Powstanie Warszawskie: dwa kontrargumenty do krytycznej opinii Wolniewicza
W 80. rocznicę Powstania Warszawskiego przypomniano w Internecie jego sprzeczne oceny. Apologetycznie pisali o Powstaniu, m.in., Dariusz Gawin (Warszawa 1944: oślepiający blask wolności, rocznik „Teologii Politycznej” nr 2/2004-2005) i Stanisław Michalkiewicz (Dlaczego warto uczcić Powstanie, „Najwyższy CZAS!” 2014)[1]. Pierwszy mówi o „uporczywym trwaniu przy wolności”, o warunku jej przyszłego odzyskania, o istocie polskości. Drugi z autorów – o narodowym wzorcu, o „poczuciu miary, dzięki któremu w sytuacjach wątpliwych możemy bez trudu odróżnić dobro od zła, patriotyzm od zdrady, polityczny realizm od kolaboracji”. Nie tłumaczą jednakże obaj dlaczego Powstanie miałoby być przyszłej wolności warunkiem koniecznym, a wzorzec miałby być aż tak straszliwy.
Natomiast Bogusław Wolniewicz ocenia Powstanie Warszawskie negatywnie, jako „bezsensowne” czyli nadmiarowe, choć czci bohaterstwo poległych. Powiada w rozmowie z „NCz” („Obłęd’44” i afera Jasiewicza, 2013, nr 35-36, s. XII-XIII)[2]: że rozumie Powstania „świętość przez przelaną krew” oraz „wielbi i podziwia waleczność” powstańców. Była to wszak ofiara „daremna”, a „pchnięcie (do niej – P.O.) młodzieży” – było „lekkomyślnością polityczną” i „zbrodnią przeciw własnemu narodowi”. Zdaniem Wolniewicza należałoby przywódców Powstania, na czele z gen. Tadeuszem Borem-Komorowskim [1895-1966], postawić pod sąd. Muzeum Powstania Warszawskiego zaś trzeba by, zgodnie z prawdą, nazywać Muzeum Klęski.
Z tym się zgodzić nie mogłem, i nie mogę. A oto moje dwa argumenty: jeden „genealogiczno-socjologiczny”, drugi „z teologii i logiki modalnej” – a krócej: oba z tragizmu.
1.
Jestem warszawianinem w 4. pokoleniu i moja rodzina Powstanie przeżyła, a część bliskich w nim zginęła. Prababcię Zofię rozstrzelali Niemcy we wrześniu 1944, a babcia, z moim ojcem i dwiema jeszcze córkami, w październiku 1944 zostali przegnani do Pruszkowa, a stamtąd wysłani transportem do Oświęcimia. Udało im się, za złotą obrączkę, uciec z pociągu, w polu za Krakowem. Dom na Marymoncie – w którym mieszkali – został starty z powierzchni ziemi. Mimo to nigdy – w kręgu wielkiej rodziny i, generalnie, rdzennych warszawian – nie słyszałem słowa potępienia dla przywódców Powstania. Powstanie było i jest w ich czci, niezależnie od tego, że rodzina moja opowiedziała się po wojnie po stronie komunizmu i ZSRR.
Otóż rozkaz wszczęcia Powstania nie był normalnym rozkazem, ale zgodą na wybuch czegoś, czym Warszawa była brzemienna; nikt młodzieży do walki nie „pchnął”. Oto ten rozkaz.
ŻOŁNIERZE STOLICY! Wydałem dziś upragniony przez Was rozkaz do jawnej walki z odwiecznym wrogiem Polski, najeźdźcą niemieckim. Po pięciu blisko latach nieprzerwanej walki, prowadzonej w podziemiach konspiracji, stajecie dziś otwarcie z bronią w ręku, by ojczyźnie przywrócić wolność i wymierzyć zbrodniarzom niemieckim przykładną karę za terror i zbrodnie dokonane na ziemiach Polskich.
Czy te słowa to oszustwo albo fanatyzm? Nie. Gdyby rozkaz był przeciwny, część warszawian i tak stanęłaby do walki. Po pięciu latach okupacji próg upodlenia przez Niemców mieszkańców stolicy został przekroczony. A są granice poniżenia, poza którymi żyć się już nie daje. Lepiej zginąć, ale przeciwstawić się złu. Do zbiorowego samobójstwa natomiast rozkazu dać nie można, a tylko sygnał.
