Wspieraj nas

Zostań naszym subskrybentem i czytaj dowolne artykuły do woli

Wspieraj nas
Wesprzyj

Miłość do osób jako wzmacniacz dobra

    2024-05-09
    Czas czytania 15 min
    Miłość cierpliwa jest,
                                                                                                              łaskawa jest.
                                                                                                              Miłość nie zazdrości,
                                                                                                              nie szuka poklasku,
                                                                                                              nie unosi się pychą;
                                                                                                              nie dopuszcza się bezwstydu,
                                                                                                              nie szuka swego,
                                                                                                              nie unosi się gniewem,
                                                                                                              nie pamięta złego;
                                                                                                  nie cieszy się z niesprawiedliwości,
                                                                                                             lecz współweseli się z prawdą.
                                                                                                              Wszystko znosi,
                                                                                                              wszystkiemu wierzy,
                                                                                                              we wszystkim pokłada nadzieję,
                                                                                                              wszystko przetrzyma.
                                                                                                              Miłość nigdy nie ustaje, (…)
     
                                                              Św. Paweł, Pierwszy list do Koryntian, 13 (Biblia Tysiąclecia)   
     
               
     
    Minęło kolejne Boże Narodzenie – święto rodziny, każdej. Apologia wszelkiej rodziny – pogląd prawoskrętny (konserwatywny) – wymaga uzasadnienia. Oto próba, w duchu analitycznego egzystencjalizmu.
     
    „Świat we złem leży” – jak to lapidarnie ujął, za św. Janem (1 J 5, 19), Marian Zdziechowski, a najobszerniej filozoficznie chyba rzecz wyraził Jonathan Edwards w swym monumentalnym Original Sin. Niezliczeni natomiast poeci i apostołowie, z Jezusem Chrystusem na czele, powtarzali, że „tylko miłość zbawi świat”. Czy da się tę piękną dyrektywę ująć teoretycznie? Co słowa te znaczą w świetle logiki?
     
    Po pierwsze, rozróżnijmy miłość do osób i miłość do spraw. Przedmiot drugiej jest domeną wiary: magii, ale przede wszystkim religii. Że wszelka religia „miłuje wartości” jest jasne; ale że „religia miłości” jest dobroczynna i ogranicza zło – to tylko w miarę jasne. Trudniej bowiem pojąć zbawczą rolę więzi osobowych; widać głównie korzyść adaptacyjną, którą przynoszą (rodzina, przyjaciele, mistrzowie), albo hedoniczną (erotyzm). Biją także w oczy masowe nieszczęścia związków nieudanych (tragizm wieczysty miłości).
     
    1. Definicja miłości       

    Weźmy pod lupę miłość wzajemną do osób, podobnie jak to uczynili Platon w mowie Arystofanesa, a po nim Arystoteles w rozważaniach o przyjaźni. Uczta więc, i Etyka nikomachejska będą nam punktem wyjścia[1]. Konkluzją platońskiego mitu jest to, że dwie osoby, które się we wzajemnej miłości w życiu odnalazły (jako „połówki” androgyna), mają, obok przejawianej euforii[2], „przystające blizny na plecach”. Wedle Arystotelesa ten symbolicznie ujęty stan rzeczy oznacza, że kochające się osoby dysponują równą (współmierną) i niezmienną dzielnością etyczną. Są takie z urodzenia, a ich poglądy nie mają tu nic do rzeczy. Współczesnym językiem powiedzielibyśmy: mają jednakie sumienia czy charaktery, w jeden sposób reagują sumieniami na świat, bez względu na przekonania. (Można współmierne reakcje dwóch osób weryfikować empirycznie dopiero w działaniu; nie da się zawczasu, ani nie da się ich „kreować”)[3]. Takich samych par bratnich dusz może być wiele, życie mocą przypadku „realizuje” jakiś ich podzbiór, tzn. łączy ze sobą osoby więzami charakterologicznymi. Bywa, że kocha się z wzajemnością i trwale wiele osób – niezależnie matkę, ojca, brata, syna, przyjaciela, kochanka i mistrza. Jedna tylko z tych form miłości jest ekskluzywna: erotyczna. Wyklucza substytuty, choć kolejne osoby wchodzą tu w grę (diachronicznie, po fizycznej utracie kochanka). Wyklucza, o ile z kimś płci przeciwnej spędza się życie całe. Pozostałe związki, w różnym zakresie, dopuszczają „poligamiczność” (najbardziej „tolerancyjna” czy niezazdrosna jest przyjaźń), w nich się bowiem spędza tylko życia fragmenty bądź aspekty.
     
