjny”. Jeśli tak jest, to należy z niego wyeliminować wszelkie nieuzasadnione zarzuty natury osobistej, a więc i zarzuty godzące w nasze fair play, Dlatego usilnie proszę, by Pan zechciał sine ira et studio rozważyć to, co napisałem i dać się przekonać, że z naszej strony naruszenia zasad fair play nie było. Celem moim, jest wpłynąć na to, by się taki zarzut w Pańskiej odpowiedzi na artykuł Kotarbińskiego nie znalazł. Nie znaczy to bynajmniej, jakoby Pan nie mógł od nas żądać zajęcia merytorycznego stanowiska.
Nie poruszam w tym liście spraw innych, które pozostawiam do ustnej rozmowy.
Łączę wyrazy prawdziwego poważania
Kazimierz Ajdukiewicz[38]
Aż dziw bierze skąd Ajdukiewicz brał siły do dyskusji z Schaffem. Nie był to przecież pierwszy spór między nimi. Widać jednak z tego listu, że Ajdukiewicz wiedział już, jak dyskutować z Schaffem, aby zasiać w nim ziarno niepewności. Tylko poprzez perswazję, podszytą daleko idącą grzecznością, wręcz czołobitnością, mógł wyprowadzić z równowagi partyjnego dostojnika. Schaffa denerwował ten styl Ajdukiewicza. Nie lubił karcić pokornych, wygodniejszym przeciwnikiem był oburzony atakiem, wytrącony z równowagi człowiek. Cel był jednak jeden, sprowadzić starą gwardię lwowską na marksistowskie tory. Schaff wierzył wówczas jeszcze, że uda mu się, a zwycięsko z całego sporu wyjdzie partia. Miał zyskać nowych orędowników marksizmu. Tak jednak się nie stało. Być może doszło do kolejnej rozmowy Schaffa z Ajdukiewiczem. W tamtym czasie rozmawiali dość często ze sobą. Jedno jednak pozostaje poza wszelką dyskusją. Argumenty, które stosował Schaff i jego tomtufaccy w sporze z uczniami Twardowskiego urągały zasadom naukowej dyskusji. Dyrektor IKKN-u okazał się perfidnym graczem, który za każdym razem posuwał się nie tylko do nadużyć, lecz wręcz niemal drwił z uczniów Twardowskiego. Szczytem bezczelności było jednak, gdy użył na określenie prowadzonej przez siebie ofensywy ideologicznej określenia „atak kuracyjny”.
Schaff po listach od Ajdukiewicza zwlekał jeszcze jakąś chwilę z publikacją listu Kotarbińskiego. Być może doszło nawet do spotkania między nimi. Na pewno Schaff zwołał kilka nic niewnoszących do sprawy narad zarówno w Komitecie Redakcyjnym „Myśli Filozoficznej”, jak i w samym IKKN-e. Dostało się poza tym Schaffowi, który po latach przyznał się, że odbył w Komitecie Centralnym PZPR długą i przykrą rozmowę w tej sprawie z Bermanem. Pisał o tym:
Artykuł [Hollanda] był prawdziwym skandalem [śmieszne, że tego nie zauważyli obecni analitycy]. Przeszedł, mimo bacznej wewnętrznej kontroli tylko dlatego, że zarówno ja, jak i mój zastępca Julian Hochfeld byliśmy na wakacjach [nasz błąd i dlatego też przeżyłem najgorsze w życiu „pranie” – beształ Berman w KC][39].
Schaff dopuścił do publikacji list Kotarbińskiego na łamach „Myśli Filozoficznej” pod koniec 1952 roku[40]. Ukazał się on w dziale Listów do redakcji w zeszycie 4 (6) w 1952 roku. Redakcja zamieściła go wraz ze swoją odpowiedzią pod znamiennym tytułem: W sprawie artykułu „Legenda o Kazimierzu Twardowskim”. List ten, podobnie jak odpowiedź Schaffa, ukrywającego się jak zwykle pod szyldem redakcyjnym, przytaczamy dalej w całości. Dodajmy, że Schaff zaingerował w pismo Kotarbińskiego i pozbawił je głównego wątku. Kotarbiński protestował. Jednak jego sprzeciw nie został przyjęty. Kotarbińskiego już wcześniej poparł w jego staraniach Ajdukiewicz. Nic to jednak nie dało. Schaff nie mógł dopuścić do tego, aby dwóch uczniów zaprotestowało jednocześnie w sprawie Twardowskiego. Kotarbiński w swoim liście do Komitetu Redakcyjnego „Myśli Filozoficznej”, zmienionym w kilku punktach, pisał:
W ostatnim, tj. 3 (5) numerze Myśli Filozoficznej ukazał się artykuł pt. Legenda o Kazimierzu Twardowskim. Artykuł ten, dotykający mojego czcigodnego Nauczyciela, nie był mi znany przed drukiem. Po jego przeczytaniu zmuszony jestem zwrócić się ze stanowczymi obiekcjami do Komitetu Redakcyjnego Myśli Filozoficznej.
