milosc-do-osob-jako-wzmacniacz-dobra|analizy delibeRatio - Miłość do osób jako wzmacniacz dobra

Wspieraj nas

Zostań naszym subskrybentem i czytaj dowolne artykuły do woli

Wesprzyj

Miłość do osób jako wzmacniacz dobra

    2024-01-20
    Czas czytania 15 min
    Miłość cierpliwa jest,
                                                                                                              łaskawa jest.
                                                                                                              Miłość nie zazdrości,
                                                                                                              nie szuka poklasku,
                                                                                                              nie unosi się pychą;
                                                                                                              nie dopuszcza się bezwstydu,
                                                                                                              nie szuka swego,
                                                                                                              nie unosi się gniewem,
                                                                                                              nie pamięta złego;
                                                                                                  nie cieszy się z niesprawiedliwości,
                                                                                                             lecz współweseli się z prawdą.
                                                                                                              Wszystko znosi,
                                                                                                              wszystkiemu wierzy,
                                                                                                              we wszystkim pokłada nadzieję,
                                                                                                              wszystko przetrzyma.
                                                                                                              Miłość nigdy nie ustaje, (…)
     
                                                              Św. Paweł, Pierwszy list do Koryntian, 13 (Biblia Tysiąclecia)   
     
               
     
    Minęło kolejne Boże Narodzenie – święto rodziny, każdej. Apologia wszelkiej rodziny – pogląd prawoskrętny (konserwatywny) – wymaga uzasadnienia. Oto próba, w duchu analitycznego egzystencjalizmu.
     
    „Świat we złem leży” – jak to lapidarnie ujął, za św. Janem (1 J 5, 19), Marian Zdziechowski, a najobszerniej filozoficznie chyba rzecz wyraził Jonathan Edwards w swym monumentalnym Original Sin. Niezliczeni natomiast poeci i apostołowie, z Jezusem Chrystusem na czele, powtarzali, że „tylko miłość zbawi świat”. Czy da się tę piękną dyrektywę ująć teoretycznie? Co słowa te znaczą w świetle logiki?
     
    Po pierwsze, rozróżnijmy miłość do osób i miłość do spraw. Przedmiot drugiej jest domeną wiary: magii, ale przede wszystkim religii. Że wszelka religia „miłuje wartości” jest jasne; ale że „religia miłości” jest dobroczynna i ogranicza zło – to tylko w miarę jasne. Trudniej bowiem pojąć zbawczą rolę więzi osobowych; widać głównie korzyść adaptacyjną, którą przynoszą (rodzina, przyjaciele, mistrzowie), albo hedoniczną (erotyzm). Biją także w oczy masowe nieszczęścia związków nieudanych (tragizm wieczysty miłości).
     
    1. Definicja miłości       

    Weźmy pod lupę miłość wzajemną do osób, podobnie jak to uczynili Platon w mowie Arystofanesa, a po nim Arystoteles w rozważaniach o przyjaźni. Uczta więc, i Etyka nikomachejska będą nam punktem wyjścia[1]. Konkluzją platońskiego mitu jest to, że dwie osoby, które się we wzajemnej miłości w życiu odnalazły (jako „połówki” androgyna), mają, obok przejawianej euforii[2], „przystające blizny na plecach”. Wedle Arystotelesa ten symbolicznie ujęty stan rzeczy oznacza, że kochające się osoby dysponują równą (współmierną) i niezmienną dzielnością etyczną. Są takie z urodzenia, a ich poglądy nie mają tu nic do rzeczy. Współczesnym językiem powiedzielibyśmy: mają jednakie sumienia czy charaktery, w jeden sposób reagują sumieniami na świat, bez względu na przekonania. (Można współmierne reakcje dwóch osób weryfikować empirycznie dopiero w działaniu; nie da się zawczasu, ani nie da się ich „kreować”)[3]. Takich samych par bratnich dusz może być wiele, życie mocą przypadku „realizuje” jakiś ich podzbiór, tzn. łączy ze sobą osoby więzami charakterologicznymi. Bywa, że kocha się z wzajemnością i trwale wiele osób – niezależnie matkę, ojca, brata, syna, przyjaciela, kochanka i mistrza. Jedna tylko z tych form miłości jest ekskluzywna: erotyczna. Wyklucza substytuty, choć kolejne osoby wchodzą tu w grę (diachronicznie, po fizycznej utracie kochanka). Wyklucza, o ile z kimś płci przeciwnej spędza się życie całe. Pozostałe związki, w różnym zakresie, dopuszczają „poligamiczność” (najbardziej „tolerancyjna” czy niezazdrosna jest przyjaźń), w nich się bowiem spędza tylko życia fragmenty bądź aspekty.
     
