[Stanisław Lem, W strachu przed antymaterią. 1381 cytatów, wybór i układ Wiktor Jaźniewicz, z rysunkami autora, Wyd. Literackie, Kraków 2024, s. 280].
Nie Stanisław Jerzy Lec jest autorem recenzowanej książki, a Stanisław (zawżdy) Lem. „Zawsze” on, gdyż imał się wszelkich gatunków literackich i pojawia się „wszędy”. Wszedł więc też w domenę Leca (tych dwóch autorów mylono nawet, z powodu podobnych nazwisk)[1]. W antologiach polskiego aforyzmu myśli Lema już widniały, nigdy jednak na taką skalę i z takim wyrazem.
Rzecz jest dubeltowo nowa: i wydawniczo, i wizerunkowo. Te „Myśli uczesane” (przez Wiktora Jaźniewicza) są literacko na miarę „Nieuczesanych”, ale też świadczą swymi – rozległością, rozdzielczością, pełnią i spójnością – o systemie myślowym ich autora. Lem wszak zbudował jedną z najsolidniejszych filozofii w XX wieku. Inny wielki dwudziestowieczny filozof, Bogusław Wolniewicz, tak właśnie Lema zaklasyfikował. Podziwiał też i przytaczał niektóre z zamieszczonych tu cytatów (np. „Łagodność to sojusznik występku”, s. 249, albo „Brak zwięzłości jest brakiem celności”, s. 251). Ogólnie zaś pisał w ten sposób.
Czym jest aforyzm? Etymologicznie wyraz ten oznacza coś „oddzielonego”, czy „odkreślonego”: zamkniętego w sobie jak horyzontem. Dobrze nam się to zgadza. Właśnie to odkreślenie myśli zdecydowanym konturem jest tym, co daje aforyzmowi jego olśniewający blask. Blask ten bywa jednak zwodniczy, trzeba więc zachować ostrożność. (…) Irracjonalność aforystycznej formy myśli płynie z tego, że stanowi przeciwieństwo formy systematycznej, czyli tej wzorcowo racjonalnej. Dopiero bowiem system, to zgodne zazębianie się wielu kółek jego logicznego mechanizmu, jest jakąś rękojmią, że zbliżamy się naszą myślą do prawdy. Rozprawą zdążamy mozolnie do systemu, aforyzmem ten plebejski mozół po wielkopańsku odrzucamy. W tym geście leży właśnie nieodparty urok aforyzmu, ale także skryta pułapka[2].
Sążniste myślowo gnomy Lema zazębiają się jak puzzle w obraz systemu (zazębiają się i te Leca, choć nie ma dla „nieuczesanych” szerszego kontekstu i trzeba go dawać samemu). Tłem dla tych gnom jest cała spuścizna autora Solaris i Dialogów. A tak ją jasno i prosto postrzega, po 30 latach jej gruntownego „przetrawiania” (mając ją w małym palcu, tj. całą i w komputerze, i głowie), jej największy znawca Jaźniewicz[3].
Omawiany komplet puzzli zawiera też wprawdzie elementy niepasujące do całości, lecz te łatwo wyłowić (i o tym później). Istotne jest to, że mamy oto w jednym zgrabnym tomie, rzec można, crème de la crème de Lem.
Metafizyka jako główny dział filozofii formułuje ogólne tezy o świecie, które nie są tezami fizyki, czy ogólniej: nauki. U Lema jest takich multum, tyle że zanurzonych w oceanie literackich form. „Trzeba tylko je spisać i jakoś posegregować” (s. 5/6). Spisane to one są od dawna – na 42 tysiącach stron – należało natomiast je wybrać, wyłowić. I to właśnie zostało uczynione. Ponadto, skoro świat, według Lema, to ogół rzeczy i zjawisk (zachodzących pomiędzy tymi rzeczami), to łatwo go, jak tort, podzielić na części czy wycinki. Wedle tego podziału ułożono aforyzmy (a wewnątrz tych rozdziałów-sektorów chronologicznie). Klasyfikacja jest więc następująca: 1. świat jako całość, czyli Byt jako taki i jego główne rysy (a dalej wybrane jego obszary czy aspekty); 2. człowiek, czyli natura ludzka (wraz ze społeczeństwem, i następnie jego domeny); 3. nauka (winno tu być raczej szersze poznanie); 4. technologie; 5. kultura; 6. literatura; 7. polityka; 8. religia; 9. humor; 10. osoba Stanisława Lema. Widoki te, rzecz jasna, na siebie nachodzą.