Zanim je sformułuję, niech mi będzie wolno ustosunkować się do pewnych twierdzeń wymienionego artykułu. Amicus Plato, sed magis amica veritas. W myśl tej zasady muszę przyznać, że zostały tu wydobyte na światło dzienne nieznane mi fragmenty z dawnych artykułów Twardowskiego i z archiwum jego korespondencji, fragmenty o treści dla mnie przykrej. Dowodzą one, że w owym czasie Twardowski głosił poglądy zacofane i pogrążony był w przesądzie religijnym lub przynajmniej paktował z nim w sposób, który mnie zasmuca. Te rewelacje oraz zanalizowane w ich świetle niektóre ustępy ze znanych mi pism Twardowskiego słusznie kwestionują opublikowane przeze mnie – jak się okazuje, jednostronnie przesadne – oceny globalne stopnia naukowości niektórych spośród tych pism.
Z drugiej strony – prawdą pozostaje niewątpliwą, że Twardowski był rzadkim wzorem człowieka pracy, wielkim nauczycielem, niezmiernie wytrawnym i kompetentnym przewodnikiem licznej rzeszy poszukiwaczy prawdy filozoficznej na drodze rzetelnego i wnikliwego jej dociekania, że kultywował u siebie i uczniów jasność myśli i słowa, w czym celował specjalnie, że przyzwyczaił w sposób niesłychanie cierpliwy do starania się o to, by rozumieć istotną treść poglądów wielkich myślicieli. Czynił on to wszystko przez długie lata z niezwykłym oddaniem i dobrym skutkiem i za całość życiowego czynu zaskarbił sobie zasłużoną wdzięczność i cześć swoich uczniów oraz ogółu świadomego jego wielkiej zasługi społeczeństwa.
Jak pogodzić zasadność niezwykłego uznania dla Twardowskiego z tym, co w omawianym artykule wychodzi na jaw? Oto racja istotna. Twardowski przeszedł ewolucję, z której artykuł ów nie zdaje sprawy. Obcowałem z nim jako uczeń dopiero od roku 1917 i stwierdzam, że nie zachowało się w mojej pamięci nic, co by uprawniało do uważania go w owym czasie lub później za kontynuatora religianctwa. Trzymał się on zasady niewtrącania się do konwersji religijnych i metafizycznych. Był natomiast antyklerykałem, które to stanowisko nie tak łatwo było zajmować działaczowi oświatowemu w ówczesnej Galicji. Na wysunięte w omawianym artykule pytanie, czym się tłumaczy jednomyślność charakterystyki Twardowskiego i wspólność wielkiego dlań szacunku ze strony jego uczniów, reprezentujących różne przekonania – odpowiedzią słuszną będzie odpowiedź zarazem najprostsza: bo taka właśnie była jego praca w owym czasie i na taką właśnie wielką miarę czci zasługiwała.
To wszystko uważałem za niezbędne powiedzieć, by dać tym dowód, że odróżniam wyraźnie treść rzeczową artykułu od jego emocjonalnych ekstrawagancji i że daleka jest ode mnie myśl zasadniczego uchylania się od uczestnictwa w rzetelnym sporze o blaski i cienie Twardowskiego i jego szkoły. A spór to ledwie zaczęty. Przyzwoitej wymianie zdań staje wszelako na przeszkodzie między innymi sposób polemizowania, uwydatniony z całą jaskrawością w omawianym artykule. Jest to elaborat bezceremonialny. Pełno w nim chwytów, używanych w niewybrednych kłótniach dla oddania uczyć lekceważenia, pogardy i szyderstwa. Pozwolono sobie pod adresem Twardowskiego na wyrażenia skrajnie obelżywe, których nie chcę przytaczać, aby ich nie wypowiadać powtórnie.
Moim zdaniem Komitet Redakcyjny Myśli Filozoficznej ponosi współodpowiedzialność za te ekstrawagancje. Jak można pozwalać na poprowadzenie polemiki w ten sposób? Artykuł pisany w ten sposób zraża poważnego człowieka także i do tego, o co się w nim walczy, a nadto obniża powagę czasopisma[41].
W kilku miejscach Schaff pozwolił sobie na zmianę treści listu Kotarbińskiego. Chciał przez to zmniejszyć rangę protestu swojego wieloletniego mentora. Zmiany po raz pierwszy widać w drugim zdaniu oryginału listu Kotarbińskiego. Pisał on w nim:
Mimo że jestem powołany przez Instancję nadrzędną członkiem Rady Redakcyjnej „Myśli Filozoficznej” i mimo że zarówno treść jak forma tego artykułu dotykają mojego czcigodnego Nauczyciela i mnie osobiście – tekst nie był mi zakomunikowany przed drukiem[42].