    Zgadzają się te starożytne konstatacje z chrześcijańskim namysłem Leibniza i Kanta nad miłością. Idąc za nimi, można podać taką oto definicję miłości wzajemnej[4]:
     
    MWO = wzajemne i bezwarunkowe dążenie z radością do dobra i szczęścia bratniej osoby.
     
    „Dobra” znaczy tutaj – tego, co się komu należy, a „szczęścia” – czego ktoś chce; w związku dwojga realizowana jest możliwa harmonia obu celów, chociaż nie bez trudności i smutków. Koszta te pięknie wyraził Rochefoucauld: „Istnieją dobre małżeństwa, nie istnieją rozkoszne”[5]. Nie waśnie jednak (nieuniknione) stanowią o istocie więzi „bratnich dusz”. „Bratnia” znaczy zaś – wybrana mocą genów, czyli łaski, i łaską też przydzielona. W istocie to samo, co dwaj wielcy Niemcy, mówi (gdzieś w Głosie racjonalnym) Bogusław Wolniewicz: „kochać kogoś to dobrze mu życzyć i robić wszystko, co w mocy, by dobrze mu się wiodło, nie oczekując niczego w zamian”. (Rzecz jasna – to „wszystko” ma swoje ograniczenia substancjalne i poprzez rodzaj związku. Autor znany był ze swego poglądu pandeterministycznego, uznającego zwłaszcza fatum osobniczego DNA).
     
    Czytamy więc od dwóch tysiącleci: „Gdybym (…) posiadał wszelką wiedzę,/ i wszelką (możliwą) wiarę, tak iżbym góry/ przenosił,/ a miłości bym nie miał,/ byłbym niczym”. Czy tę poezję z Hymnu św. Pawła można wszak wypowiedzieć dyskursywnie, uzasadnić ją rozumowo, nie tylko autorytetem apostoła i poety?
     
    2. Wrodzony trzon osobowości

    Przypomnijmy[6], że wrodzone usposobienie osoby (czyjeś sposoby odczuwania i reagowania U), a ściślej – aktywna jego część, wola, składa się (hipotetycznie) z pięciu segmentów: interesu przyrodniczego (I-S), skłonności magicznych (M), familijnych (F), religijnych (R) oraz moralnych (charakteru CH). Są niezależne i jednoznacznie reagują, co poprzedzone intelektualnym rozpoznaniem (I-T), na odpowiadające im motywy (zewnętrzne i wewnętrzne; stałe jak i doraźne). Skłonności społeczne, to jest magiczne i religijne, zostają wpierw „wykute” kulturowo; tym segmentom woli zostaje wpojona czułość na motywy określonego rodzaju; podatność na życiowe zasady (ale w przyrodzonym osobniczo zakresie). Przy konkretnym motywie (MZ + MW) reakcje wszystkich pięciu skłonności sumują się (ich poszczególne emocje i chcenia), dając konkretny impuls do działania (DZ). Czyjś przyrodniczy interes (gatunkowy i osobniczy) oraz nieprzyrodniczy charakter „rozciągliwe” nie są, a jedynie dopełniane (zgodnie bądź nie) skłonnościami społecznymi, co stwarza pozór zmienności. Dlatego nie „egzystencja poprzedza esencję” (jak utrzymywali egzystencjaliści, a dziś powtarza większość humanistów – ucieleśniając przemożny neołysenkizm), ale odwrotnie. Charakter daje „odruchy” moralne: przy rozpoznaniu co jest powinne (uchwyceniu powinności przez osobniczy rozum, kierowany wszak społecznymi wzorcami)[7] osłabia (bądź ignoruje) dążenia przeciwpowinne podmiotu albo je wzmacnia. Zwie się to dobrą albo złą intencją. Rzecz ilustruje poniższy rysunek.

                                                                                                                                        
     
    Rys. 1. Mechanizm ludzkiego działania: „kaskada wolicjonalna” w konkretnej sytuacji podmiotu (MZ + MW). Moduły społeczne woli M i R reagują wedle zasad zapisanych trwale w pamięci, a F – odpowiada dążeniem na obecność bratniej duszy; I-S oraz CH to stałe skłonności wrodzone. I-T oznacza czyjś intelekt rozpoznający własną sytuację, a DZ – działanie uruchomione pięcioma pobudkami.
     