    Zgadzają się te starożytne konstatacje z chrześcijańskim namysłem Leibniza i Kanta nad miłością. Idąc za nimi, można podać taką oto definicję miłości wzajemnej[4]:
     
    MWO = wzajemne i bezwarunkowe dążenie z radością do dobra i szczęścia bratniej osoby.
     
    „Dobra” znaczy tutaj – tego, co się komu należy, a „szczęścia” – czego ktoś chce; w związku dwojga realizowana jest możliwa harmonia obu celów, chociaż nie bez trudności i smutków. Koszta te pięknie wyraził Rochefoucauld: „Istnieją dobre małżeństwa, nie istnieją rozkoszne”[5]. Nie waśnie jednak (nieuniknione) stanowią o istocie więzi „bratnich dusz”. „Bratnia” znaczy zaś – wybrana mocą genów, czyli łaski, i łaską też przydzielona. W istocie to samo, co dwaj wielcy Niemcy, mówi (gdzieś w Głosie racjonalnym) Bogusław Wolniewicz: „kochać kogoś to dobrze mu życzyć i robić wszystko, co w mocy, by dobrze mu się wiodło, nie oczekując niczego w zamian”. (Rzecz jasna – to „wszystko” ma swoje ograniczenia substancjalne i poprzez rodzaj związku. Autor znany był ze swego poglądu pandeterministycznego, uznającego zwłaszcza fatum osobniczego DNA).
     
    Czytamy więc od dwóch tysiącleci: „Gdybym (…) posiadał wszelką wiedzę,/ i wszelką (możliwą) wiarę, tak iżbym góry/ przenosił,/ a miłości bym nie miał,/ byłbym niczym”. Czy tę poezję z Hymnu św. Pawła można wszak wypowiedzieć dyskursywnie, uzasadnić ją rozumowo, nie tylko autorytetem apostoła i poety?
     
    2. Wrodzony trzon osobowości

    Przypomnijmy[6], że wrodzone usposobienie osoby (czyjeś sposoby odczuwania i reagowania U), a ściślej – aktywna jego część, wola, składa się (hipotetycznie) z pięciu segmentów: interesu przyrodniczego (I-S), skłonności magicznych (M), familijnych (F), religijnych (R) oraz moralnych (charakteru CH). Są niezależne i jednoznacznie reagują, co poprzedzone intelektualnym rozpoznaniem (I-T), na odpowiadające im motywy (zewnętrzne i wewnętrzne; stałe jak i doraźne). Skłonności społeczne, to jest magiczne i religijne, zostają wpierw „wykute” kulturowo; tym segmentom woli zostaje wpojona czułość na motywy określonego rodzaju; podatność na życiowe zasady (ale w przyrodzonym osobniczo zakresie). Przy konkretnym motywie (MZ + MW) reakcje wszystkich pięciu skłonności sumują się (ich poszczególne emocje i chcenia), dając konkretny impuls do działania (DZ). Czyjś przyrodniczy interes (gatunkowy i osobniczy) oraz nieprzyrodniczy charakter „rozciągliwe” nie są, a jedynie dopełniane (zgodnie bądź nie) skłonnościami społecznymi, co stwarza pozór zmienności. Dlatego nie „egzystencja poprzedza esencję” (jak utrzymywali egzystencjaliści, a dziś powtarza większość humanistów – ucieleśniając przemożny neołysenkizm), ale odwrotnie. Charakter daje „odruchy” moralne: przy rozpoznaniu co jest powinne (uchwyceniu powinności przez osobniczy rozum, kierowany wszak społecznymi wzorcami)[7] osłabia (bądź ignoruje) dążenia przeciwpowinne podmiotu albo je wzmacnia. Zwie się to dobrą albo złą intencją. Rzecz ilustruje poniższy rysunek.

                                                                                                                                        
     
    Rys. 1. Mechanizm ludzkiego działania: „kaskada wolicjonalna” w konkretnej sytuacji podmiotu (MZ + MW). Moduły społeczne woli M i R reagują wedle zasad zapisanych trwale w pamięci, a F – odpowiada dążeniem na obecność bratniej duszy; I-S oraz CH to stałe skłonności wrodzone. I-T oznacza czyjś intelekt rozpoznający własną sytuację, a DZ – działanie uruchomione pięcioma pobudkami.
     