Schaff wyraźnie pozbawił Kotarbińskiego możliwości wyrażenia swojego sprzeciwu. Zostawił jedynie frazę, która wskazuje, że dotknięty został jedynie Twardowski. Było to jawne zlekceważenie osoby Kotarbińskiego.
Dalej Schaff pozwolił sobie na kolejną zmianę. Dotyczyła ona fragmentu końcowego listu Kotarbińskiego. Usunięte zostały z niego następujące dwie frazy:
Jakie jest stanowisko Komitetu Redakcyjnego „Myśli Filozoficznej” wobec tych faktów? Czy Komitet zamierza pozwalać nadal na prowadzenie polemiki w podobny sposób? Czym sobie tłumaczyć, że coś w rodzaju koncertu niewczesnego szyderstwa rozlega się – nie po raz pierwszy w krótkich dziejach czasopisma – z kart „Myśli Filozoficznej”, i to za pozwoleniem Komitetu? Czy Komitet nie sądzi, że artykuły pisane w ten sposób zrażają każdego poważnego czytelnika także i do tego, o co się w nich walczy, a nadto do czasopisma, które staje się w rezultacie organem niepowściągliwych porachunków, nie zaś organem myśli filozoficznej.
Z niecierpliwością będę oczekiwał odpowiedzi Komitetu na te pytania, by móc z nich wysnuć uzasadnione praktyczne konsekwencje.
Zechce Pan Redaktor przyjąć wyrazy mego wysokiego szacunku.
Tadeusz Kotarbiński[43]
Tym razem Schaff wzniósł się na wyżyny swojej hipokryzji. Pozbawił swego mentora możliwości zadania istotnych pytań redakcji. Nie chciał tak naprawdę wdawać się w kolejny spór z mistrzem ciętej riposty, którym był niewątpliwie Kotarbiński. Zmęczony był ciągłymi prośbami ze strony Ajdukiewicza i Kotarbińskiego. Można powiedzieć, że znaleźli oni w tym momencie sposób na Schaffa i jego młodocianych marksistów. Działali wreszcie, używając, obok rozumu, także sprytu. Nieustannie kierowane przez nich grzecznościowe prośby, wyprowadzały Schaffa z równowagi. Ten przypadek pokazuje jednak jeszcze raz dokładnie, jak daleko był on wstanie się posunąć.
Schaff, jako redaktor naczelny „Myśli Filozoficznej”, musiał zająć stanowisko w imieniu Komitetu Redakcyjnego. Zwołał nawet kilka posiedzeń tego gremium. Odpowiedź jednak ułożył osobiście. Był to kolejny głos ideologiczny redakcji „Myśli Filozoficznej”. Czytamy w tej odpowiedzi:
W związku z powyższym listem profesora Tadeusza Kotarbińskiego Komitet Redakcyjny uważa za swój obowiązek ustosunkować się krótko do wysuniętych w nim tez.
Artykuł Legenda o Kazimierzu Twardowskim poświęcony był krytyce źródeł ideologicznych szkoły lwowsko-warszawskiej. Dostarczył on nowych faktów i nowego materiału dla oświetlenia idealistycznego charakteru owej szkoły.
List profesora Kotarbińskiego zajmuje się sprawą formy artykułu, a jednocześnie porusza pewne zagadnienia natury merytorycznej.
Profesor Kotarbiński zarzuca w swym liście artykułowi przede wszystkim niewłaściwy ton i zwraca uwagę na niewłaściwe wyrażenia, których użył autor artykułu. Komitet Redakcyjny uważa za swój obowiązek stwierdzić, iż rzeczywiście zaniedbał w toku prac redakcyjnych usunięcia z artykułu pewnych niefortunnych, napisanych przez autora w zapale polemicznym, zwrotów i wyrażeń. Stwierdzając to, Komitet Redakcyjny podkreśla jednocześnie, iż nie zmienia swego poglądu na nieodzowność bojowego charakteru i bojowego tonu krytyki, nie staje na stanowisku pseudoobiektywizmu w filozofii i w walce ideologicznej – pseudobiektywizmu, który był i jest nadal szczególną formą obrony ideologii burżuazyjnej i maskowania ataków na filozofię marksistowską.
Ale centralną sprawą artykułu o Kazimierzu Twardowskim są oczywiście nie te czy inne zwroty i wyrażenia, lecz określone problemy merytoryczne. Analiza i ocena postawy filozoficznej Twardowskiego, będącego przecież założycielem szkoły lwowsko-warszawskiej, oraz analiza i ocena stosunku innych przedstawicieli tej szkoły do poglądów filozoficznych Twardowskiego – stanowi istotny, nowy element w toczącej się dyskusji nad obliczem owej szkoły.