    Każdy z modułów woli (trójkąty na rysunku) działa jak tyrystor: sygnał odpowiedniego motywu padając na jego wejście („bramkę”), uruchamia energię dążenia (na wyjściu). Charakter jest instrumentem strunowym jak gitara, harfa, czy fortepian – działa z różnym kierunkiem i mocą „na różnych strunach” – to jest względem rozmaitych typowych sytuacji, wyznaczając w ten sposób stosunek do żywych (osobniczą moralność). Rodzaje tych sytuacji, najtrafniej, choć oględnie rozpoznane, wyszczególnia Dekalog. Jego regulacje, z wyjątkiem przykazań 1-3 oraz 8, ale z dodaniem tabu kanibalistycznego (stosunek do zmarłych) i kazirodczego (głównie stosunek do dzieci), odpowiadają sytuacjom życiowym, typowym także w życiu społecznym hominidów i małp. Nic zatem dziwnego, że zachowania w takich sytuacjach, stały się w wyniku ewolucji (na drodze antropogenezy) genetycznie regulowane, a u ludzi nawet zindywidualizowane. Tak jak przypadkiem (na skutek mutacji) wykształciła się w organizmie wróbla struktura elektro-chemiczna reagująca na obraz jastrzębia (na siatkówce oka), tak u człowieka powstały analogiczne struktury – na przykład reagująca jednocześnie na chęć tykania zwłok oraz na świadomość dyrektywy „nigdy ich nie tykaj” (przyjętej jako grupowa zasada). Niektóre atawizmy (jak stosunek do zwłok u małp), zindywidualizowane i złączone z „praktycyzmami” – osobniczym stosunkiem do orzeczeń własnego rozumu praktycznego – zamieniły się u ludzi w odruchy moralne. Powiada wybitny genetyk, laureat nagrody Nobla Jacques Monod:

    Nie ulega wątpliwości, że u istot żywych wszystko, łącznie z wrodzonymi genetycznie cechami, czy będą to stereotypowe zachowania pszczół, czy wrodzone ramy ludzkiego poznania, bierze się z doświadczenia. Nie z doświadczenia aktualnego jednak, (…) (ale – P. O.) z tego doświadczenia, które nagromadziły wszystkie pokolenia gatunku w ciągu całej ewolucji.
     
    Czytamy tam także:
     
    (…) początkowy dobór pewnego typu zachowania (np. wobec agresji drapieżnika) wprowadza cały gatunek na drogę stałego doskonalenia struktur i właściwości, które są nośnikiem tego zachowania się[8].

    A inny z największych genetyków James Watson pisze w ten sposób:

    Współczesne wystawy psów to świętowanie potęgi genów; każda rasa jest tworem wyizolowanego ich zespołu – to stopklatka w spektakularnym filmie psiej różnorodności genetycznej. (…) Mnie jednak bardziej (od anatomicznych i morfologicznych – P. O.) zdumiewają różnice w zachowaniu. (…) Podstawy zachowania są w większości poligeniczne (czyli zależne od wielu genów) (…).
     
    A puentuje ten autor takimi oto słowy:

    Życie (…) nie jest niczym więcej niż ogromnym zbiorem skoordynowanych reakcji chemicznych. A sekretem tej koordynacji jest nieprawdopodobnie złożony zestaw instrukcji wpisanych – również chemicznie – w nasz DNA[9].
     
    O tym, że dusza ludzka i powodowane nią zachowania tworzone są przez geny, nie ma co dyskutować. Zabobonne negowanie tej prawdy bierze się z nieuchwytności „nieprawdopodobnie złożonej instrukcji” – którą przyroda formowała miliardy lat, a my, być może (jak twierdził Stanisław Lem), setki lat będziemy odczytywać. Ponadto wynika ono z niezdolności pojęcia przez niektórych, że w tę chemiczną instrukcję mogą być obleczone dyspozycje do zachowań w przyrodzie dotąd nieobecne (np. językowe). Fenomen bratnich dusz też się na takich nowych (emergentnych) dyspozycjach zasadza. Nie jesteśmy tylko maszynami, bo odczuwamy ból; ani tylko zwierzętami, gdyż „bolą nas niektóre zdania”, a to – które bolą – trwale łączy osoby.
     
    3. Maszyna rezonansowa

    Otóż można powiedzieć, że miłość wzajemna do osób jest niczym pudło rezonansowe w strunowym instrumencie. Tyle że da się wyróżnić w jego działaniu trzy rodzaje „rezonansu”: (1) tłumienie „kakofonii” albo (3) nierezonowanie z nią, oraz (2) amplifikowanie „eufonii” (ale włącznie z „szumami”). Miłość może temperować od wewnątrz czyjeś złe dążenia (zło jako zło), a nigdy ich nie wzmacnia; może natomiast wzmacniać (nigdy nie tłumiąc) czyjeś dążenia dobre, choć razem z nijakimi. „Nie dopuszcza się bezwstydu” i „nie cieszy się z niesprawiedliwości”, a „współweseli się z prawdą”, choć „wszystkiemu wierzy” i  „we wszystkim pokłada nadzieję” (por.: motto). Konsekwencją tego, że sumienie tylko od zła odwodzi jest to, że miłość wzmacnia jedynie dobro. Zobaczmy ten mechanizm (w trzech przypadkach).
     