Jest w albumie Sztuka świata (t. 2, Warszawa 1990, s. 157), w rozdz. Okres hellenistyczny, fotografia rzeźby przedstawiającej Greka przebijającego się mieczem po zabiciu żony (podtrzymuje on jej ciało) – aby nie wpadła ona w ręce zwycięskich a barbarzyńskich celtyckich Galatów. Mam tę fotografię w pamięci od ponad 30 lat. Otóż pohańbienie może być uzasadnionym motywem do samozagłady. Tacy są ludzie. W gettcie warszawskim i bez powstania Żydów w 1943 r. zginęliby oni wszyscy. Polaków – bez ich Powstania – zginęłoby zapewne mniej. Ale istota sprawy jest ta sama. 200 km dalej była dla Polaków inna. Na przykład mój dziadek po kądzieli, żołnierz AK walczący na Zamojszczyźnie, po wkroczeniu Rosjan w 1944 i upadku Powstania złożył broń. Mógł bowiem rozsądnie liczyć na ocalenie rodziny (choć NKWD i tak później powyrywało mu paznokcie). W Warszawie nie można było wówczas liczyć na nic.
2.
Sytuacja Warszawy w 1944 roku była tragiczna, a nawet – mówiąc skądinąd słowami Wolniewicza – „diabelska”. Była to sytuacja wyboru międzu totalną zbrodnią a totalną zbrodnią, zagładą a zagładą. Gdyby nie wytrzebił Warszawy Hitler, zrobiłby to (choć w dłuższym czasie i innymi metodami) Stalin (jak uczynił w Katyniu). W drugim przypadku straty liczebne byłyby zapewne mniejsze niż 200 tys., ale miąższ narodu i tak zostałby zniszczony. Nie było więc w istocie wyboru. Sumienia przywódców Powstania – jak sądzę – powstrzymywały ich przed wydaniem rozkazu i niechybnym skazaniem Warszawy na zagładę (hamowały ten rozkaz, bo nie było w tej sytuacji powinności „walcz”), ale istniała silniejsza pobudka działania – honor warszawian, którzy walczyć chcieli.
Powiada Wolniewicz w innej sprawie, o zbrodniarzach z Gułagu, nie zgadzając się tu z Herlingiem-Grudzińskim, a idąc za Szałamowem, że zbrodnie dokonywane w nienormalnych, „nieludzkich” warunkach nie powinny być sądzone jakby miały miejsce w normalnych, ale „według uczynków w warunkach nieludzkich” właśnie, bez taryfy specjalnej. I tak winien być sądzony Bor-Komorowski. Wolniewicz dodaje (w kwestii Gułagu): „Ja własnego zdania mieć nie mogę, bo w takich warunkach nie byłem; ale kierowałbym się raczej zdaniem Szałamowa” (zapis z dziennika, 29.09.1987 r., Varia, w: Myśli o języku, nauce i wartościach. Profesorowi Jackowi Juliuszowi Jadackiemu…, Warszawa 2016, s. 85).
Sytuacja Warszawy 1 VIII 1944 roku była właśnie „diabelska”, nienormalna. Uchwytuje ją intuicyjnie teza:
□ [~M(N) → M(R)] – czyli: z konieczności, jeżeli nie wymordują nas Niemcy, to wymordują Rosjanie. (Nie chodzi tu o konieczność w sensie w logice standardowym, ale w jakimś węższym czy słabszym – powiedzmy „antropologiczno-dziejowym”, □A. W tę sprawę nie wchodzimy. Jasne natomiast, że gdyby sytuacja była inna – np. gdyby USA dysponowały i zrzuciły rok wcześniej bombę atomową, ta konieczność □A by nie zachodziła). A jaka sytuacja byłaby wówczas normalna? Otóż wyrażona przez negację tej nienormalnej, czyli zdanie:
◊ [~M(N) ˄ ~M(R)] – czyli: możliwe jest, że nie wymordują nas Niemcy i nie wymordują Rosjanie. A są to okoliczności zwykłego ryzyka wojskowego, przed którym zwykle staje dowódca. I takie były – na przykład – w momencie wybuchu wojny w 1939 roku. Choć wiadomo było, że szanse pokonania agresora są nikłe, liczono na sojusze. Była powinność obrony ojczyzny. W sytuacji normalnej dowódcę można sądzić za dezercję albo popełnienie błędu taktycznego – pociągającego choćby nadmierne ofiary wśród ludności cywilnej, albo za błąd strategiczny prowadzący do klęski narodu. W sytuacji zaś w jakiej stanęli przywódcy Powstania można było zdezerterować, ale nie popełnić błąd. Niemcy wycofujący się przed nacierającą Armią Czerwoną chcieli knąbrną Warszawę zrujnować i materialnie, i biologicznie, ze względów zarówno wojskowych, jak i ideowych. Zwycięzcy Rosjanie natomiast Warszawę musieli „zrusyfikować”, na co wielu Baczyńskich i Gajcych (obaj ci poeci i żołnierze AK zginęli w pierwszych dniach Powstania) by nie poszło. Więc w grę także wchodziła ruina biologiczna (choć z zachowaniem domostw). Czy mniejsza? Zapewne tak. Otóż na tle takich okoliczności winien być sądzony Bor-Komorowski. I nie przed sądem, a przed historią.
