(Rozszerzona wersja referatu wygłoszonego na Seminarium Wolniewiczowskim 02.09.2023.)[1].
Meliorysta wierzy w perswazję, pejorysta wierzy w geny.
B. Wolniewicz, Filozofia i wartości, IV, s. 281.
Bogusław Wolniewicz reprezentuje w antropologii filozoficznej, podobnie jak Platon, Augustyn, Leibniz i Schopenhauer, stanowisko natywizmu. Współcześnie można określać ten pogląd mianem determinizmu genetycznego, wiadomo bowiem – że to, co w człowieku wrodzone, przesądzone jest w jego genotypie (w zygocie). Natywizm Wolniewicza jest radykalny, rzec można totalny, leibnizjański – zakłada, że w ludzkim zarodku zapisane jest jakoś pole indywidualnego losu, to jest wszystko, co się komuś może w życiu przytrafić (potencje strukturalne). Jest on jednocześnie skrajny w innym sensie, można rzec neoaugustyński jak u Schopenhauera, gdyż dotyczy także skłonności moralnych (predestynacja, pejoryzm typu manichejskiego). Ponadto jednak wolniewiczowski natywizm jest „radykalnie nowoczesny”, zgadza się dobrze z ustaleniami współczesnej genetyki, nie będąc jedynie spekulacją wywiedzioną z doświadczenia ludzkości, jak u Platona, Augustyna, Leibniza czy Schopenhauera. Na jego gruncie wolno mówić o złu molekularnym. Paradoksalnie wszak antropologia Wolniewicza w oczach wielu (meliorystów) uchodzi dziś za anachronizm. Dlatego zestawimy ją z tezami Jamesa Watsona (ur. 1928) i Jacquesa Monoda (1910-1976) – genetyków-noblistów, których wiedza w zakresie dziedziczności z pewnością jest większa niż oponentów Wolniewicza[2]. (Ich książki ponadto wyborne są literacko – przy swojej arcytrudnej materii zrozumiałe dla laików, a nawet wciągające swoją jasnością).
I Watson, i Monod, jak każdy człowiek, dysponowali jakąś własną filozofią. I ich poglądy na świat generalnie różnią się od wolniewiczowskiego tychizmu[3]. Ale one nas tutaj nie interesują, a wyłącznie naukowe twierdzenia obu w dziedzinie genetyki. Jak się te ostatnie mają do metafizyki, to już zostawiamy Czytelnikowi. Rzecz rozstrzyga logika.
1. Antropologiczne natywizm versus empiryzm
Natywizm głosi tezę: istnieją wrodzone elementy osobowości (łac. nativus = wrodzony). Empiryzm temu przeczy, utrzymując, że cała osobowość jest nabyta. Taki radykalny empiryzm w istocie nie ma reprezentantów, gdyż jest jawnie fałszywy (Tatarkiewicz przypisywał go ewentualnie i tylko starożytnym sofistom). Scierają się zatem zawsze natywizm z empiryzmem umiarkowane, niepodważalnie bowiem osoby jakieś dyspozycje do zachowań nabywają (mianowicie sprawności), i jakieś dziedziczą (ktoś, choćby, bezurazowy wstręt do konkretnych pokarmów czy ogólną gwałtowność reakcji). We współczesnej filozofii człowieka typowe stanowisko empirystyczne dobrze oddaje termin neołysenkizm. Pogląd ten zakłada, że nie ma genetycznych różnic w osobniczych dyspozycjach do zachowań (tj. w ich sztywnych granicach); inaczej mówiąc: indywidualna dusza jest w pełni plastyczna. (Trofim Łysenko mówił więcej: że nie ma sztywnych granic w dyspozycjach gatunkowych)[4]. Dwie interpretacje „pedagogiczne” wchodzą w tym przypadku w grę: albo osobowość tworzona jest poprzez wiedzę i perswazję na jakiejś wspólnej ludziom bazie predyspozycji, naprzeciw instynktów (będących sławnym „czarnym koniem” z metafory Platońskiej), albo jest modelowana – na gruncie popędów i opresyjnej kultury (id + superego, tj. dwóch takich „czarnych koni”) przez perswazję oraz terapeutyczny „ekshibicjonizm uczuciowy”. Pierwsza wykładnia jest scjentystyczna, druga freudystyczna; pierwsza prostoduszna, druga niby głębsza – bo epatująca „podświadomością” – a jeszcze bardziej naiwna (przez ideę dobroczynnej „samorealizacji”). Obie zakładają, że „chcenia można się nauczyć”.