Poruszając w swym liście również niektóre problemy merytoryczne, profesor Kotarbiński podaje na początku pewnej rewizji dotychczasową swą ocenę spuścizny filozoficznej po Twardowskim. Ale w dalszej części listu następuje nawrót do ocen błędnych, sprzecznych z faktami, a podtrzymujących właśnie ową legendę o Twardowskim. W szczególności niezgodne z faktami jest twierdzenie o rzekomej zmianie stosunku filozofii Twardowskiego do religii po roku 1907. Wystarczy przecież przypomnieć, że zdecydowanie fideistyczny wstęp Twardowskiego do pracy Fechnera pod tytułem Książeczka o życiu pośmiertnym ukazał się w roku 1907, a podobnie fideistyczny wstęp do pracy tegoż Fechnera pod tytułem O zagadnieniu duszy – w roku 1921. Oba te wstępy zostały zresztą przedrukowane w roku 1927 w zbiorze prac Twardowskiego, wydanym przez jego uczniów.
Problem merytorycznej oceny poglądów Twardowskiego i źródeł ideologicznych szkoły lwowsko-warszawskiej jest zbyt ważny, aby móc go załatwić kilkoma zdaniami w krótkim liście. Wyrażamy więc nadzieję, że nastąpią w tej sprawie obszerniejsze wypowiedzi uczniów Kazimierza Twardowskiego, którzy przecież nieraz tak entuzjastycznie – a niesłusznie – oceniali jego filozofię. Walczyć o naukową filozofię w Polsce znaczy między innymi usuwać to, co przeszkadzało w jej rozwoju, usuwać do końca wpływy filozofii idealistycznej i fideistycznej. Wynika stąd, że należy również usuwać wpływ idealistycznej i fideistycznej spuścizny po Kazimierzu Twardowskim, której istotna treść gubiła się w legendzie snutej przez jego uczniów.
Komitet Redakcyjny stawia w dalszym ciągu łamy „Myśli Filozoficznej” do dyspozycji do wypowiedzi w dyskusji nad poglądami szkoły lwowsko-warszawskiej i w szczególności nad poglądami Twardowskiego, które legły u podstaw owej szkoły. Komitet Redakcyjny wyraża nadzieję, że w dyskusji tej nie zabraknie również wyczerpujących – krytycznych i samokrytycznych – wypowiedzi byłych uczniów Kazimierza Twardowskiego.
Komitet Redakcyjny[44]
Tekst zredagowany przez Schaffa jeszcze raz pokazał prawdziwe intencje stalinowców, a zwłaszcza ich przywódcy na gruncie filozoficznym. Przedziwną rzeczą było nawoływanie do „usuwania spuścizny idealistycznej i fideistycznej po Twardowskim”, a także wezwanie do dyskusji byłych już uczniów Twardowskiego. Schaff nie krył się od początku z zamiarem zniszczenia wszelkiej pamięci po szkole lwowskiej.
Akcja obrony lwowskiego wychowawcy i nauczyciela kilku pokoleń filozofów nie skończyła się na publicznych dyskusjach Ajdukiewicza i Kotarbińskiego z Schaffem. Swój ważny w sprawie głos zabrała również Izydora Dąmbska. Nie była ona, razem z Ingardenem i Słoniewską, zwolenniczką prowadzenia otwartego sporu z marksistami, a zwłaszcza z Schaffem. Hołdowała stwierdzeniu, że ze stalinowcami się nie pertraktuje. Dąmbska nigdy nie zniżyła się i nie poszła z nimi na żadne ustępstwa. Trwała na straży zasad filozoficznej szkoły lwowskiej i swojego Mistrza.
Gdy rozpoczęła się nagonka na uczniów szkoły lwowskiej Twardowskiego, Dąmbska ze Słoniewską wystąpiły z inicjatywą stworzenia czegoś alternatywnego do działań marksistów. Okazją do tego były zjazdy dawnych uczniów Twardowskiego w rocznicę jego śmierci. Pierwszy po wojnie odbył się w dziesiątą rocznicę i miał miejsce we Wrocławiu w ramach powołanego w 1948 roku Wrocławskiego Towarzystwa Filozoficznego im. Kazimierza Twardowskiego. Nie była to jedyna forma aktywności. Dąmbska stała zawsze na straży i w obronie swojego mentora. Gdy Holland wystąpił ze swoim artykułem, była wstrząśnięta rozmiarem ataku na Twardowskiego. Nie znała Hollanda bliżej, ale wiedziała, z którego obozu ideologicznego pochodzi. Niczego dobrego po nim Dąmbska nie mogła się spodziewać. Znała też wcześniejsze ataki na Kotarbińskiego i Ajdukiewicza. Wiedziała również o działaniach Krońskiego przeciwko Ingardenowi i Tatarkiewiczowi. Bolało ją to bardzo. Nie za wiele mogła jednak w tej sytuacji zrobić. Nie chciała publikować w „Myśli Filozoficznej”. Od początku jej istnienia miała wobec pisma i redakcji duże obiekcje. W swoim liście do Fryderyki Jarzębińskiej pisała:
Jestem jak zranione zwierzę, które „farbuje” wciąż i szuka nory i samotności do zdychania sposobnej. Zamarła we mnie wszelka wiara i nadzieja – „niebieska siostrzyca”. Bardzo mi jest trudno żyć. Szarpię się jeszcze raz po raz żeby się czegoś nauczyć lub coś napisać. Mam wziąć udział w Konferencji Logików. Nie chce mi się na nią jechać, ale dopinguje mnie chęć omówienia ustnie sprawy artykułu pana Hollanda przeciw Profesorowi. Czytałaś pewnie ten pamflet. Czy nie sądzisz, że my – uczniowie powinniśmy jakoś na to zareagować. Omawiałam z Gromskimi projekt (wysunął go Edmund) aby zebrać odpowiedzi różnych uczniów i rozesłać w odpisie różnym ludziom i instytucjom. Bo drukować nie zechcą, zresztą w „Myśli Filozoficznej” to ja drukować niczego nie chcę. Nie pojmuję, że po tym, co zaszło skład Komitetu Redakcyjnego tego pisma nie zmienił się[45].
