System filozoficzny Stanisława Lema
(Dwadzieścia lat później)[1]
Myśl Lema – która kształtowała się pod wpływem dokonań nauk przyrodniczych, ale równocześnie wielkiej tradycji literackiej, a nawet religijnej – jest wyjątkowo ekstensywna, co do zakresu zagadnień, i intensywna, co do dbałości o spójność, formę i szczegóły.
Porusza się ona biegle w obszarze wyznaczanym, z jednej strony przez Watsona i Cricka, a z drugiej, przez Dostojewskiego. Tym samym nadaje ludzki sens obrazowi świata, jaki wyłania się ze współczesnych orzeczeń nauki. Można by ją określić mianem racjonalistycznego naturalizmu z metafizycznymi przedłużeniami – co autor zaaprobował – albo, krótko, tychizmu, ze względu na centralną kategorię losu (eksponowaną w tych „przedłużeniach”). Lem zbudował filozoficzny system, o którego istocie czy szkielecie przesądziła osobowość autora, jego przyrodzone skłonności. Uczynił to wprawdzie bezwiednie, przez 60 lat stale myśląc o świecie i stawiając o nim własne tezy – które ze sobą, na ile to możliwe, logicznie nie kolidują. Jakkolwiek nie są one nigdzie podane w postaci wypreparowanej i skondensowanej, da się je wydobyć z ogromnego objętościowo dzieła Lema. W uderzający sposób przypominają wówczas filozoficzny poemat De rerum natura Lukrecjusza, a system Lema można by nazywać neolukrecjanizmem. A oto zasadnicze składowe tego systemu, czyli główne widoki świata w nim obecne.
Świat (natura, przyroda) składa się z elementów materialnych, które tworzą – w wyniku procesów stochastycznych – rozmaitość swoich układów. (O aspektach tych struktur można, z nich samych oraz dzięki logice obecnej w osobowości, czerpać informacje). Układy materialne posiadają wszak emergentne własności, przejawiają w szczególności dyspozycje witalne (układy żywe), ale przede wszystkim niematerialne, czyli duchowe (układy rozumne). Te ostatnie nadają zaś światu szczególny wymiar (sens). Dlatego myśl Lema nie jest materializmem. Można rzec: jest ona naturalizmem – w aspekcie tworzywa świata, oraz determinizmem probabilistycznym – w aspekcie jego mechanizmu. W obszarze aksjologii jest ta myśl natomiast absolutyzmem (czyli idealizmem obiektywnym – tak!), co jawnie sprzeczne z aksjomatem naturalistycznym. Wartości bowiem, zdaniem Lema – podobnie jak według Wittgensteina, Elzenberga i Wolniewicza, nie mają uzasadnienia w świecie, choć powszechnie w nim obowiązują. Z tego powodu z twierdzeń Lema, i w jego przekonaniu, nie da się zbudować systemu filozoficznego. Jeżeli jednak przyjąć, że w każdym takim systemie ludzkim muszą być obecne sprzeczności, to u Lema jest ich wyjątkowo mało. Dlatego jest to racjonalizm. Lema wizja świata jest w niezrównany sposób uzasadniona. (Mimo że, na przykład, jego darwinowska, naiwna tęsknota do wytłumaczenia wartości doborem naturalnym jest stale obecna).
Rama metafizyczna tej wizji jest następująca. Światem, to jest wszystkim, co się nań składa, władają dwa „faktory” (czynniki sprawcze): przeplatające się wciąż i wzajemnie modyfikujące fatum i przypadek, czyli komponenty losu, poza zasięgiem ludzkiej woli. W istocie są to niezliczone fata i trafy (zbiegi okoliczności) stale nakładające się na siebie. (Tytuł książki Jacquesa Monoda Le Hasard et la necessite z 1970 roku, stojącej na froncie w bibliotece Lema, jest emblematyczny dla tej metafizyki; podobnie tytuły rozdziałów jego własnych książek, w rodzaju Chaos i Ład – z Summy). Na skutek wskazanej dialektyki losu we wszystkim, co się w świecie wydarza, obecne są dwa kosmiczne „gradienty” (kierunki zmian): zagłada i kreacja (także akcentowane przez autora w tytułach rozdziałów jego książek, choćby w Krótkich zwarciach). Takie jak u Lema przyrodzone postrzeganie rzeczywistości jest ewidentnie epikurejskie. I tak jak w De rerum natura, w jego świetle, a inaczej niż w marksizmie czy scjentyzmie, świat dla człowieka pozostaje nieusuwalnie tajemniczy i obcy. Lem dał temu przeświadczeniu spektakularny wyraz w znanych powieściach Solaris czy Śledztwo. Tajemnica świata – można rzec – rozciąga się wszędzie, gdzie tylko spojrzeć, po przekroczeniu wszak odpowiedniej głębi spojrzenia. Jakże to wspaniałe, i jedyne właściwie, uzasadnienie uprawiania filozofii: ma ona choć nieco świat rozjaśnić. I Lem to czynił, magnetyzując wręcz czytelnika swymi książkami.