Czytamy o literackim oceanie Lema w ogóle:
Tak długo stukałem w maszynę, że wystukałem czterdzieści książek. I raczej ta część ciała, na której siedzę, męczyła się bardziej niż głowa (s. 230).
A dlaczego nie głowa? Oto odpowiedź.
Pisze się, jeśli się ma i może coś powiedzieć, a wtedy pisze się w nocy, rano, wieczorem, co trzeci dzień, na brudnych świstkach, połamanym ołówkiem, a kiedy się wejdzie w pisanie, nie może go zahamować ani śmierć najbliższych osób, ani osobiste nieszczęścia i klęski, nic, z wyjątkiem może apopleksji i nagłej śmierci. Wszystko, co poza tym się na ten temat mówi, jest zawracaniem głowy (s. 146).
Taki jest osobniczy interes pisarza, z którym się urodził, i o ile życie go nie odebrało gwałtem silniejszych motywów; interes dający niebotyczną satysfakcję jak innym smak tenisa, steków czy grzybów, albo używek („własne zamiłowanie”, s. 215). Taki jest jego los, jego wewnętrzne fatum. A kolejną nieodpartą genetyczną skłonnością – tego akurat twórcy – jest „odpowiedzieć na wszystkie pytania, właśnie jak jakiś Bóg” (s. 87); „najpierw zrozumieć, a potem generalizować” (s. 88). Mówi ten autor: „Mnie z kolei zjada tzwany Filozoficzny Bies” (s. 212). Ten „bies” to znowuż fatum, i znów z tego determinizmu płynąca przyjemność. A jeszcze inny tkwiący w Lema chromosomach szeptał mu: „jesteś niewolnikiem logiki” (por. s. 210). Nie ulegać tym biesom, to sprawiać sobie ból – tak Lem postrzegał człowieka w ogóle, naturę ludzką. A wolna wola? Istnieje, przysługuje ludziom, a polega na tym, że każdym włada całe jego „pandemonium”, z sumieniem włącznie – nie jakiś bies jeden jak zwierzęce instynkty; że jesteśmy „plastyczni”, „rozciągliwi moralnie” (s. 54) ze względu na ból wszelki, także ból zdań. Czytamy ponadto – „człowiek jest kłębowiskiem sprzeczności” (s. 36), ale „istotą doskonale niezborną” (s. 35), czyli gotową do zborności. Jest ciągniony przez wiele koni czy nawet zaprzęgów, zwykle anarchistycznie, niekiedy jednak dających sobą harmonijnie powozić, albo – jeszcze rzadziej – dowożących go do Doskonałości.
Część aforyzmów zebranych w książce piszący te słowa znał dobrze, bo sam je cytował (222 na 1381), części z nich (tyleż samo, mniej więcej) nie znał albo przeoczył ich walory, i o tych głównie dalej coś powiemy. Są w tym zbiorze także, co już wzmiankowaliśmy, sprzeczności (jakby puzzle z innego pudełka), bo: 1/ nie wszystkie poglądy u Lema są Lema albo jego porte-parole; 2/ bo część własnych zmienił, tj. skorygował w trakcie osobowego rozwoju (co niewidoczne w wyborze); 3/ bo są tu logiczne niespójności czysto systemowe, wynikające z wewnętrznego pękania racjonalistycznego naturalizmu (pierwsza z brzegu to obstawanie przy autonomicznych, czyli nienaturalnych wartościach – w całkowicie naturalnym świecie). Ale wszystkie niemal te cytaty są głębokie i tchnące artyzmem, zmuszają do myślenia (z wyjątkiem kilku tylko urodziwych jak „Wszystko jest we wszystkim”, s. 237, albo „W próżni nic nie ginie”, s. 239, i oprócz anegdot).
Weźmy coś poważnego i najważniejszego z rzeczy ważnych, o czym Lem miał wiedzę chyba największą w całej populacji XX wieku, i to wiedzę wielorakiego rodzaju. Czytamy mianowicie o złu moralnym (zarezerwowanym dla ludzi, bo na zło fizyczne cierpi cały świat zwierzęcy).