    1/ Jeżeli przeciwpowinne dążenie X-a (płynące z jego interesu albo skłonności religijnych, czy magicznych) DX hamowane jest przez jego charakter CHX (choćby nieskutecznie, gdy energia źródłowych pobudek jest większa), to takież dążenie Y-ka – będącego bratnią duszą – także byłoby hamowane, w jednakim czy podobnym stopniu. Wynika to z samej współmierności ich sumień. A będąc w zażyłości z X-em, Y wywiera na niego „presję miłości”, uaktywniając jego familijny segment woli FX. Zatem osoba X – z miłości do Y-ka, by nie stracić jego zaufania, więc i jego nie utracić – wzmacnia swoje dążenia hamujące, dodając do emocji ujemnej z CHX zgodną z nią emocję z FX. Tak wzmocnione hamowanie złego dążenia może być już skuteczne (podczas gdy pojedyncza reakcja sumienia nie była). Presja bratniej duszy nie musi być zakomunikowana, wynika z głosu własnego sumienia postawionego tylko wobec sumienia bratniego.
     
    2/ Jeżeli natomiast X przejawia jakieś dążenie IX (z interesu osobniczego płynące) a niesprzeczne z powinnością (dla jego sumienia), to bratni Y je wspiera (o ile je „rozumie”, tj. także postrzega jako niesprzeczne z własnym sumieniem). Znaczy to, że Y chce – mocą segmentu woli familijnego FY, by X „zrobił swoje” – i gotów jest mu nawet pomóc. (Gdyby X chciał, na przykład, wydrukować własny i wspaniały wiersz, Y organizuje mu druk albo chociaż odciąża go w innych działaniach, utrudniających główny zamiar; Y poświęca z radością swoje siły i czas dla X-a). A to sprawia, że uaktywnia się też FX – familijny segment woli X-a – i jego (X-a) interesowne osobniczo dążenie IX wzmocnione impulsem (dodatkową emocją) z FX staje się silniejsze, gdyż powzięte jest także „dla bratniej osoby” (która dzieła oczekuje). W samotności motywacja jest słabsza niż we dwoje – to znana prawda.

    Mechanizm amplifikowania staje się jeszcze potężniejszy, kiedy dążenie IX  należy do „zadań społecznie oczekiwanych”, kiedy jest pożądane ze względu na wiarę. Stanowi wówczas przejaw powołania, i zostaje dodatkowo wzmocnione przez dodatnią emocję płynącą z religijnego bądź magicznego sektora woli – przez RX albo MX. Zamiast więc IX w samotności – mamy IX + FX + RX  – czyjąś motywację do działania spotęgowaną w relacjach osobowych. (O ile Y honoruje powołanie X-a; jeżeli nie, to wspiera go „tylko z miłości”, tzn. jedynie dla jego szczęścia. Por.: definicja MWO). Czyż taki mechanizm nie wyjaśnia dziejowego przejścia ludzi od hordy pierwotnej do ustroju rodowego? Plemiona stały się dzięki niemu – przez solidaryzm – wydolne życiowo i kulturowo.
     
    3/ A co, kiedy X przejawi antysumienie, jak wówczas zachowuje się bratni Y? Otóż mogą być dwie bratnie dusze złodziejskie, gwałcicielskie czy mordercze, ale nie może związać się sumienie jednej osoby z antysumieniem drugiej w tej samej dziedzinie. Pojawiłyby się wtedy grzechy wzajemnie niewybaczalne, a to wyklucza miłość. (Niektórzy mafiosi są przyjaciółmi, ale – przykładowo – mordercy w powieści Z zimną kwią Capote’ego takimi nie byli, różnili się bowiem zakresem przewrotności). Czy jednak bratni Y, mając takąż jak X przewrotność w jednej sprawie, może X-a wzmacniać w grzechu? Otóż nie może, zdolny jedynie jego grzech aprobować. Bo grzech jest autocentryczny, czyniony wyłącznie ze względu na siebie; dostarcza radości z łamania przez własny charakter werdyktów własnego rozumu, a nie z cudzego łamania. To, że jeden zbój gwałci, obojętne jest drugiemu (poza drugiego interesem; może być mu tylko przydatne jak w gwałcie zbiorowym, w którym każdy osobne zło czyni). Bratnie dusze nikczemników nie wchodzą sobie w nikczemnych interesach w paradę (dążąc tylko do wzajemnego szczęścia).
     