Wiedza przywódców Powstania o nieuchronnym kataklizmie nie obciąża ich, gdyż bez ich rozkazu i tak nastąpiłaby katastrofa, a oni stanęliby wtedy przeciw „woli narodu”. Wolniewicz powiedział kiedyś, że po wojnie Prymas Stefan Wyszyński „znał ówczesną wolę narodu”. A wyjaśnienie jakimż to sposobem ją znał lepiej niż sam naród było w duchu tego o Leibnizu: bo Wyszyński, to Wyszyński. W sierpniu 1944 roku wola narodu konkretnie się objawiła, choć przecież nie wszystkim. Rozkaz przeciwny do wydanego zamiast katastrofy, która faktycznie nastąpiła – „oberwania narodowi wszystkich kończyn” – spowodowałby może „oberwanie nie wszystkich”, ale także całkowity „paraliż” wspólnoty. Czy ofiara zatem była daremna? Potrafię odpowiedzieć jedynie teologicznie, a tego sposobu i Wolniewicz imał się nie raz, w normalnym stuporze racjonalizmu. (Rozum ludzki ma swoje rozległe granice, o które się rozbija. O czym jednak nie można mówić, to można niekiedy wyrazić. Co by się stało bez rozkazu wszczęcia Powstania albo gdyby rozkaz był przeciwny; czy sytuacja Polaków bez Powstania byłaby lepsza? – to nie są kwestie na miarę rozumu skończonego).
Otóż istnieją wydarzenia w świecie, którymi posługuje się Duch Święty. A On z kolei, jak wiadomo, „tchnie, kędy chce” (poza kauzalizmem i psychologią wyjaśnień). Bez zbiorowej i czułej pamięci tego będącego „zbrodnią na narodzie” Powstania ten naród, być może, nie wydałby z siebie dokonań takich jak Wyszyńskiego, Wojtyły, Miłosza, Lema czy Wolniewicza. „Potencja ocalałej młodzieży nie przeszłaby w akt” sama, bez wpajanych jej i właściwych wzorców. Powstanie Warszawskie nie zaważyło wprawdzie na losach świata – jak Termopile czy nawet Monte Cassino. Ale na naszym losie tak. Powstanie Warszawskie to był wyrok losu, jak tsunami w 2004 roku (zabiło także ok. 200 tys. ludzi) czy covid w 2020 (pochłonął dotąd ok. 7 mln). Chociaż wyrok ten padł nie z rąk natury, a natury ludzkiej.
Wolniewicz, oskarżając przywódców Powstania, stanął nieoczekiwanie naprzeciw Elzenberga. Odrzucił myśl Mistrza, którą sam tak sformułował: „Nie w tym rzecz i tragedia, że coś ginie, lecz że zginąć musi i zginąć powinno. W ten sposób człowiek zostaje przywołany do porządku: uświadamia sobie, że nie on ma w sprawach tego świata ostatnie słowo” (Elzenberg o tragizmie, w: FiW, III, s. 305-306). W tym piękno Powstania mimo jego hekatomby. Podobnie myślał Lem: „Nie byłem warszawiakiem, więc w pewnym sensie łatwiej mi powiedzieć, że ten zryw nie poszedł na marne” (Rana, w: Rasa drapieżców, Kraków 2006, s. 43).