    Każdy z modułów woli (trójkąty na rysunku) działa jak tyrystor: sygnał odpowiedniego motywu padając na jego wejście („bramkę”), uruchamia energię dążenia (na wyjściu). Charakter jest instrumentem strunowym jak gitara, harfa, czy fortepian – działa z różnym kierunkiem i mocą „na różnych strunach” – to jest względem rozmaitych typowych sytuacji, wyznaczając w ten sposób stosunek do żywych (osobniczą moralność). Rodzaje tych sytuacji, najtrafniej, choć oględnie rozpoznane, wyszczególnia Dekalog. Jego regulacje, z wyjątkiem przykazań 1-3 oraz 8, ale z dodaniem tabu kanibalistycznego (stosunek do zmarłych) i kazirodczego (głównie stosunek do dzieci), odpowiadają sytuacjom życiowym, typowym także w życiu społecznym hominidów i małp. Nic zatem dziwnego, że zachowania w takich sytuacjach, stały się w wyniku ewolucji (na drodze antropogenezy) genetycznie regulowane, a u ludzi nawet zindywidualizowane. Tak jak przypadkiem (na skutek mutacji) wykształciła się w organizmie wróbla struktura elektro-chemiczna reagująca na obraz jastrzębia (na siatkówce oka), tak u człowieka powstały analogiczne struktury – na przykład reagująca jednocześnie na chęć tykania zwłok oraz na świadomość dyrektywy „nigdy ich nie tykaj” (przyjętej jako grupowa zasada). Niektóre atawizmy (jak stosunek do zwłok u małp), zindywidualizowane i złączone z „praktycyzmami” – osobniczym stosunkiem do orzeczeń własnego rozumu praktycznego – zamieniły się u ludzi w odruchy moralne. Powiada wybitny genetyk, laureat nagrody Nobla Jacques Monod:

    Nie ulega wątpliwości, że u istot żywych wszystko, łącznie z wrodzonymi genetycznie cechami, czy będą to stereotypowe zachowania pszczół, czy wrodzone ramy ludzkiego poznania, bierze się z doświadczenia. Nie z doświadczenia aktualnego jednak, (…) (ale – P. O.) z tego doświadczenia, które nagromadziły wszystkie pokolenia gatunku w ciągu całej ewolucji.
     
    Czytamy tam także:
     
    (…) początkowy dobór pewnego typu zachowania (np. wobec agresji drapieżnika) wprowadza cały gatunek na drogę stałego doskonalenia struktur i właściwości, które są nośnikiem tego zachowania się[8].

    A inny z największych genetyków James Watson pisze w ten sposób:

    Współczesne wystawy psów to świętowanie potęgi genów; każda rasa jest tworem wyizolowanego ich zespołu – to stopklatka w spektakularnym filmie psiej różnorodności genetycznej. (…) Mnie jednak bardziej (od anatomicznych i morfologicznych – P. O.) zdumiewają różnice w zachowaniu. (…) Podstawy zachowania są w większości poligeniczne (czyli zależne od wielu genów) (…).
     
    A puentuje ten autor takimi oto słowy:

    Życie (…) nie jest niczym więcej niż ogromnym zbiorem skoordynowanych reakcji chemicznych. A sekretem tej koordynacji jest nieprawdopodobnie złożony zestaw instrukcji wpisanych – również chemicznie – w nasz DNA[9].
     
    O tym, że dusza ludzka i powodowane nią zachowania tworzone są przez geny, nie ma co dyskutować. Zabobonne negowanie tej prawdy bierze się z nieuchwytności „nieprawdopodobnie złożonej instrukcji” – którą przyroda formowała miliardy lat, a my, być może (jak twierdził Stanisław Lem), setki lat będziemy odczytywać. Ponadto wynika ono z niezdolności pojęcia przez niektórych, że w tę chemiczną instrukcję mogą być obleczone dyspozycje do zachowań w przyrodzie dotąd nieobecne (np. językowe). Fenomen bratnich dusz też się na takich nowych (emergentnych) dyspozycjach zasadza. Nie jesteśmy tylko maszynami, bo odczuwamy ból; ani tylko zwierzętami, gdyż „bolą nas niektóre zdania”, a to – które bolą – trwale łączy osoby.
     
    3. Maszyna rezonansowa

    Otóż można powiedzieć, że miłość wzajemna do osób jest niczym pudło rezonansowe w strunowym instrumencie. Tyle że da się wyróżnić w jego działaniu trzy rodzaje „rezonansu”: (1) tłumienie „kakofonii” albo (3) nierezonowanie z nią, oraz (2) amplifikowanie „eufonii” (ale włącznie z „szumami”). Miłość może temperować od wewnątrz czyjeś złe dążenia (zło jako zło), a nigdy ich nie wzmacnia; może natomiast wzmacniać (nigdy nie tłumiąc) czyjeś dążenia dobre, choć razem z nijakimi. „Nie dopuszcza się bezwstydu” i „nie cieszy się z niesprawiedliwości”, a „współweseli się z prawdą”, choć „wszystkiemu wierzy” i  „we wszystkim pokłada nadzieję” (por.: motto). Konsekwencją tego, że sumienie tylko od zła odwodzi jest to, że miłość wzmacnia jedynie dobro. Zobaczmy ten mechanizm (w trzech przypadkach).
     