Modelowym i współczesnym przykładem neołysenkizmu jest następująca teza:
Genetyka dowiodła, że biologicznej determinacji ulega w życiu prawie wszystko, co dotyczy ciała, a prawie nic, co dotyczy duszy.
Cytat pochodzi z wielce, skądinąd, szacownego „Przeglądu Filozoficznego”[5] i jest dla tego pisma typowy. Dzięki inteligentnemu zastosowaniu „precyzyjnych” kwantyfikatorów „prawie wszystko” oraz „prawie nic” teza ta jest równoważna formalnie twierdzeniu Wolniewicza: istnieją indywidualne predyspozycje cielesne (utylitarne, np. obżarstwo) i takież jednak duchowe (np. językowe). Wszakże służy ona krytykowaniu poglądu Wolniewicza. Neołysenkizm podany jest dalej na tacy: „duszą jest to, co kształtuje się w społecznym procesie wychowania”. Lecz kto dowiódł i w jaki sposób, że, choćby, talent literacki Mickiewicza został nabyty, albo – moralny Korczaka? (Że otyłość może być nabyta bez specjalnych genetycznych skłonności, to jasne – ale geniusz czy heroizm, albo antygeniusz i diabelstwo?).
2. Metafizyczna struktura osoby ludzkiej
Żeby mówić sensownie o zagadnieniu „duszy i ciała”, a ściślej – o kwestii ludzkich skłonności duchowych i cielesnych, trzeba dysponować wystarczająco subtelną metafizyką, a więc i logiką. Taka powstawała tysiące lat w głowach największych filozofów, i do niej odwołuje się Wolniewicz, korzystając z podręcznika Tadeusza Czeżowskiego[6]. Zanim bowiem wkroczy się w spór determinizmu genetycznego z neołysenkizmem należy wiedzieć jakie w ogóle elementy osobowości wchodzą w grę – które mogą być wrodzone, a które nabyte?
Ignorowanie dokonań klasycznej filozofii na tym polu (Arystotelesa, Augustyna, Kartezjusza czy Kanta) jest zwykłą ignorancją. Otóż Wolniewicz przyjmował za Czeżowskim, choć z własnymi modyfikacjami, następującą strukturę osoby ludzkiej. (Żeby z nim polemizować, trzeba przedstawić model konkurencyjny, zamiast psychologicznych sloganów w rodzaju „empatia – brak empatii” albo „id – ego – superego”). Oto ta struktura[7]. Zanim ją jednak wyrysujemy, podamy wolniewiczowską definicję osoby ludzkiej: osoba to ogół tkwiących w kimś dyspozycji do zachowań. (Nie kłóci się to ujęcie z tradycyjną definicją Boecjusza – naturae rationalis individua substantia – kładąc wszak nacisk na zróżnicowanie dyspozycji w „indywidualnych substancjach”, zwłaszcza dyspozycji rozumnych. Odróżnijmy ponadto osobę od osobowości – druga jest indywidualną częścią pierwszej (albo równoważnie – pierwsza to czyjaś osobowość plus gatunkowe popędy).