Sednem Wolniewiczowskiej argumentacji jest wola uratowania – realnego przecież – tysięcy niewinnych spośród ludności cywilnej, takich jak moja prababcia (mająca w dniu śmierci 58 lat). Ale czy ta warszawianka chciałaby żyć dalej uratowana (inaczej niż owa Greczynka z III w. p. Ch.)? Kwiatu narodu uratować nie było można – jego część zgładziliby jeszcze Niemcy, a część by zginęła później jak dorosły Rotmistrz Pilecki). A zatem zostaje wola ocalenia części dzieci i młodzieży? Niestety dzieci nie daje się niekiedy wydobyć z pożaru bez wezwania „celtyckich strażaków”, w rękach których już te dzieci pozostaną. Tak czy inaczej, Wolniewicz – wielki pośród filozoficznych tragików – nie uznał pełni tragizmu Powstania, chcąc karać „niezawinioną winę istoty ułomnej” (Elzenberg o tragizmie, dz. cyt., s. 305). Jednak bez tej jego krytyki pełnia ta dla nikogo nie byłaby widoczna (ani Gawina „uporczywe trwanie przy wolności”, ani „poczucie miary” Michalkiewicza jej nie dają, nie tłumaczą akceptacji aż tak wielkiego poziomu ofiary). Czcimy tę „daremną i zbrodniczą” ofiarę, właśnie dlatego, że była nie do uniknięcia.
Potrzebowałem ponad 10 lat, żeby odpowiedzieć na tezy Wolniewicza o Powstaniu, tak jak on potrzebował lat wielu, by w kilku sprawach odparować Elzenbergowi. I nie byłoby dla mnie w filozofii niczego wspanialszego niż móc z nim dzisiaj o tym porozmawiać.
Postscriptum
Przedstawione wyżej argumenty spotkały się z ripostą bliskich Wolniewicza. Myślę zatem, że i Profesor pozostałby twardo przy swoim zdaniu. Replikowałem znów tak, na przykład.
- Na wojnach walczą i giną dzieci, nic nowego. Orlęta Lwowskie też „zostały wysłane” na pewną śmierć. A co to za różnica, że nie miały nad sobą Bora-Komorowskiego? Różnica tylko taka, że one „wygrały”. Rozumiał to Lem.
- Co do piękna tragizmu: nie są piękne, oczywiście, potworności czynione na dzieciach, ale to – że jedne dzieci na te potworności idą, chroniąc tym inne dzieci od potworności innych, a nieuchronnych przy zaniechaniu pierwszego. Licytowanie się – które z tych zbrodni są straszniejsze – jest absurdem.
- Kto dał „rozkaz do Powstania”, rozumiał to. A że sam nie poszedł zginąć znaczy – że nie jest bohaterem, ale nie, że jest winien.
- Co były warte „przestrogi Churchilla”? Nic.
- Może i przywódcy Powstania chcieli „przywitać” w Warszawie Stalina, ale co by to zmieniło? Ewentualna naiwność dowództwa nie zmienia istoty sprawy: rzeź musiała nastąpić.
- A że Stalin i tak mordował Polaków w latach 1945-1956 (szacuje się, że do kilkudziesięciu tysięcy ofiar), więc po co jeszcze genocyd 1944? Otóż bez Powstania 1944 nastąpiłoby, być może, inne, na przykład Powstanie 1949 (jak w Budapeszcie 1956).
Takie riposty w oponentów nie trafiają.
Można rozumieć kategorię tragizmu w ogóle, i łączyć ją z konkretnym zdarzeniem, lecz inaczej to zdarzenie oceniać. Rozbieżności w osobniczych ocenach Powstania nie muszą być intelektualne, ale emocjonalne – zależne od nasycenia czyjejś pamięci takimi, a nie innymi emocjami i wzorcami. Nie musi to być kwestia intelektu, ale szczególnego „widoku” sytuacji (jak inne są widoki Giewontu z Doliny Strążyskiej i Kopy Kondrackiej). Nie jest to też skutek dyspozycji wrodzonych, ale nabytych. Postrzeganie Powstania Warszawskiego jako „mniej albo bardziej” tragicznego – tak rzecz ujmę – zależy, jak myślę, raczej od tego czy oceniający pochodzi z „zaboru pruskiego”, czy „rosyjskiego” albo „Galicji”. Które z dwóch zeł się jawi większe – zbrodniczość niemiecka czy rosyjska – to wynika z zachodniej albo wschodniej perspektywy patrzenia. Bez wątpienia poniechanie Powstania też byłoby tragiczne.