    1/ Jeżeli przeciwpowinne dążenie X-a (płynące z jego interesu albo skłonności religijnych, czy magicznych) DX hamowane jest przez jego charakter CHX (choćby nieskutecznie, gdy energia źródłowych pobudek jest większa), to takież dążenie Y-ka – będącego bratnią duszą – także byłoby hamowane, w jednakim czy podobnym stopniu. Wynika to z samej współmierności ich sumień. A będąc w zażyłości z X-em, Y wywiera na niego „presję miłości”, uaktywniając jego familijny segment woli FX. Zatem osoba X – z miłości do Y-ka, by nie stracić jego zaufania, więc i jego nie utracić – wzmacnia swoje dążenia hamujące, dodając do emocji ujemnej z CHX zgodną z nią emocję z FX. Tak wzmocnione hamowanie złego dążenia może być już skuteczne (podczas gdy pojedyncza reakcja sumienia nie była). Presja bratniej duszy nie musi być zakomunikowana, wynika z głosu własnego sumienia postawionego tylko wobec sumienia bratniego.
     
    2/ Jeżeli natomiast X przejawia jakieś dążenie IX (z interesu osobniczego płynące) a niesprzeczne z powinnością (dla jego sumienia), to bratni Y je wspiera (o ile je „rozumie”, tj. także postrzega jako niesprzeczne z własnym sumieniem). Znaczy to, że Y chce – mocą segmentu woli familijnego FY, by X „zrobił swoje” – i gotów jest mu nawet pomóc. (Gdyby X chciał, na przykład, wydrukować własny i wspaniały wiersz, Y organizuje mu druk albo chociaż odciąża go w innych działaniach, utrudniających główny zamiar; Y poświęca z radością swoje siły i czas dla X-a). A to sprawia, że uaktywnia się też FX – familijny segment woli X-a – i jego (X-a) interesowne osobniczo dążenie IX wzmocnione impulsem (dodatkową emocją) z FX staje się silniejsze, gdyż powzięte jest także „dla bratniej osoby” (która dzieła oczekuje). W samotności motywacja jest słabsza niż we dwoje – to znana prawda.

    Mechanizm amplifikowania staje się jeszcze potężniejszy, kiedy dążenie IX  należy do „zadań społecznie oczekiwanych”, kiedy jest pożądane ze względu na wiarę. Stanowi wówczas przejaw powołania, i zostaje dodatkowo wzmocnione przez dodatnią emocję płynącą z religijnego bądź magicznego sektora woli – przez RX albo MX. Zamiast więc IX w samotności – mamy IX + FX + RX  – czyjąś motywację do działania spotęgowaną w relacjach osobowych. (O ile Y honoruje powołanie X-a; jeżeli nie, to wspiera go „tylko z miłości”, tzn. jedynie dla jego szczęścia. Por.: definicja MWO). Czyż taki mechanizm nie wyjaśnia dziejowego przejścia ludzi od hordy pierwotnej do ustroju rodowego? Plemiona stały się dzięki niemu – przez solidaryzm – wydolne życiowo i kulturowo.
     
    3/ A co, kiedy X przejawi antysumienie, jak wówczas zachowuje się bratni Y? Otóż mogą być dwie bratnie dusze złodziejskie, gwałcicielskie czy mordercze, ale nie może związać się sumienie jednej osoby z antysumieniem drugiej w tej samej dziedzinie. Pojawiłyby się wtedy grzechy wzajemnie niewybaczalne, a to wyklucza miłość. (Niektórzy mafiosi są przyjaciółmi, ale – przykładowo – mordercy w powieści Z zimną kwią Capote’ego takimi nie byli, różnili się bowiem zakresem przewrotności). Czy jednak bratni Y, mając takąż jak X przewrotność w jednej sprawie, może X-a wzmacniać w grzechu? Otóż nie może, zdolny jedynie jego grzech aprobować. Bo grzech jest autocentryczny, czyniony wyłącznie ze względu na siebie; dostarcza radości z łamania przez własny charakter werdyktów własnego rozumu, a nie z cudzego łamania. To, że jeden zbój gwałci, obojętne jest drugiemu (poza drugiego interesem; może być mu tylko przydatne jak w gwałcie zbiorowym, w którym każdy osobne zło czyni). Bratnie dusze nikczemników nie wchodzą sobie w nikczemnych interesach w paradę (dążąc tylko do wzajemnego szczęścia).
     