    Wszelkie dobra (stany rzeczy powinne) są współmożliwe, tzn. nie są wzajemnie sprzeczne, a niektóre zła się wykluczają. Tej logicznej asymetrii odpowiada fundamentalna asymetria dobra i zła w naturze ludzkiej[10]. Otóż złe dążenia są autocentryczne, dostarczają radości wprost. Dlatego są dynamiczniejsze od dobrych, plenią się same, kiedy tylko mogą; ekspandują samorzutnie. Sumienia zaś same radości z czynienia dobra nie dają, tylko interes i wiara ją przynoszą. Dobre więc dążenia zawsze wymagają wysiłków i wsparcia, gdyż są heterocentryczne, skierowane na cel poza własną duszą. Dlatego „dobro łączy”, na przykład budowanie katedry, gdyż sumienia działają w jedną stronę, a „zło dzieli”, choćby podczas grabienia skarbca, bo antysumienia pracują każde sobie. Różnica ta ma kolosalne w życiu znaczenie.
     
    Wszelkie zło moralne żywi się cierpieniem[11]. Dwa zła są zatem sprzeczne, kiedy chcą się cieszyć męką jednej ofiary w sposób wyłączny, także – bywa – swoją nawzajem. (Zemsta, jak wiadomo, zastrzega sobie: „on jest mój”). Ale dwa bratnie antysumienia tego zderzenia unikają, gdyż łączy je wzajemna troska o siebie. Na „przewrotnej strunie” zaś nie wzmacniają wzajemnie grzechu; jedno drugiemu jedynie na grzech przyzwala, gdyż mają w tym wspólny interes. Ktoś dla szczęścia bratniej osoby daje zgodę na jej grzech, na przykład matka na bezinteresowne krzywdzenie dziecka przez ojca, choć sama z tego grzechu radości nie czerpie, a jedynie z bratniego szczęścia. Sama taka zgoda jednak znaczy, że jest równie złym człowiekiem; że w innej sytuacji będzie analogiczne zło temu dziecku czyniła. Tak się dzieje w „patologicznych rodzinach”, choć z tego nie wynika, że dobra się w nich, w jakichś sprawach, nie wzmacnia. Dlatego atak na „patologiczną rodzinę”, będący w istocie atakiem na rodzinę w ogóle, jest szkodliwy (jest robotą diabelską)[12]. Że niby w „domu zła” grzech jest ukrywany czy legitymizowany? Nie bardziej ukrywany niż gdyby ci sami złoczyńcy działali poza rodziną, a działaliby. To nie rodzina ich deprawuje, są tacy z urodzenia. Poza rodziną zaś mogliby w ogóle dobra nie czynić. Legitymizowanie zła natomiast masowo ma miejsce pod sztandarem wiar, zwłaszcza tych rodzinę atakujących.
     
    Mówił (w XIX w.) Włodzimierz Sołowjow, że „tylko miłość może od wewnątrz, u źródła osłabić egoizm”[13]. Mówił za mało: tylko ona może osłabiać także partykularyzm i wspierać sumienie. Segment woli F uruchomiony przez bratnią duszę daje niekiedy energię przeciwstawiającą się własnym interesowi i wierze, zgodnie z sumieniem.
     
    W miłości wzajemnej do osób zatem albo hamuje się zło drugiego, albo się na nie jedynie nie reaguje, dobro zaś nigdy nie jest w niej hamowane. SX  = SY znaczy bowiem, że X i Y nie różnią się stosunkiem do powinności: w jednej dziedzinie wspólnie temperują antypowinność, a jeżeli, ewentualnie, w jakiejś innej któreś z nich wzmacnia własne zło (charakterem), drugie (mając charakter identyczny) tylko wówczas milczy, a czyni zło osobne. Miłość między łajdakami się zdarza, ale – paradoksalnie – pomnaża jedynie dobro. Dlatego bez niej, jak mówi w ogólności św. Paweł, „byłoby się niczym”; „miedzią brzęczącą” (to jest bez wartości złota) – namiastką człowieczeństwa niezdolną drugiego sumienia wspierać.
     