Wolniewicz wyróżnia dwie odmiany główne patriotyzmu: przez heroiczną ofiarę i przez systematyczną pracę; odmianę „barwną” naprzeciw „szarej” – jak mówi, romantyczną naprzeciw realistycznej. Nie przeczę, że Polsce trzeba przede wszystkim tej drugiej – i że zawsze jej u nas brakowało. Trzeba nam „wytężonej pracy i sprawnej organizacji” (O Polsce…, s. 269). Zgadzam się też, że owe przymioty ucieleśniają głównie „zachodni Polacy – z Wielkopolski, Pomorza i Śląska” (Polska a Żydzi, s. 180). I podzielam pogląd Wolniewicza, że szkodzi Polakom „wszelkie awanturnictwo i słomiany ogień” (O Polsce…, s. 268), a także gloryfikowanie klęsk (Polska a Żydzi, s. 183). Ale, po pierwsze, to „czego nam brakuje i czego trzeba” nie jest kwestią perswazji – co sam Wolniewicz głosił – a szczęśliwego przywództwa. (I to w jego brak uderza Wolniewicza „krytyka Powstania”. W dzisiejszym świecie tego rodzaju powstanie nie jest już możliwe, i stawianie go za wzór jest anachronizmem). Ale, po drugie, bez tej przeciwnej odmiany patriotyzmu, „tragicznie bezsensownego” – typowego dla Królestwa Polskiego – być może dawno już by nas nie było. Jesteśmy bowiem usadowieni między dwoma Gigantami, których nie mamy szans pokonać – między Niemcami a Rosją (co Wolniewicz także podkreślał). Przez stulecia daliśmy im natomiast do zrozumienia – niestety metodą Gloria victis – że nie kalkuluje się im pokonać nas zbrojnie. Tylko tyle, i aż tyle. Rzecz jasna, bez naszej pracy i organizacji pokonają nas bezszelestnie i trwale.
Te różne oceny insurekcyjności, będące wyrazem szczególnego antagonizmu „romantyzm-pozytywizm”, są nieuniknione (jak w innej sprawie opozycja Platon-Demokryt). Dopełniają one obraz Powstania Warszawskiego w oczach rozumów skończonych.
(Referat wygłoszony 12.10.24. w ramach Seminarium Wolniewiczowskiego; por. zapis video: https://www.youtube.com/watch?v=8vJQrH_czoU ).
[1] Nie sposób ustalić pierwodruku tego tekstu – ani w Internecie, ani w redakcji; por: https://nczas.com/2023/08/01/prawicowcy-o-powstaniu-warszawskim-korwin-mikke-michalkiewicz-wolniewicz/#google_vignette .
[2] Najważniesze tezy przedrukowane zostały w książce Wolniewicza Polska a Żydzi, Warszawa 2018, w rozdz. Trzeba iść w bój, na ss. 232-233. Por tamże: artykuł Patriotyzm a powstania (2016), s. 180-186; także: artykuł Pozdrowienie dla Wielkopolski, w jego książce O Polsce i życiu, Komorów 2011, s. 268-272.
Czytaj także
O wolnej woli, sumieniu i o korzeniu religii – w świetle myśli Bogusława Wolniewicza
Aby więc zrozumieć czym jest wolna wola, należy uchwycić jej ideę, czyli – jak mówi Wolniewicz za Kantem – „zasadę regulatywną” organizującą szczególny sposób myślenia o świecie.
Paweł Okołowski
System filozoficzny Stanisława Lema
Myśl Lema – która kształtowała się pod wpływem dokonań nauk przyrodniczych, ale równocześnie wielkiej tradycji literackiej, a nawet religijnej – jest wyjątkowo ekstensywna, co do zakresu zagadnień, i intensywna, co do dbałości o spójność, formę i szczegóły.
Paweł Okołowski
Egzystencjalizm analityczny Henryka Elzenberga
Elzenberg – obok Kotarbińskiego – to jeden z dwóch największych filozofów polskich I połowy XX wieku.
Paweł Okołowski
O istocie miłości
Dwie są takie rzeczy, nazywane też „szczepionkami przeciw złu”: wiara i miłość. Można jeszcze inaczej je nazywać: miłością do spraw i miłością do osób. Rozróżnił je Arystoteles.
Komentarze (0)