    Wszelkie dobra (stany rzeczy powinne) są współmożliwe, tzn. nie są wzajemnie sprzeczne, a niektóre zła się wykluczają. Tej logicznej asymetrii odpowiada fundamentalna asymetria dobra i zła w naturze ludzkiej[10]. Otóż złe dążenia są autocentryczne, dostarczają radości wprost. Dlatego są dynamiczniejsze od dobrych, plenią się same, kiedy tylko mogą; ekspandują samorzutnie. Sumienia zaś same radości z czynienia dobra nie dają, tylko interes i wiara ją przynoszą. Dobre więc dążenia zawsze wymagają wysiłków i wsparcia, gdyż są heterocentryczne, skierowane na cel poza własną duszą. Dlatego „dobro łączy”, na przykład budowanie katedry, gdyż sumienia działają w jedną stronę, a „zło dzieli”, choćby podczas grabienia skarbca, bo antysumienia pracują każde sobie. Różnica ta ma kolosalne w życiu znaczenie.
     
    Wszelkie zło moralne żywi się cierpieniem[11]. Dwa zła są zatem sprzeczne, kiedy chcą się cieszyć męką jednej ofiary w sposób wyłączny, także – bywa – swoją nawzajem. (Zemsta, jak wiadomo, zastrzega sobie: „on jest mój”). Ale dwa bratnie antysumienia tego zderzenia unikają, gdyż łączy je wzajemna troska o siebie. Na „przewrotnej strunie” zaś nie wzmacniają wzajemnie grzechu; jedno drugiemu jedynie na grzech przyzwala, gdyż mają w tym wspólny interes. Ktoś dla szczęścia bratniej osoby daje zgodę na jej grzech, na przykład matka na bezinteresowne krzywdzenie dziecka przez ojca, choć sama z tego grzechu radości nie czerpie, a jedynie z bratniego szczęścia. Sama taka zgoda jednak znaczy, że jest równie złym człowiekiem; że w innej sytuacji będzie analogiczne zło temu dziecku czyniła. Tak się dzieje w „patologicznych rodzinach”, choć z tego nie wynika, że dobra się w nich, w jakichś sprawach, nie wzmacnia. Dlatego atak na „patologiczną rodzinę”, będący w istocie atakiem na rodzinę w ogóle, jest szkodliwy (jest robotą diabelską)[12]. Że niby w „domu zła” grzech jest ukrywany czy legitymizowany? Nie bardziej ukrywany niż gdyby ci sami złoczyńcy działali poza rodziną, a działaliby. To nie rodzina ich deprawuje, są tacy z urodzenia. Poza rodziną zaś mogliby w ogóle dobra nie czynić. Legitymizowanie zła natomiast masowo ma miejsce pod sztandarem wiar, zwłaszcza tych rodzinę atakujących.
     
    Mówił (w XIX w.) Włodzimierz Sołowjow, że „tylko miłość może od wewnątrz, u źródła osłabić egoizm”[13]. Mówił za mało: tylko ona może osłabiać także partykularyzm i wspierać sumienie. Segment woli F uruchomiony przez bratnią duszę daje niekiedy energię przeciwstawiającą się własnym interesowi i wierze, zgodnie z sumieniem.
     
    W miłości wzajemnej do osób zatem albo hamuje się zło drugiego, albo się na nie jedynie nie reaguje, dobro zaś nigdy nie jest w niej hamowane. SX  = SY znaczy bowiem, że X i Y nie różnią się stosunkiem do powinności: w jednej dziedzinie wspólnie temperują antypowinność, a jeżeli, ewentualnie, w jakiejś innej któreś z nich wzmacnia własne zło (charakterem), drugie (mając charakter identyczny) tylko wówczas milczy, a czyni zło osobne. Miłość między łajdakami się zdarza, ale – paradoksalnie – pomnaża jedynie dobro. Dlatego bez niej, jak mówi w ogólności św. Paweł, „byłoby się niczym”; „miedzią brzęczącą” (to jest bez wartości złota) – namiastką człowieczeństwa niezdolną drugiego sumienia wspierać.
     