    4. Zła wiara
     
    Weźmy teraz złe wiary. Modelowa jest w tej kwestii sławna „przypowieść o gruszkach – św. Augustyna” (z Wyznań). Otóż grupa postanowiła je ukraść, przyjmując tylko fałszywą zasadę „kradnij, bo nie wolno”. Wbrew deklaracjom, dla interesu jednak – mianowicie dla konsolidacji grupy i biologicznej aprobaty członków z jej strony (jak w stadzie). (Młodzieńcy ci nie byli przyjaciółmi w sensie bratnich dusz). Wiara i interes przemogły u nich sumienie, podobnie jak u Szawła, czy u Raskolnikowa. (Choć ten ostatni był samotny, w motywacji swej zbrodni uległ złej wierze[14], jego przemiana zaś w Epilogu wiąże się już z bratnią duszą). W grupie gruszkokradów ktoś wszak musiał mieć w grzechu upodobanie, by innych pociągnąć; przejawił wówczas przewrotność charakteru, innych „złem zarażając” (deprawując), a sobie ułatwiając radość. Pozostali nie kradli z miłości do zła, jak to po latach diagnozował Augustyn, a z wiary – „że im wolno”; że powinność nie obowiązuje. Ktoś z nich wiedział jednak, że nie wolno, złowieszczo milcząc. (Nie było to aż antysumienie, gdyż granicy ohydy moralnej nie przekroczono; „to tylko kilka gruszek” jak sarkastycznie myślał o augustyńskiej analizie tego wybryku Russell[15]). Zbiorowe zło jest zawsze dystrybutywne: albo szalbiercze i czynione osobniczo z poparciem wyznawców wiary, że „nic się nie dzieje” (bądź, że dobro się wręcz sprawia), albo jawne, więc i z konieczności skłócone, skazane na wewnętrzne czystki.
     
    Istnieją grupy przestępcze jawnie dopuszczające się mordu: gangi, mafie czy niektóre partie. I na ich gruncie antysumienia łączą się niekiedy w miłości wzajemnej do osób (ma miejsce, rzec znów można – tragizm miłości). Są to stowarzyszenia zbrodni, w których miłość jest wszak czymś akcydentalnym, jakby resztką człowieczeństwa. Przykładem zaś przestępczej formacji w formie czystej są błatniacy w Gułagu, opisani przez Warłama Szałamowa w Opowiadaniach kołymskich[16] . To kolektyw niezdolnych i do miłości, i do jakiejkolwiek wiary – ludzkie pandemonium. (Oczywiście, takież było i Biuro Polityczne wokół Stalina – wysługujące się nimi).
     
    Powiada Szałamow, że kolektyw błatniaków to „świat kryminalistów, który państwo przywołało sobie na pomoc”[17]. Stalinowska władza taką rasę „wyhodowała”, niczym szczególną rasę psów: nihilistycznych autocentryków bez sumienia. Wyizolowała ich w więzieniach i wrzuciła w Gułag, pośród niewinnych. Jest bowiem tak, pisze ten autor, że:
     
    Błatniacy (…) to nie ludzie. Ich wpływ na życie w łagrze jest wszechstronny i nie ma granic. (…) Siła błatniaków leży w ich liczbie, w ich kolektywie, w tym, że mogą po paru słowach zarżnąć człowieka (jak widziałem to wiele razy)[18].
     
    Czytamy ponadto:

    Naczalstwo przymilało się do błatniaków i bało się ich. Dla błatniaków łagier był „domem rodzinnym”. Prawie nie pracowali, korzystali ze wszystkich przywilejów (…). W karnych zonach byli oni również gospodarzami[19].
     
    Przechodząc do sedna sprawy, mówi Szałamow: Błatniacy to – realiści[20].
     
    Nie wierzą w nic, i dlatego też nie ma wśród nich samobójców[21]. Reszta ludzi to frajerzy – w coś wierzą. Dlatego podlegają pedagogice: ku dobru albo ku złu. Pierwsza sprowadza się do społecznych wysiłków, druga tylko do odjęcia hamulców. Błatniacy pozbawiają frajerów wszelkich skrupułów (przekuwają im dusze); sami na żadną pedagogię nie są podatni, będąc „urodzonymi mordercami” (socjopatami, niepodlegającymi socjalizacji). Jest to jednak kolektyw o znamionach zakonu (czyli wspólnoty) – dysponujący własnymi „zasadami”. W istocie te ich abstrakcyjne maksymy są jedynie nominalne, emblematyczne, służą rozpoznawaniu – że oni to oni[22]. Pisze, przykładowo, Szałamow:
     
    W moralnym kodeksie błatniaka, podobnie jak w Koranie, istnieje zdeklarowana pogarda w stosunku do kobiety[23].
     