Bezradność, z którą zetknęła się Dąmbska, nie oznaczała oczywiście zaniechania działań z jej strony. Walczyła do końca o dobre imię Twardowskiego. Nie zrezygnowała nawet przy głosie sprzeciwu Ajdukiewicza, który bał się o losy planowanej Konferencji Logików i wręcz zabraniał występowania Dąmbskiej dalej w tej sprawie. Napisała ona, mimo tych przeciwności, własne pismo, które rozesłała do wszystkich żyjących uczniów Profesora. Pisała w nim:
W sprawie „Legendy o Kazimierzu Twardowskim”
W 3 (5) numerze czasopisma „Myśl Filozoficzna” za rok 1952 ukazał się artykuł Pana Henryka Hollanda pod tytułem Legenda o Kazimierzu Twardowskim. Artykuł ten zawiera na kilkudziesięciu stronicach przede wszystkim wielką ilość insynuacji, inwektyw i obelżywych zwrotów pod adresem zmarłego przed 15 laty myśliciela polskiego, którego otaczała i otacza dobrze zasłużona część tych, co dzieło Jego życia znają i rozumieją. Objawy nienawiści i wzgardy – udzieliło im miejsca nowe czasopismo, zwące się w tytule „filozoficznym” – zaskakują i domagają się psychologicznego wyjaśnienia. Obelgi i zniewagi są zwykle bronią ludzi słabych, ludzi, których nie stać w polemice na rzeczowe argumenty: qui se fâche a tort nie bez słuszności mawiają Francuzi. A starożytni radzili dysputującym stronom, aby to, co mówią, było powiedziane suaviter in forma, fortiter in re, czując ponoć, że zbyt mocne słowa często próbują maskować niemocną treść. Uważna lektura pamfletu Pana Hollanda zdaje się potwierdzać tę psychologiczną hipotezę. Widać bowiem z tego artykułu, że albo Pan Holland nie nauczył się jeszcze zasad logiki, albo, znając je, umyślnie je lekceważy, a w miejsce poprawnego uzasadniania swych twierdzeń wstawia wspomniane okrzyki. Jakież są te twierdzenia i jak wygląda ich „uzasadnienie”? Dwie są główne tezy artykułu. Pierwsza: pogląd, że Twardowski uprawiał filozofię naukową, jest legendą stworzoną przez uczniów, i druga, mająca uzasadnić pierwszą: Twardowski wyznawał religijny pogląd na świat (oczywiście w sformułowaniu Pana Hollanda teza ta zaopatrzona jest w pejoratywne przydomki w wyżej wspomnianym stylu, o tym jednak nie będzie już mowy). Otóż, aby tezę pierwszą uznać za uzasadnioną, trzeba wpierw dowieść nie tylko drugiej tezy, ale nadto i tej, że Twardowski uważał religijny pogląd na świat za naukowy i że za taki go podawał. Tego Pan Holland nie dowiódł, bo dowieść nie mógł. Twardowski – o czym zresztą Pan Holland wie – był zdania, „że Bóg i jego stosunek do świata i człowieka nie może być przedmiotem wiedzy rozumowej, lecz jedynie wiary religijnej, że tedy filozofia w sprawach tych wyrokować nie może, gdyż leżą one poza zakresem jej środków poznawczych”. W myśl tego poglądu Twardowski nie uprawiał na ogół sam metafizyki, ograniczając się w swej naukowej działalności do tych dziedzin filozofii, które są dostępne doświadczeniu (zewnętrznemu i wewnętrznemu) i rozumowaniu opartemu bądź na apriorycznych założeniach analitycznych, bądź na przesłankach empirycznych. Nawet w rozprawce pod tytułem Metafizyka duszy, której poglądy na możność rozstrzygania pewnych tez metafizycznych Twardowski z czasem zarzucił, nie formułuje on – jak chce Pan Holland – dowodów nieśmiertelności duszy; stwierdza tylko, że „poglądy na istotę podmiotu, z którymi się nieśmiertelność duszy pogodzić nie daje, okazały się błędnymi”. A to chyba nie jest teza ani identyczna, ani równoważna z tezą, że dusza jest nieśmiertelna. Co więcej – już w tej rozprawce Twardowski metafizyczne dociekania umieszcza poza obrębem nauki, skoro pisze: „dowiedliśmy, że podmiot zjawisk umysłowych, że nasze »ja« jest czymś niepodzielnym. Jest ono ostatecznym pierwiastkiem w świecie zjawisk umysłowych. Tu kres analizy naukowej”. Dowodu