Zło istnieje potencjalnie w nas samych[4]. (…) Piętno pierworodnego grzechu ciąży na nas (…). (…) Jedni zadają zło, ponieważ mogą i lubią, natomiast drudzy, ponieważ muszą albo wydaje im się, że muszą. (…) Najbardziej przerażającą cechą zła jest jego bezinteresowność (s. 56 i 57).
Śladu tu nie ma żadnej „agresywności”, „banalności”, „aberracji” czy „głupoty”[5] – jest sama zła intencja, diabelstwo. Lem opowiada się za ideą predestynacji, mówił to (wyżej) wprost, mówi też metaforycznie:
Boży zaświat to taka stacja ostatniej obsługi, na której niczego się nie naprawia, a tylko segreguje: między anioły lub do smoły (s. 193).
Przyjmując taki antropologiczny aksjomat (że jedni mają sumienie, a inni nie), Lem wdaje się w odwieczną teodyceę (problem roztrząsany już przez Greków, usprawiedliwienia Stworzyciela z obecności zła w świecie). I tak powiada, paradoksalnie:
Teodycea odpowiada na pytanie, skąd wzięła się własność, która nie jest rodem ani z Natury, ani z Kultury (s. 178).
Chodzi, rzecz jasna, o diabelstwo – i w powyższych słowach przebija Lema antynaturalizm w jego naturalizmie; inaczej mówiąc: ten ostatni pęka, implikując sprzeczności. Dlatego Lem raz teodyceę odrzuca jak Epikur:
Bóg sprawiedliwy nie może „niebożętom” włosa tknąć na głowie, a jeżeli tak czyni, to tym samym nie jest ową wszechstronnie doskonałą i sprawiedliwą istotą, jaką zakłada teodycea (s. 185).
Kiedy indziej oryginalnie i arcytrafnie ją rozwiązuje:
Kto sieje ewolucję, ten zbiera rozum (s. 21).
Otóż jeżeli ma być w Kosmosie rozum (z realizacją dobra), to musi być też przypadek, zło fizyczne i zło moralne. „Musi”, bo Bóg – jak pisał św. Augustyn – przy całej swojej potędze nie może nie być rozumem. A dla rozumu (logiki) dobra od zła nie daje się oddzielić – jak biegunów w magnesie czy dwóch stron kartki – o czym i Lem zapewniał. Ale znowuż, w innym fragmencie, czytamy:
(…) Są miejsca, w których nawet Bóg może się skompromitować (s. 183).
Autor ma na myśli zwłaszcza Auschwitz. Bóg się „w nim skompromitował” jako Demiurg – ale tylko w naszych małych oczach, i przecież nie jako Logik.
I ponownie słuchamy sprzecznych tez: „Pan Bóg, stwarzając świat, nie wziął pod uwagę statystyki (…) (s. 187) – naprzeciw konstatacji „Bóg nie tylko gra ze światem w kości, lecz nie daje zajrzeć do kubka” (s. 186). Podobnie jest z Lema stosunkiem do religii – którą szanował jako taką (wyrasta zawsze ze zderzenia rozumu ze śmiercią, por. s. 181; całe 178-183), choć się z religijną metafizyką wadził; podobnie z chrześcijaństwem – do którego wręcz się przyłączał („Bóg jest bardzo pozytywną siłą”, s. 218), krytykując wielorako w konkretach Kościół. O śmierci zaś powiada:
(…) jest sprawą żywych – jest utratą kogoś bliskiego (s. 69).
I ten właśnie passus tłumaczy (implikuje) Lema konserwatyzm czy prawoskrętność (por. s. 220). Są bowiem ludzie wrażliwi zwłaszcza na śmieć własną, i są inni – uczuleni przede wszystkim na cudzą; pierwszym wystarczają utopie, drudzy domagają się od wspólnoty piramid. Krótko mówiąc: mamy w tej książce głębie Rowu Mariańskiego.