    Owszem, lecz nie tylko pogarda zwrócona do jakiejkolwiek frakcji – do kobiet, Żydów, homoseksualistów itd. – jak w złych wiarach, ale do ludzi w ogóle. Z wyłączeniem własnej (autocentrycznej) osoby. Cele błatniaków są jawne: to masowe osobnicze niszczenie wszelkiego dobra poprzez zaspokajanie reglamentowanych interesów. W tym „błat”, tzn. sztama. Konkretne zasady ich życia do tego się ograniczają – do przestrzegania hierarchii władzy. Hierarchia ta bowiem (z hersztem na czele) ogranicza konflikty interesów dzięki podziałowi wpływów, dając tym samym każdemu możliwie wielkie pole osobniczej bezkarności w zakresie lenistwa, obżarstwa, pożądliwości, gniewu i pychy; dając wolność krzywdzenia włącznie z mordowaniem. Taka struktura grupy (co dotyczy także mafii i partii), z konieczności, przez nieusuwalną chciwość, zazdrość i pychę członków, skazuje tę grupę na konflikty, a ostatecznie na mord wzajemny. Zauważa to Stanisław Lem, kiedy mówi:
     
    Koalicje złych mogą powstawać, zawsze jednak będą podszyte zdradą. (…) Silne zło musi prędzej czy później wziąć za gardło słabsze[24].
     
    Złoczyńcy muszą skoczyć sobie do gardeł, zwłaszcza gdy nie hamuje ich strach o rodzinę czy bliskich.
     
    W koalicji ludzkich demonów nie blokuje się wzajemnie grzechów, ani też ich nie wspiera. Mają w niej miejsce wyłącznie interesy i hierarchia oparta na strachu o siebie, a przez to niezliczone grzechy własne. Niekiedy wchodzą one sobie w paradę, dlatego w organizacjach diabolicznych odbywają się krwawe rozprawy.
     
    (W pandemonium teologii, w którym liczą się tylko „czyste” intelekty i charaktery – w grę wchodzą pomyślane dążenia tego typu. Gdyby demony przejawiały dążenia realne, chciałyby tylko krzywdzić, niszczyć wszystko, co cenne. Jeżeli kochają, to wyłącznie każdy siebie).
     
    5. Coda
     
    W miłości wzajemnej do osób (między bratnimi duszami) czyjaś grzeszność może być temperowana albo, co najwyżej, aprobowana, szlachetność zaś – tolerowana albo wzmacniana. W tym sensie miłość jest wzmacniaczem dobra. W wierze natomiast – i dobro może łączyć, i zło. Bywają kolektywy zła i złe wiary, ale nie złe bratnie pary indukujące zło przez sam fakt związku.
     
    W świecie współistnieją grzech oraz miłość do osób. Ten niby paradoks da się wyjaśnić najbanalniejszym prawem wszechświata, że „zawsze jest coś za coś”; że „za wszystko trzeba płacić”, że „wszystko ma swoją cenę”. Istnieje grzech, bo istnieje miłość, i odwrotnie; bez siebie wzajemnie istnieć by nie mogły. Pisze (w 2003 i 2017 r.) najwybitniejszy z genetyków (obok Francisa Cricka), pół wieku po odkryciu podwójnej helisy: „Zdolność do miłości jest tak fundamentalnym elementem ludzkiej natury, że nie mam żadnych wątpliwości co do tego, iż musi być zapisana w naszym DNA – świecki Paweł powiedziałby, że miłość jest największym darem, jaki ludzkość otrzymała od swoich genów”[25].
     
     
     
     
    [1] Por.: nasz artykuł O łasce miłości, w: P. Okołowski, Między Elzenbergiem a Bierdiajewem, Warszawa 2012, s. 269-287; także: O istocie miłości – na „Deliberatio”.
     
    [2] Początkowa stała euforia zamienia się z czasem w okazjonalną, lecz trwale, regularnie odczuwaną radość.
     
    [3] Dzisiaj jest w cenie przeciwstawne, antyplatońskie i antyarystotelesowskie stanowisko. Najdobitniejszy wyraz dał mu E. Fromm swoją ideą sztuki miłości (nie łaski). Twierdzi on, że „problem miłości” to „problem zdolności” (której można się wyuczyć – P.O.), a „nie obiektu” (por.: O sztuce miłości, przeł. A. Bogdański, Warszawa 1992, s. 13-14). Wokulski i Łęcka jednak „się nie wyuczyli”, ani miliony innych.
     
    [4] Leibniz powiada: „(…) kochać znaczy być skłonnym doznawać przyjemności wobec doskonałości, dobra lub szczęścia przedmiotu kochanego” (Nowe rozważania dotyczące rozumu ludzkiego, przeł. I. Dąbska, Warszawa 1955, I, s. 182). Kant natomiast mówi: „(…) kochać zaś bliźniego znaczy: chętnie wypełniać wszelki wobec niego obowiązek” (Krytyka praktycznego rozumu, przeł. J. Gałecki, Warszawa 1984, s. 137). Te dwa aspekty w miłości wzajemnej się dopełniają.
     