    4. Zła wiara
     
    Weźmy teraz złe wiary. Modelowa jest w tej kwestii sławna „przypowieść o gruszkach – św. Augustyna” (z Wyznań). Otóż grupa postanowiła je ukraść, przyjmując tylko fałszywą zasadę „kradnij, bo nie wolno”. Wbrew deklaracjom, dla interesu jednak – mianowicie dla konsolidacji grupy i biologicznej aprobaty członków z jej strony (jak w stadzie). (Młodzieńcy ci nie byli przyjaciółmi w sensie bratnich dusz). Wiara i interes przemogły u nich sumienie, podobnie jak u Szawła, czy u Raskolnikowa. (Choć ten ostatni był samotny, w motywacji swej zbrodni uległ złej wierze[14], jego przemiana zaś w Epilogu wiąże się już z bratnią duszą). W grupie gruszkokradów ktoś wszak musiał mieć w grzechu upodobanie, by innych pociągnąć; przejawił wówczas przewrotność charakteru, innych „złem zarażając” (deprawując), a sobie ułatwiając radość. Pozostali nie kradli z miłości do zła, jak to po latach diagnozował Augustyn, a z wiary – „że im wolno”; że powinność nie obowiązuje. Ktoś z nich wiedział jednak, że nie wolno, złowieszczo milcząc. (Nie było to aż antysumienie, gdyż granicy ohydy moralnej nie przekroczono; „to tylko kilka gruszek” jak sarkastycznie myślał o augustyńskiej analizie tego wybryku Russell[15]). Zbiorowe zło jest zawsze dystrybutywne: albo szalbiercze i czynione osobniczo z poparciem wyznawców wiary, że „nic się nie dzieje” (bądź, że dobro się wręcz sprawia), albo jawne, więc i z konieczności skłócone, skazane na wewnętrzne czystki.
     
    Istnieją grupy przestępcze jawnie dopuszczające się mordu: gangi, mafie czy niektóre partie. I na ich gruncie antysumienia łączą się niekiedy w miłości wzajemnej do osób (ma miejsce, rzec znów można – tragizm miłości). Są to stowarzyszenia zbrodni, w których miłość jest wszak czymś akcydentalnym, jakby resztką człowieczeństwa. Przykładem zaś przestępczej formacji w formie czystej są błatniacy w Gułagu, opisani przez Warłama Szałamowa w Opowiadaniach kołymskich[16] . To kolektyw niezdolnych i do miłości, i do jakiejkolwiek wiary – ludzkie pandemonium. (Oczywiście, takież było i Biuro Polityczne wokół Stalina – wysługujące się nimi).
     
    Powiada Szałamow, że kolektyw błatniaków to „świat kryminalistów, który państwo przywołało sobie na pomoc”[17]. Stalinowska władza taką rasę „wyhodowała”, niczym szczególną rasę psów: nihilistycznych autocentryków bez sumienia. Wyizolowała ich w więzieniach i wrzuciła w Gułag, pośród niewinnych. Jest bowiem tak, pisze ten autor, że:
     
    Błatniacy (…) to nie ludzie. Ich wpływ na życie w łagrze jest wszechstronny i nie ma granic. (…) Siła błatniaków leży w ich liczbie, w ich kolektywie, w tym, że mogą po paru słowach zarżnąć człowieka (jak widziałem to wiele razy)[18].
     
    Czytamy ponadto:

    Naczalstwo przymilało się do błatniaków i bało się ich. Dla błatniaków łagier był „domem rodzinnym”. Prawie nie pracowali, korzystali ze wszystkich przywilejów (…). W karnych zonach byli oni również gospodarzami[19].
     
    Przechodząc do sedna sprawy, mówi Szałamow: Błatniacy to – realiści[20].
     
    Nie wierzą w nic, i dlatego też nie ma wśród nich samobójców[21]. Reszta ludzi to frajerzy – w coś wierzą. Dlatego podlegają pedagogice: ku dobru albo ku złu. Pierwsza sprowadza się do społecznych wysiłków, druga tylko do odjęcia hamulców. Błatniacy pozbawiają frajerów wszelkich skrupułów (przekuwają im dusze); sami na żadną pedagogię nie są podatni, będąc „urodzonymi mordercami” (socjopatami, niepodlegającymi socjalizacji). Jest to jednak kolektyw o znamionach zakonu (czyli wspólnoty) – dysponujący własnymi „zasadami”. W istocie te ich abstrakcyjne maksymy są jedynie nominalne, emblematyczne, służą rozpoznawaniu – że oni to oni[22]. Pisze, przykładowo, Szałamow:
     
    W moralnym kodeksie błatniaka, podobnie jak w Koranie, istnieje zdeklarowana pogarda w stosunku do kobiety[23].
     