Dorzućmy jednak łyżkę dziegciu do beczki miodu. Tytuł tomu jest czysto marketingowy, chociaż może mieć i drugie dno. Nie chodziło by w nim dosłownie o antycząstki fizyki, ale metaforycznie o przeciwieństwo materii, czyli o ducha. Strach przed aspektami ludzkiej duchowości – to by do Lema pasowało jak ulał (w oryginale mówi on: „Antymaterii obawiam się mniej aniżeli Internetu”, s. 222). Znaleźliśmy w książce tylko jedną literówkę (s. 175, w5g), za to redakcja nie dopilnowała drętwego „ułożyciela” (s. 57 – po polsku ładnie byłoby „autor wyboru”). Większym nieszczęściem jest brak wielce pomocnego indeksu rzeczowego (który był, ale ze względów ekonomicznych „wyparował”, lekceważąc czytelnika). Było także przez autora wyboru oddanych redakcji 2000 cytatów, które skrócono do 1381 – chociaż selekcja, o ile pozytywna, przez kondensację sensu mogła też dziełu wyjść na dobre. (Pod każdym z aforyzmów podano tytuł źródła, a w bibliografii na 15 stronach podano adresy źródeł; można szukać i sprawy pogłębiać). Dawka sensu jest w tym dziele porażająca, w niniejszej recenzji przytaczamy dla ilustracji jedynie 30 jej okruchów. I w końcu, nie ustrzegł się błędu sam Jaźniewicz: opuszczając kluczową „smugę cienia” w cytacie na s. 245 (czyli maskując, że chodzi o wiek po 40 roku życia), uczynił zdanie „co się nie spełniło, już na pewno się nie spełni” jawnie fałszywym.
Summa summarum: ukazała się książka piękna, warta polecenia każdemu, kto szpetne prawdy stawia ponad piękne fałsze, choćby twórczość Lema ponad sławetne Imagine Johna Lennona; zwłaszcza na czas wakacji – kiedy bezkarnie można oddawać się delektowaniu maestrią słów.
[1] Nagminnie czynią to w Internecie Anglicy, Bułgarzy, Hiszpanie, Rumuni, Węgrzy i Włosi. Por. np.: "Is it progress if a cannibal uses a knife and fork?" - https://quotefancy.com/quote/1292211/Stanislaw-Lem-Is-it-progress-if-a-cannibal-uses-a-knife-and-fork
Oryginał w: Stanisław Jerzy Lec, Myśli nieuczesane wszystkie, Warszawa 2006, ss. 701. - „Czy jeżeli ludożerca je widelcem i nożem – to postęp?”, s. 33.
[2] B. Wolniewicz, Varia, w: Myśli o języku, nauce i wartościach. Seria druga. Profesorowi Jackowi Juliuszowi Jadackiemu w siedemdziesiątą rocznicę urodzin, pod red. Anny Brożek, Alicji Chybińskiej, Mariusza Grygiańca, Marcina Tkaczyka, Warszawa 2016, s. 79-88.
[3] Wiktor Jaźniewicz (ur. 1957), Białorusin o polskich korzeniach, największy też żyjący tłumacz Lema na język rosyjski (którym włada w świecie ok. 300 mln ludzi, w tym połowa poza Rosją).
[4] Jaźniewicz dodaje od siebie żartobliwie: „rzeczywiście, ZŁO jest w cZŁOwieku. Literalnie cZŁOwiek w 3/8 (37,5%) zawiera ZŁO. Czy tylko Polak?”. Można by stosownie odparować: nie tylko, gdyż wedle mówiących po angielsku 80% diabła to ZŁO (dEVIL), a diabeł siedzi tylko w ludziach.
[5] Sprzeczna z tą myśl, a więc fałszywa, znajduje się na s. 235: „zło wynika z głupoty”. Nie wynika, jest czymś pierwotnym i autonomicznym, a diabeł – bytem arcyinteligentnym.
Czytaj także
Miłość do osób jako wzmacniacz dobra
Weźmy pod lupę miłość wzajemną do osób, podobnie jak to uczynili Platon w mowie Arystofanesa, a po nim Arystoteles w rozważaniach o przyjaźni. Uczta więc, i Etyka nikomachejska będą nam punktem wyjścia[1].
Paweł Okołowski
Nieziemski urok biurokracji. Klęska humanistyki i uniwersytetu na Zachodzie
Artykuł niniejszy na poły tylko jest analityczny, na poły zaś publicystyczny[2]
Komentarze (0)