    [5] F. de la Rochefoucauld, Maksymy i rozważania moralne, przeł. T. Żeleński (Boy), Kęty 2015, s. 38.
     
    [6] Co omówiłem w artykule O wolnej woli, sumieniu i o korzeniu religii – w świetle myśli Bogusława Wolniewicza. dostępnym na stronach „Deliberatio”.
     
    [7] Nie ma żadnej „bezpośredniej intuicji moralnej”, poznanie wartości zawsze jest zapośredniczone przez akceptowane zasady społeczne. Powinność jest obiektywna i absolutna, ale nie jej rozpoznanie – które jest zrelatywizowane do wspólnoty i honorowanych w niej wzorców. Na osoby działa imperatyw kategoryczny w wersji spójnościowej: jeżeli maksyma mojego czynu jest spójna z maksymami ludzi dobrych, to wolno mi to czynić; jeżeli nie jest spójna, to nie wolno. Jasne duchy ludzkości mówią zawsze, najogólniej, to samo; w jeden sposób działają (np. ratują niewinnych, ale nie używają zwłok). Duchy pozostałe są, co do zasad, skłócone.
     
    [8] J. Monod, Przypadek i konieczność. Esej o filozofii naturalnej współczesnej biologii (1970), przeł. J. Bukowski, Warszawa 2022, s. 230; 192.
     
    [9] J. Watson, A. Berry, K. Davies, DNA. Historia rewolucji genetycznej, przeł. J. i P. Turkowscy, P. Szwajcer, Stare Groszki 2018, s. 424-425; 469-470.
     
    [10] Por.: B. Wolniewicz, Filozofia…, II, dz. cyt., s. 95-98; P. Okołowski, Między Elzenbergiem…, dz, cyt., s. 229-231.
     
    [11] Por.: B. Wolniewicz, Filozofia i wartości, II, Warszawa 1997, s. 97.
     
    [12] Por.: B. Wolniewicz, O rodzinie i Polsce, w: tenże, Filozofia i wartości. Post factum, Komorów 2021, s. 235-242.
     
    [13] Por.: W. Sołowjow, Sens miłości, przeł. H. Paprocki, Kęty 2002, s. 18.
     
    [14] Nietzscheańskiej – rzec można antycypująco.
     
    [15] Por.: B. Russell, Dzieje filozofii Zachodu, przeł. T. Baszniak i in., Warszawa 2000, s. 400-401.
     
    [16] Warłam Szałamow, Opowiadania kołymskie, przeł. J. Baczyński. Poznań 2016, wyd. III poprawione (dodruk), ss. 742. Por. też nasz artykuł: Religia w piekle. Preludium do antropologii Warłama Szałamowa, w: Epistemologia doświadczenia religijnego w XX-wiecznej filozofii rosyjskiej i żydowskiej, red. J. Dobieszewski i in., Kraków 2018, s. 317-330.
     
    [17] W. Szałamow, dz. cyt., s. 624.
     
    [18] Tamże, s. 176; 108.
     
    [19] Tamże, s. 446.
     
    [20] Tamże, s. 683.
     
    [21] Por.: tamże, s. 687.
     
    [22] Inaczej niż w szalbierskim ZSRR Stalina – w którym, na przykład, w cyniczne hasło umieszczane nad łagrem: „Praca jest sprawą honoru i chwały, sprawą dzielności i bohaterstwa” ( Szałamow, s. 47), wielu wierzyło. (Podobnie w III Rzeszy). Cel był ten sam, co u błatniaków, tylko w niebotycznej skali; inna była metoda.
     
    [23] Szałamow, dz. cyt., s. 663.
     
    [24] S. Lem, Sex Wars, Warszawa 1996, s. 79-80.
     
    [25] J. Watson, dz. cyt., s. 480.

    Komentarze (0)

    Czytaj także

    Dwa modele uniwersytetu

    Od stu lat mówi się o kryzysie uniwersytetu[1], to jest o sukcesywnym jego przechodzeniu od modelu klasycznego (UK) do nowoczesnego (UN).

    Paweł Okołowski

    10 min

    Determinizm genetyczny: Wolniewicz – a Watson i Monod

    Bogusław Wolniewicz reprezentuje w antropologii filozoficznej, podobnie jak Platon, Augustyn, Leibniz i Schopenhauer, stanowisko natywizmu.

    Paweł Okołowski

    15 min

    Nieziemski urok biurokracji. Klęska humanistyki i uniwersytetu na Zachodzie

    Artykuł niniejszy na poły tylko jest analityczny, na poły zaś publicystyczny[2]

    Paweł Okołowski

    8 min