    Owszem, lecz nie tylko pogarda zwrócona do jakiejkolwiek frakcji – do kobiet, Żydów, homoseksualistów itd. – jak w złych wiarach, ale do ludzi w ogóle. Z wyłączeniem własnej (autocentrycznej) osoby. Cele błatniaków są jawne: to masowe osobnicze niszczenie wszelkiego dobra poprzez zaspokajanie reglamentowanych interesów. W tym „błat”, tzn. sztama. Konkretne zasady ich życia do tego się ograniczają – do przestrzegania hierarchii władzy. Hierarchia ta bowiem (z hersztem na czele) ogranicza konflikty interesów dzięki podziałowi wpływów, dając tym samym każdemu możliwie wielkie pole osobniczej bezkarności w zakresie lenistwa, obżarstwa, pożądliwości, gniewu i pychy; dając wolność krzywdzenia włącznie z mordowaniem. Taka struktura grupy (co dotyczy także mafii i partii), z konieczności, przez nieusuwalną chciwość, zazdrość i pychę członków, skazuje tę grupę na konflikty, a ostatecznie na mord wzajemny. Zauważa to Stanisław Lem, kiedy mówi:
     
    Koalicje złych mogą powstawać, zawsze jednak będą podszyte zdradą. (…) Silne zło musi prędzej czy później wziąć za gardło słabsze[24].
     
    Złoczyńcy muszą skoczyć sobie do gardeł, zwłaszcza gdy nie hamuje ich strach o rodzinę czy bliskich.
     
    W koalicji ludzkich demonów nie blokuje się wzajemnie grzechów, ani też ich nie wspiera. Mają w niej miejsce wyłącznie interesy i hierarchia oparta na strachu o siebie, a przez to niezliczone grzechy własne. Niekiedy wchodzą one sobie w paradę, dlatego w organizacjach diabolicznych odbywają się krwawe rozprawy.
     
    (W pandemonium teologii, w którym liczą się tylko „czyste” intelekty i charaktery – w grę wchodzą pomyślane dążenia tego typu. Gdyby demony przejawiały dążenia realne, chciałyby tylko krzywdzić, niszczyć wszystko, co cenne. Jeżeli kochają, to wyłącznie każdy siebie).
     
    5. Coda
     
    W miłości wzajemnej do osób (między bratnimi duszami) czyjaś grzeszność może być temperowana albo, co najwyżej, aprobowana, szlachetność zaś – tolerowana albo wzmacniana. W tym sensie miłość jest wzmacniaczem dobra. W wierze natomiast – i dobro może łączyć, i zło. Bywają kolektywy zła i złe wiary, ale nie złe bratnie pary indukujące zło przez sam fakt związku.
     
    W świecie współistnieją grzech oraz miłość do osób. Ten niby paradoks da się wyjaśnić najbanalniejszym prawem wszechświata, że „zawsze jest coś za coś”; że „za wszystko trzeba płacić”, że „wszystko ma swoją cenę”. Istnieje grzech, bo istnieje miłość, i odwrotnie; bez siebie wzajemnie istnieć by nie mogły. Pisze (w 2003 i 2017 r.) najwybitniejszy z genetyków (obok Francisa Cricka), pół wieku po odkryciu podwójnej helisy: „Zdolność do miłości jest tak fundamentalnym elementem ludzkiej natury, że nie mam żadnych wątpliwości co do tego, iż musi być zapisana w naszym DNA – świecki Paweł powiedziałby, że miłość jest największym darem, jaki ludzkość otrzymała od swoich genów”[25].
     
     
     
     
    [1] Por.: nasz artykuł O łasce miłości, w: P. Okołowski, Między Elzenbergiem a Bierdiajewem, Warszawa 2012, s. 269-287; także: O istocie miłości – na „Deliberatio”.
     
    [2] Początkowa stała euforia zamienia się z czasem w okazjonalną, lecz trwale, regularnie odczuwaną radość.
     
    [3] Dzisiaj jest w cenie przeciwstawne, antyplatońskie i antyarystotelesowskie stanowisko. Najdobitniejszy wyraz dał mu E. Fromm swoją ideą sztuki miłości (nie łaski). Twierdzi on, że „problem miłości” to „problem zdolności” (której można się wyuczyć – P.O.), a „nie obiektu” (por.: O sztuce miłości, przeł. A. Bogdański, Warszawa 1992, s. 13-14). Wokulski i Łęcka jednak „się nie wyuczyli”, ani miliony innych.
     
    [4] Leibniz powiada: „(…) kochać znaczy być skłonnym doznawać przyjemności wobec doskonałości, dobra lub szczęścia przedmiotu kochanego” (Nowe rozważania dotyczące rozumu ludzkiego, przeł. I. Dąbska, Warszawa 1955, I, s. 182). Kant natomiast mówi: „(…) kochać zaś bliźniego znaczy: chętnie wypełniać wszelki wobec niego obowiązek” (Krytyka praktycznego rozumu, przeł. J. Gałecki, Warszawa 1984, s. 137). Te dwa aspekty w miłości wzajemnej się dopełniają.
     