Twardowskiego, że nasze ja jest czymś prostym, Pan Holland nie przytacza, nie umie natomiast odróżnić czy też celowo miesza wynikający z tej tezy: podmiotem świadomym, z niewynikającą z niej wcale tezą, że przedmioty, których oddziaływaniu na nasz organizm towarzyszy jakieś proste wrażenie, nie mogą być złożone. Wyraźne zaś rozgraniczenie przez Twardowskiego badań naukowych od dociekań metafizycznych nie dociera do świadomości Pana Hollanda. Woli mu zaprzeczać, po swojemu interpretując dobrane cytaty. W związku z tym jeszcze mała próbka „rozumowań” Pana Hollanda: Twardowski, mówiąc o rozwoju psychologii, pisze: „miejsce spekulacji metafizycznych zajęły psychologiczne badania nad tymi objawami duchowymi, które w dalszym toku prowadzą właśnie do odnośnych zagadnień metafizycznych”. Z tego Pan Holland wnosi, że Twardowski proponuje w miejsce metafizyki badania psychologiczne, przy pomocy których mamy rozwiązać podstawowe zagadnienia bytu, zagadnienie istoty prawdy itd. Trzeba przyjąć, że albo Pan Holland nie zrozumiał przytoczonego przez się zdania Twardowskiego, odnosząc zdanie względne (po słowie „objawy”) wbrew składni języka polskiego i sensowi do „badań”, albo podał jako wniosek coś, co wcale z przytoczonego twierdzenia nie wynika. Twardowski referuje tu przecież stanowisko psychologiczne w filozofii, mówiąc, że interesuje się ona „objawami duchowymi”. A te objawy są wyrazem odnoszenia się umysłu ludzkiego (odnoszą się) do zagadnień metafizycznych. Wcale stąd nie wynika, ani Twardowski, który umiał logikę, tego wniosku nie wysnuwa, że psychologia rozwiązuje zagadnienia metafizyczne. Nie rozstrzyga ich zatem także na korzyść materializmu. To Twardowski twierdzi, ściągając na siebie słowa wzgardy i oburzenia ze strony Pana Hollanda i argumentację godną poprzedniej. Twardowski pisze: „zmiany, zachodzące w mózgu, pociągają za sobą zmiany w czynności umysłowej. Nie można atoli nazwać czynności umysłowej funkcją mózgu (w tym znaczeniu, w którym funkcja oznacza czynność wykonywaną przez daną rzecz). Nie ma bowiem wcale na to dowodów, że czynność umysłową wykonywa w zupełności i wyłącznie mózg […]”. Pan Holland twierdzi na tej podstawie: a) że Twardowski przeczy temu, jakoby człowiek myślał przy pomocy mózgu, i b) że Twardowski uprawia psychologię empiryczną bez mózgu. Czyżby Pan Holland zapomniał już, wysnuwając te wnioski (drugi wieloznaczny), sprzeczne z nimi przesłanki, zawarte w zdaniu, że „zmiany w czynności mózgu pociągają zmiany w czynności umysłowej”; czy też nie odróżnia tej tezy (ostrożniejszej i lepiej uzasadnionej od tezy materialistów, że mózg myśli) od jej negacji? Jeśli pisze przy pomocy pióra, czy to znaczy: nie piszę piórem? Chyba nie. Ale też nie znaczy: pióro, a nie ja, pisze: To są próbki rozumowań Pana Hollanda. Nie warto ich mnożyć. Jak widać, siła nie leży w argumentach. Toteż autor próbował zwyciężyć bronią emocjonalnych okrzyków. Pan Holland, gniewając się na uczniów Twardowskiego, że go czcili i byli Mu wdzięczni i że widzieli w Nim krzewiciela kultury filozoficznej w Polsce, posądza ich o zmowę i brązownictwo i przypomina im stare powiedzenie: amicus Plato sed magis amica veritas. Powiedzenie piękne, ale w przypadku Twardowskiego nie było konfliktu w wyborze przyjaciela. Twardowski był uczonym i uprawiał naukową filozofię ostrożniej i ściślej aniżeli ci, którzy dogmatycznie głoszą ten czy inny (materialistyczny czy spirytualistyczny) pogląd na świat w oparciu o świeckie czy duchowe autorytety. Po śmierci Twardowskiego jeden z Jego uczniów przytoczył w duchu Jego wskazań zmienioną inną starą maksymę: de mortuis et de vivis nil nisi veritas. Może dobrze by zrobił Pan Holland, gdyby rozważył swój artykuł w świetle tego wskazania[46].