W obszarach świata dostępnych fizyce, chemii i biologii obowiązują ścisłe prawa – na tle kosmicznego chaosu. Część faktów z tego obszaru można poznać empirycznie; stanowią one bazę naukowych teorii. Te ostatnie – dociekające praw, czyli istoty faktów niedostępnych empirii bezpośrednio – zmieniają się zgodnie z zasadą falsyfikacjonizmu Poppera. Podlegają one „rewolucjom” polegającym na zwyciężaniu dotychczasowych stylów myślowych przez nowe, coraz adekwatniejsze. Pogląd na tę sprawę Lem przejął od Ludwika Flecka, ale rzecz się zasadza na przekonaniu ogólniejszym; na tym, że ludzkość zawsze jest „różnolita” – stale podzielona na rywalizujące gromady (także więc walczące bez końca style życia i myślenia). Ten „relatywizm” naukowy Lema nie kłóci się z obiektywnością prawdy, podkreślając jedynie wielką ograniczoność poznawczą człowieka. W każdym razie, w zakresie poznania naukowego istnieje jakieś historyczne minimum prawd powszechnie akceptowalnych (jak geometria Euklidesa, prawa Newtona czy podstawy wiedzy o DNA). I może się ono poszerzać, poprzez odkrycia.
Istnieją także fakty – które nauce nijak dostępne być nie mogą, fakty metafizyczne. I w ich domenie żadnego „minimum zgody” być nie może, ani odkryć. Są kwestią filozofii i wiary (co nie znaczy, że i tu jedne style myślowe nie wygrywają z innymi, choć bez żadnej już akumulacji wiedzy). Otóż, choćby życiem społecznym ludzi także rządzą ścisłe prawa, kryjące się pod nazwą natury ludzkiej. Są one jednakże odniesione do sfery powinności, ponadto tak zindywidualizowane, że dostępne jedynie w postaci rejestru gatunkowych możliwości. Natura ludzka to ogół możliwych u ludzi dyspozycji do zachowań. Lem kpi z tych filozofów – jak Derrida i podobni – którzy przeczą istnieniu takiego rejestru. Spiera się też z tymi, którzy ów rejestr czynią płaskim (jak freudyści z ich – jak ktoś powiedział - „psychohydrauliką”).
Ludzkie zachowania zanurzone są w morzu chaosu – nieustającej walce cywilizacji, narodów, plemion i rodzin, a ponadto osobniczej anarchii. Prawa nimi rządzące uwzględniają wszak, poza biologią, obecność w ludziach rozumu, czyli odniesienie tych zachowań do sfery autonomicznych wartości. Lem, jak nikt inny w filozofii, zbliżył się do stworzenia noologii – czyli ogólnej teorii rozumów (będącej odpowiednikiem teologii racjonalnej, ale zastosowanej do umysłów skończonych).
W kosmosie, powiada Lem, mogą istnieć rozmaite rozumy – na różnym podłożu materialnym (np. DNA), o różnej strukturze (np. osobowej) i mocy (np. nikłej, jak w naszym przypadku). Łączy je zawsze inteligencja i intencja (to cecha rodzajowa rozumu, genus proximum), czyli podleganie powinności. Rozum lokalny czy „partykularny” – gatunkowy jak nasz – obligowany jest do działania jakimś tylko podzbiorem wartości absolutnych (nasze differentia specifica); w tym tkwi człowieczeństwo. (Chociaż zapewne istnieją maksymy „rozumu w ogóle” – jak dążenie do prawdy czy zwalczanie zła i cierpienia). Dlatego, zdaniem Lema, nasza biologia jest fundamentem naszej etyki, wyznacza granice jej obowiązywania. Konstrukcyjne ingerowanie w genom ludzki byłoby zatem autodestrukcyjną inwazją w naturę ludzką – w nieznanym kierunku. Skoro bowiem wszelki rozum odnosi się do powinności, to tym samym – choćby – może się jej przeciwstawiać, niszczyć ją (mieć rys diaboliczny). Już w języku, który pojawił się w kosmosie, nagle i nie za ludzką sprawą przecież, obecna jest pozaprzyrodnicza ambiwalencja prawda-fałsz. Jeżeli dodać do niej świadomą intencję, otrzymujemy przejaw innego dualizmu kosmicznego: dobro-zło. Manipulacje genetyczne prowadzą więc z konieczności do wytworzenia istot nieludzkich, o nieznanym potencjale behawioralnym. Autoewolucja nie wchodzi zatem w grę – pozostaniemy kim jesteśmy albo stworzymy na ślepo obcych. Jedynie „rozum mniejszy” może być zaprojektowany przez „rozum większy” – co sprzeczne z naiwną ludzką ideą autoewolucji.