Dyspozycje do zachowań składające się na osobę dzielą się, z jednej strony, na gatunkowe i indywidualne, a z drugiej – na wrodzone i nabyte. Gatunkowych a nabytych nie ma (stanowią zbiór pusty Ø) – nie ma bowiem żadnych poszlak na to, abyśmy dziś wszyscy dysponowali jakimiś takimi dyspozycjami, których nie było w paleolicie, albo by jakieś paleolityczne w nas zanikły. Wszelkie nasze dyspozycje gatunkowe są wrodzone – zapisane w ludzkim genomie – i stanowią je popędy (instynkty). Dwa są najpotężniejsze, co wiadome już od poetów: samozachowawczy i płciowy. Tkwią w nas ponadto jakieś instynkty szczątkowe (dlatego mówi się o gatunku ludzkim homo defectus), których ułomność musi wszak być i jest kompensowana działaniem osobowości. Dyspozycje gatunkowe są u wszystkich te same i działają w takim samym stopniu (poza uszkodzonymi genetycznie).
Na osobowość składają się, po pierwsze, sprawności (są dobrze widoczne, dlatego określa się je mianem dyspozycji I-go rzędu). Na przykład umiejętność gry na fortepianie można łatwo zademonstrować i zweryfikować. Sprawności nabywa się w procesie wychowania poprzez przyjęte wzorce myślenia i działania, zależą one także od szeroko pojętego środowiska, przyrodniczego i kulturowego – tj. od warunków życia. Są zatem zdeterminowane przez epokę i wspólnotę, do których się należy. Ale drugim warunkiem koniecznym nabycia sprawności jest tkwiący u jej podłoża wrodzony talent (indywidualna skłonność wraz z łatwością nabywania sprawności). Jedni spontanicznie „lgną”, choćby do fortepianu, i skutecznie „brylują w ukochanej profesji”, inni nie – co nie bierze się ze środowiska. Otoczenie może tylko wyzyskiwać talenty albo je temperować. Jest ich tyle, ile wyróżni się dziedzin ludzkiej działalności (chociażby w samym sporcie talenty są wielorakie, i wśród dzieci się je „wyławia”, nie tworzy). Są one jakoś zapisane w jednym promilu par nukleotydów (na 3 mld wszystkich takich par w naszym DNA)[8] stanowiącym o potężnych osobniczych odmiennościach w obrębie naszego gatunku. Są to dyspozycje do zachowań II-go rzędu, trudniej rozpoznawalne od sprawności, bo „głębiej tkwiące” (choćby talent złodziejski, zadziwiający niekiedy samego jego „posiadacza”). Ogół czyichś talentów Czeżowski nazywa wrodzoną „konstytucją duchową osoby”[9]. Czy to nie jest „dusza”, a przynajmniej jej trzon?
Już starożytni rozpoznali fakt, że talenty zbudowane są ze sprzężonych komponentów: intelektu, woli, biernej wrażliwości oraz temperamentu. Byłyby to zatem dyspozycje do zachowań III-go stopnia, jeszcze „głębiej usadowione”. Intelekt (inteligencja) to (za Arystotelesem mówiąc) bierna zdolność odróżniania prawdy od fałszu. Wola to ogół czyichś chceń (dążeń, aktywnych reakcji)[10]. Bierna wrażliwość to czyjaś czułość czy podatność na sytuacje określonego rodzaju (jedne nas naturalnie interesują czy pociągają, inne nie – choćby muzyczne czy malarskie – co znajduje odbicie w treściach pamięci). Dlatego intelekt i wola działają najwydajniej we własnej domenie, w obszarze czyjejś największej wrażliwości. Temperament zaś to sama charakterystyka energetyczna zachowań (ich tempo i trwałość – jak u choleryka albo flegmatyka). I to są rysy osobowości wrodzone. Dlatego mistrz Wolniewicza Elzenberg napisał:
Naturę własną trzeba spokojnie przyjąć do wiadomości nie jako główny co prawda i rozstrzygający, ale jako bardzo istotny czynnik i determinantę swojego losu[11].
„Natura własna” to genotyp, a jego „fatalistyczną treść” wystarczająco rozpoznaje się zwykle późno. (Elzenberg pisał powyższe mając 73 lata. Jego uczeń uznawał zaś tę „naturę” za „czynnik główny”, przynajmniej od 62 roku życia[12]).