[1] Tę część krucjat marksistów i komunistów polskich opisaliśmy dokładnie w: R. Kuliniak, M. Pandura, Ł. Ratajczak, Filozofia po ciemnej stronie mocy, Kęty 2021, Cz. III: „Ostateczne starcie”, „XI. Niemoralny czyn Henryka Hollanda”, s. 239-278. Artykuł ten jest nieco zmienioną wersją tamtych rozważań. Dziękuję współautorom: M. Pandurze i Ł. Ratajczakowi, za pomoc i wyrażenie zgody na popularyzację tych rozważań.
[2] Zob. „Słowo od Redakcji” w pierwszym, podwójnym numerze „Myśli Filozoficznej” 1951, nr 1–2, s. 7–15. Zob. również artykuł A. Schaff, Zadania frontu filozoficznego w świetle uchwał I Kongresu Nauki Polskiej, „Myśl Filozoficzna”, 1951, nr 1–2, s. 16–49.
[3] Szerzej o życiu i śmierci Hollanda pisze K. Persak, Sprawa Henryka Hollanda, Warszawa 2006, zwłaszcza fragment dotyczący życiorysu, s. 132–146.
[4] Zob. Wspomnienie księdza biskupa Bronisława Dembowskiego, uczestnika seminarium profesora Tatarkiewicza 1947–1950, „Przegląd Filozoficzny” („Nowa Seria”), 1995, R. IV, nr 2, s. 98.
[5] Zob. „Opinia Bronisława Baczki w sprawie Hollanda i jego pracy przeciwko Twardowskiemu”, „Posiedzenia z czerwca 1952 roku i lutego 1953 roku”, „Archiwum Akt Nowych” „Zespół Szkól Partyjnych”, 97/74, k. 25 i 29.
[6] Zob. H. Holland, Legenda o Kazimierzu Twardowskim, „Myśl Filozoficzna”, 1953, 3 (5), s. 260–312. Zob. również broszurę H. Hollanda, Legenda o Kazimierzu Twardowskim, wydaną z rekomendacji IKKN-u w „Książka i Wiedza” również w 1952 roku.
[7] Zob. tamże, s. 260–263.
[8] Zob. tamże, s. 262.
[9] Zob. tamże, s. 263–271 („Psychologistyczny punkt wyjścia i psychologia empiryczna”).
[10] Zob. tamże.
[11] Zob. tamże, s. 263.
[12] Zob. tamże, s. 265.
[13] Zob. tamże, s. 271–279 („Intencjonalność zjawisk psychicznych i przedmioty intencjonalne”.
[14] Zob. tamże, s. 271.
[15] Zob. tamże.
[16] Zob. tamże.
[17] Zob. tamże, s. 279–289 („Ogólna teoria przedmiotu, nieśmiertelność duszy i stworzenie świata”).
[18] Zob. tamże, s. 279–280.
[19] Zob. tamże, s. 280.
[20] Zob. tamże.
[21] Zob. tamże, s. 282–283.
[22] Zob. tamże, s. 286.
[23] Zob. tamże, s. 288.
[24] Zob. tamże.
[25] Zob. „Przełom”, 1895, nr 15, z. 31, s. 452–453.
[26] Zob. tamże, s. 290–292.
[27] Zob. tamże, s. 292.
[28] Holland przytacza list Twardowskiego do Pawlickiego z 21 grudnia 1902 roku i 25 grudnia 1902 roku. Zob. H. Holland, Legenda o Kazimierzu Twardowskim, „Myśl Filozoficzna”, 1953, 3 (5), s. 293–294.
[29] Zob. tamże.
[30] Zob. tamże, s. 294–310.
[31] Zob. tamże, s. 295.
[32] Zob. tamże.
[33] Zob. tamże, s. 296.
[34] Zob. tamże, s. 311.
[35] Zob. tamże, s. 310.
[36] Zob. List Kazimierza Ajdukiewicza do Adama Schaffa Naczelnego Redaktora „Myśli Filozoficznej” z 20 października 1952 roku, „Polska Akademia Nauk”, „Archiwum w Warszawie”, „Spuścizna Kazimierza Ajdukiewicza”, III–141, j. 161.