    [5] F. de la Rochefoucauld, Maksymy i rozważania moralne, przeł. T. Żeleński (Boy), Kęty 2015, s. 38.
     
    [6] Co omówiłem w artykule O wolnej woli, sumieniu i o korzeniu religii – w świetle myśli Bogusława Wolniewicza. dostępnym na stronach „Deliberatio”.
     
    [7] Nie ma żadnej „bezpośredniej intuicji moralnej”, poznanie wartości zawsze jest zapośredniczone przez akceptowane zasady społeczne. Powinność jest obiektywna i absolutna, ale nie jej rozpoznanie – które jest zrelatywizowane do wspólnoty i honorowanych w niej wzorców. Na osoby działa imperatyw kategoryczny w wersji spójnościowej: jeżeli maksyma mojego czynu jest spójna z maksymami ludzi dobrych, to wolno mi to czynić; jeżeli nie jest spójna, to nie wolno. Jasne duchy ludzkości mówią zawsze, najogólniej, to samo; w jeden sposób działają (np. ratują niewinnych, ale nie używają zwłok). Duchy pozostałe są, co do zasad, skłócone.
     
    [8] J. Monod, Przypadek i konieczność. Esej o filozofii naturalnej współczesnej biologii (1970), przeł. J. Bukowski, Warszawa 2022, s. 230; 192.
     
    [9] J. Watson, A. Berry, K. Davies, DNA. Historia rewolucji genetycznej, przeł. J. i P. Turkowscy, P. Szwajcer, Stare Groszki 2018, s. 424-425; 469-470.
     
    [10] Por.: B. Wolniewicz, Filozofia…, II, dz. cyt., s. 95-98; P. Okołowski, Między Elzenbergiem…, dz, cyt., s. 229-231.
     
    [11] Por.: B. Wolniewicz, Filozofia i wartości, II, Warszawa 1997, s. 97.
     
    [12] Por.: B. Wolniewicz, O rodzinie i Polsce, w: tenże, Filozofia i wartości. Post factum, Komorów 2021, s. 235-242.
     
    [13] Por.: W. Sołowjow, Sens miłości, przeł. H. Paprocki, Kęty 2002, s. 18.
     
    [14] Nietzscheańskiej – rzec można antycypująco.
     
    [15] Por.: B. Russell, Dzieje filozofii Zachodu, przeł. T. Baszniak i in., Warszawa 2000, s. 400-401.
     
    [16] Warłam Szałamow, Opowiadania kołymskie, przeł. J. Baczyński. Poznań 2016, wyd. III poprawione (dodruk), ss. 742. Por. też nasz artykuł: Religia w piekle. Preludium do antropologii Warłama Szałamowa, w: Epistemologia doświadczenia religijnego w XX-wiecznej filozofii rosyjskiej i żydowskiej, red. J. Dobieszewski i in., Kraków 2018, s. 317-330.
     
    [17] W. Szałamow, dz. cyt., s. 624.
     
    [18] Tamże, s. 176; 108.
     
    [19] Tamże, s. 446.
     
    [20] Tamże, s. 683.
     
    [21] Por.: tamże, s. 687.
     
    [22] Inaczej niż w szalbierskim ZSRR Stalina – w którym, na przykład, w cyniczne hasło umieszczane nad łagrem: „Praca jest sprawą honoru i chwały, sprawą dzielności i bohaterstwa” ( Szałamow, s. 47), wielu wierzyło. (Podobnie w III Rzeszy). Cel był ten sam, co u błatniaków, tylko w niebotycznej skali; inna była metoda.
     
    [23] Szałamow, dz. cyt., s. 663.
     
    [24] S. Lem, Sex Wars, Warszawa 1996, s. 79-80.
     
    [25] J. Watson, dz. cyt., s. 480.

    Komentarze (0)

    Czytaj także

    Nieziemski urok biurokracji. Klęska humanistyki i uniwersytetu na Zachodzie

    Artykuł niniejszy na poły tylko jest analityczny, na poły zaś publicystyczny[2]

    Paweł Okołowski

    8 min

    Legenda o Eschatologicznym Narkotyzerze. Wokół Kongresu futurologicznego Stanisława Lema

    Kongres futurologiczny Stanisława Lema należy do najatrakcyjniejszych jego dzieł, jest jednocześnie omijany przez krytykę bądź dla niej nieuchwytny.

    Paweł Okołowski

    15 min

    Nieziemski urok biurokracji. Klęska humanistyki i uniwersytetu na Zachodzie (cz. 2)

    Zacznijmy od przykładu nowej akademickiej obyczajności – typowego i ilustratywnego.

    Paweł Okołowski

    10 min