Największym wkładem Stanisława Lema w filozofię jest jego antropologia wraz z aksjologią merytoryczną: odpowiedź na fundamentalne pytanie „kim jest człowiek i co czynić powinien?”. Lem wychodzi od konstatacji o niezależności technologii od naszych chęci i zamiarów. Uruchomiona na gruncie danej cywilizacji, rozwija się ona sama, nie bacząc na naszą wolę, a prąc w kierunkach najmniejszego oporu przyrody i największego interesu kapitału. (Tu, i tylko tu, Lem zgadza się z Marksem – procesy społeczne nie zależą od ludzkiej woli, w tym także niezawisły jest kapitał – siła konstrukcyjna, ale i wielce destrukcyjna). Technologia wciąga tym samym ludzkość w swoją pułapkę. Co do ludzkiej woli zaś, to jest ona, zdaniem Lema, pierwotna, niezależna od intelektu i heterogeniczna. Składają się nań interesy, ale i skłonności familijne, magiczne, religijne, a także sumienie. Dlatego, jak w oczach Dostojewskiego, wola jest „labiryntem” (a nie prostym mechanizmem typu „id-ego-superego” albo, jeszcze prymitywniejszym, „egoizm-empatia”). Wolę osobową (czy osobę w ogóle – jako ogół czyichś możliwości zachowań) determinują następujące, niezależne fata: oczywiście prawa przyrody, ale też predyspozycje duchowe z osobniczego DNA oraz wspólnota i epoka, w których przyszło komuś żyć. Trzy ostatnie trafiają się przypadkiem, ale przesądzają o indywidualnym losie. (Ukazują to już sugestywnie bohaterowie najwcześniejszych, wojennych opowiadań Lema – podlegający osobniczej „ananke”). Heterogeniczność zaś woli przesądza o tym, że jest ona „wolna” (istnieje wszak margines luzu w ludzkich zachowaniach). Żadnym natomiast „kowalem losu” człowiek być nie może – może naprawiać poszycie świata, lecz nie jego fundament.
Ludzie nie są równi – ani z urodzenia, ani z otoczenia. Zróżnicowania predyspozycji, a także hierarchii społecznych i hierarchii pośród grup nie sposób usunąć bez zmiany biologii. Ludzie mogą być jedynie równi wobec prawa. Ale państwo prawa – największej wolności obywatelskiej – możliwe jest jedynie na gruncie szczególnej wspólnoty. Jak Kant, choć niezależnie od niego, Lem utrzymywał, że zaistnienie takiego państwa zależy od optymalnego poziomu jego represyjności. A on od szczególnej obyczajności. Skuteczna w tym zakresie była, jak dotąd, jedynie obyczajność chrześcijańska. (Lem był tego swiadom, inaczej niż Kant, żyjąc w „globalnej wiosce”). Chrześcijaństwo zatem jest religią wyróżnioną: to ono wydało z siebie cywilizację naukowo-techniczną i stanowi najskuteczniejszą tamę dla zła.
Bywają ludzie z urodzenia źli – bez sumienia, czyli hamulców do zła. Bywają też do zła niezdolni, ale większość jest indyferentna („czynią zło, jeżeli muszą”). Tę manichejską ideę w antropologii Lem podpierał autorytetem Schopenhauera, chociaż pochodzi ona od św. Augustyna (idea predestynacji). Chrześcijański pogląd o skażeniu natury ludzkiej grzechem pierworodnym Lem interpretował radykalnie, uzgadniając go z genetyką molekularną. Ci „ze złego nasienia” (istoty diaboliczne, malos) to ci, co zło kochają, mocą skłonności w swym DNA. Nie podlegają pedagogice, można ich tylko paraliżować albo unicestwiać (jeżeli notorycznie mordują). Jedynie indyferentnych można nawracać, w tym wielkość religii soteriologicznych, zwłaszcza chrześcijaństwa. Lem nie był chrześcijaninem, ale było mu ono najbliższe – po chrześcijańsku żył i w wielkim stopniu myślał. Szanował Kościół, i dlatego z nim polemizował w kwestiach aksjologicznych, w odniesieniu do „technologicznego świata”. Był też przychylny religii w ogóle.
Religia (każda) wyrasta ze świadomości śmiertelności (znów zgodność z poglądem Schopenhauera) i jest kolektywną formą kształtowania stosunku do śmierci (własnej, a zwłaszcza bliskich). Ludzkość jest stale podzielona na rywalizujące wspólnoty wiar – to fakt fundamentalny. Nie są one sobie równe, zwłaszcza pod względem moralnym.