[37] Zob. List Adama Schaffa Naczelnego Redaktora „Myśli Filozoficznej do Kazimierza Ajdukiewicza z 12 listopada 1952 roku, „Polska Akademia Nauk”, „Archiwum w Warszawie”, „Spuścizna Kazimierza Ajdukiewicza”, III–141, j. 161.
[38] Zob. List Kazimierza Ajdukiewicza do Adama Schaffa Naczelnego Redaktora „Myśli Filozoficznej” z 22 listopada 1952 roku, „Polska Akademia Nauk”, „Archiwum w Warszawie”, „Spuścizna Kazimierza Ajdukiewicza”, III–141, j. 161. Kopia listu do Schaffa, przesłana przez Ajdukiewicza Kotarbińskiemu, zachowała się w „Połączone Biblioteki IF UW, IFIS PAN i PTF”, „Spuścizna Tadeusza Kotarbińskiego”, rkps., k. 39r–39v.
[39] Zob. A. Schaff, Moje spotkania z nauką polską, s. 53.
[40] Zob. oryginał Listu Tadeusza Kotarbińskiego do Prof. dra Adama Schaffa Redaktora Naczelnego „Myśli Filozoficznej” z 15 października 1952 roku, „Polska Akademia Nauk”, „Archiwum w Warszawie”, „Spuścizna Kazimierza Ajdukiewicza”, III–141, j. 161. Zob. również zmienioną treść listu Tadeusza Kotarbińskiego do Prof. dra Adama Schaffa Redaktora Naczelnego „Myśli Filozoficznej” z 15 października 1952 roku, „Myśl Filozoficzna”, „Listy do Redakcji”, „W sprawie artykułu Legenda o Kazimierzu Twardowskim” wraz z „Odpowiedzią Redakcji”, 1952, 4 (6), s. 356–357 (list Kotarbińskiego), s. 357–358 (odpowiedź Redakcji).
[41] Zob. zmienioną treść listu Tadeusza Kotarbińskiego do Prof. dra Adama Schaffa Redaktora Naczelnego „Myśli Filozoficznej” z 15 października 1952 roku, „Myśl Filozoficzna”, „Listy do Redakcji”, „W sprawie artykułu Legenda o Kazimierzu Twardowskim” wraz z „Odpowiedzią Redakcji”, 1952, 4 (6), s. 356–357 (list Kotarbińskiego).
[42] Zob. oryginał Listu Tadeusza Kotarbińskiego do Prof. dra Adama Schaffa Redaktora Naczelnego „Myśli Filozoficznej” z 15 października 1952 roku, „Polska Akademia Nauk”, „Archiwum w Warszawie”, „Spuścizna Kazimierza Ajdukiewicza”, III–141, j. 161.
[43] Zob. tamże.
[44] Zob. „Odpowiedź Redakcji”, „Myśl Filozoficzna”, „Listy do Redakcji”, „W sprawie artykułu Legenda o Kazimierzu Twardowskim” wraz z „Odpowiedzią Redakcji”, 1952, 4 (6), s. 357–358 (odpowiedź Redakcji).
[45] Zob. List Izydory Dąmbskiej do Fryderyki Jarzębińskiej z 10 grudnia 1952 roku, „Archiwum Nauki Polskiej Akademii Nauk i Polskiej Akademii Umiejętności”, K III–109.
[46] I. Dąmbska, W sprawie »Legendy o Kazimierzu Twardowskim« [maszynopis], „Archiwum Nauki Polskiej Akademii Nauk i Polskiej Akademii Umiejętności”, K III–109, „Izydora Dąmbska”, j. 1/30. Wersja opublikowana: I. Dąmbska, W sprawie »Legendy o Kazimierzu Twardowskim«, do druku podał R. Jadczak, „Ruch Filozoficzny”, t. 53, 1996, nr 1, s. 9–12.
Czytaj także
Dyskusje nad kształtem polskiego marksizmu
Tematem przewodnim w powojennej filozofii polskiej stał się marksizm[1]. Doszło do pierwszych dyskusji na jego nadrzędną rolą w kształtowaniu szeroko pojętej rzeczywistości naukowej. Stało się to po nieudanych próbach wprowadzenia marksizmu przez partię „pod strzechy”.
Radosław Kuliniak
Wiara filozofa. Nieznana korespondencja Izydory Dąmbskiej z Janem Pawłem II
Niepokój metafizyczny, który towarzyszył Izydorze Dąmbskiej od wczesnych lat młodzieńczych, kłócił się niewątpliwie z lekcjami wiary i przywiązania do tradycji Kościoła Katolickiego, które wyniosła z domu rodzinnego.
Radosław Kuliniak
Refleksje nad polską recepcją marksizmu
Filozofię polską po II wojnie światowej poddano terapii szokowej. Dokonała tego grupa próbujących filozofować stalinowców, związanych z partyjnym obozem władzy, całkowicie zależna od „wielkiego brata” ze Wschodu.
Komentarze (0)