Epistemologię Lema, niby empirystyczną, znacząco dopełnia ostatnie zdanie Summy (w wydaniu z sierpnia 1966 r.). Lem tak bowiem powiada: „Doprawdy, warto nauczyć się takiego języka, który stwarza filozofów, gdy nasz – tylko filozofie”. Otóż „język kreacyjny” DNA stwarza osoby wraz z ich filozofiami, a osoby te artykułują dopiero własne filozofie. Znaczy to (omijając ekwiwokację), że DNA „stwarza” stwarzanie osobniczych filozofii: determinuje czyjeś skłonności do określonych tez; genotyp zawiera już osobnicze predyspozycje do konkretnych „filozoficznych zachowań” (na przykład Platon nie mógłby myśleć po demokrytejsku, ani Demokryt po platońsku). Sądy syntetyczne a priori mają zatem pierwotne źródło w genotypie.
Nie patrzymy więc – jak u Kanta – na świat noumenów przez gatunkowe okulary (formy zmysłowości), ale każdy – przez trzy pary tego typu okularów: gatunkowe (sensorium), plemienno-epokowe (stylu myślowego) i genetyczno-osobnicze (przyrodzonych inklinacji). Dzięki takim potrójnym soczewkom o „niebie gwiaździstym” możemy historycznie orzekać cokolwiek bezspornego („zbliżając fenomeny do noumenów”), o prawie moralnym zaś – coś jedynie wspólnotowego (także z możliwością zbliżania się do prawdy, choć bez „ekumenizmu” obecnego w nauce). Taki mechanizm poznania dostarcza nam wszakże elastyczności względem nieskończenie zmieniającego się świata, a tym samym umożliwia przetrwanie (co zgodne z darwinizmem).
W zakresie merytorycznej aksjologii Lem był umiarkowanym przeciwnikiem aborcji, a także transplantacji i fabrykowania ludzkiego ciała (biotechnologiczny neokanibalizm i neomengelizm); uważał te praktyki za niszczące człowieczeństwo. Był też umiarkowanym zwolennikiem eutanazji (wyłącznie świadomej konających) i kary śmierci (wyłącznie dla istot diabolicznych) – jako praktyk strzegących człowieczeństwa. Można rzec, iż ten jego pentalog antybiolatryczny, sprzeciwiający się poglądom i postawom przeciwnym (czyli kultowi życia), stanowi konieczne w XXI wieku rozszerzenie Dekalogu. Jego umiarkowanie zaś wynika z nadzorującej wszelkie maksymy moralne roli sumienia, zgodnej z duchem Ewangelii.
Zdaniem Lema niepohamowany rozwój technologii prowadzi do wzmagania kultu życia (konsumeryzm) i tendencji egalitarnych, a przez nie do dewastacji kultury Zachodu. Jednocześnie idee równościowe (głównie antychrześcijańskie) służą wprost kapitałowi – który technologię napędza. Z drugiej strony, państwo uzbrojone w nowoczesną technologię zmierza do totalizmu. Konflikt na osi państwo-kapitał staje się kluczowy dla świata. Antagonizmy międzypaństwowe (narodowe) potęgują szanse nastania w świecie – lokalnie czy globalnie – ustroju totalnego. Ale równocześnie spajają one narody, aktywując ich kulturę i przeciwstawiając się w ten sposób zniewoleniu. Lem nazywał swój pogląd na historię „optysemizmem”; tak czy inaczej, dzieje jak były, tak pozostaną – w jego ujęciu – krwawe.
[1] Pisałem o filozofii Stanisława Lema wielokrotnie – przez 20 lat poświęciłem jej dwie książki i kilkanaście odrębnych artykułów. Stąd potrzeba napisania syntetycznego tekstu, na ile to możliwe, w nowej perspektywie.
Czytaj także
Nieziemski urok biurokracji. Klęska humanistyki i uniwersytetu na Zachodzie
Artykuł niniejszy na poły tylko jest analityczny, na poły zaś publicystyczny[2]
Paweł Okołowski
Humanizm Lema – summa politologiae
W zbiorowym tomie Humanistyka przełomu wieków (red. J. Kozielecki, Warszawa 1999) znalazł się artykuł Stanisława Lema Krótkie uwagi o humanizmie (s. 336-339). Są te Uwagi enigmatyczne i zagadkowe.
Paweł Okołowski
Legenda o Eschatologicznym Narkotyzerze. Wokół Kongresu futurologicznego Stanisława Lema
Kongres futurologiczny Stanisława Lema należy do najatrakcyjniejszych jego dzieł, jest jednocześnie omijany przez krytykę bądź dla niej nieuchwytny.
Komentarze (0)