Wolniewicz wyróżnia jeszcze składowe woli (na IV-tym poziomie „w głąb duszy”): czyjś przyrodzony przyrodniczy interes (jak „preferencje płciowe” czy pokarmowe) i skłonności społeczne (to indywidualna gotowość przyjmowania zasad życia – magicznej i religijnej natury, oraz do współdziałania z drugim człowiekiem – skłonność familijna). Trzecim niezależnym składnikiem woli jest natomiast czyjś charakter – dobry bądź zły – hamujący przeciwpowinność albo wzmagający jej realizację. To jedyna w ludziach predyspozycja moralna (tożsama, przy włączeniu intelektu, z osobniczym sumieniem). Inaczej niż według Kanta[13] – zdaniem Wolniewicza bywają ludzie bez sumienia: niektórzy rodzą się ze złym charakterem. W tym punkcie także (tj. już przez dołączenie IV-go poziomu struktury osobowości) Wolniewicz rozchodzi się w poglądach z Czeżowskim (także z Elzenbergiem). Umiarkowany empirysta Czeżowski bowiem (idąc za intelektualizmem Arystotelesa) przez „charakter” (dyspozycje kierownicze)[14] rozumie jakąś „metasprawność” – rygorystycznie urobioną przez dobre wzorce z osobniczo przyrodzonych: intelektu i woli (ograniczonej do interesu i skłonności społecznych). Taki wszak rozumny empiryzm nie jest neołysenkizmem, zakłada bowiem konieczność zróżnicowania charakterów, tym samym różną ocenę osób. Jego spór z natywizmem sprowadza się do wrodzoności charakteru, przybierając postać opozycji: empiryzm moralny versus moralny natywizm. Determinizm genetyczny Wolniewicza to moralny natywizm (nie intelektualistyczny, a woluntatystyczny). I zderza się on dziś gremialnie – zarówno swą „wiarą w geny” jak i rygoryzmem wychowania – z „myśleniem pozytywnym” świeckiego humanizmu. Ten ostatni zaś radośnie zaleca ludziom „samorealizację” – jako budowanie dobrze pomyślanych sprawności z jakiegoś jednego zbioru, ogólnoludzkich „pra- czy prototalentów”. I fałszywie dodaje, że zasadności tej drogi „dowiodła genetyka”.
3. Czego dowodzą Watson i Monod?
Watson (odkrywca struktury DNA, z 1953 roku) i Monod głoszą zasadniczą, genetyczną nierówność pomiędzy ludźmi. Rzecz w tym, że w polit-poprawnej „epoce równości” (tj. konsumeryzmu) fakt tej nierówności jest nie do przyjęcia. A nie musi on prowadzić do niewolnictwa (czym się nas straszy), ale może, jak bywało, do społecznej harmonii wielu talentów. (Do niewolnictwa wiedzie natomiast „równość”, a dziś zwłaszcza konsumeryzm – co głosili i Watson, i Wolniewicz, czy – choćby – Stanisław Lem).
Monod pisał (w 1970 roku): „istoty żywe są maszynami chemicznymi”[15]. Pogląd taki niebotycznie jest jednak odległy od oświeceniowego mechanicyzmu. Mówi bowiem jedynie, że „logika biologicznych układów regulacji jest ta sama co maszyn cyfrowych”[16]. Owe „układy regulacji” niezwykle są skomplikowane, a to dlatego, że powstawały przez miliardy lat w wyniku ciągłych przekształceń (ewolucji). Ich podstawą jest DNA, który „koduje białka” (tyle powszechnie wiedzą studenci humanistyki). Ale tylko 1-2% DNA tym „się zajmuje”, reszta pełni inne, nadal tajemnicze dla nas funkcje, choćby „dyrygenckie”. Białka natomiast – a w ciele człowieka wytwarzane są ich miliony, różnych[17] – pełnią funkcje sterujące („demoniczne”[18]), zwłaszcza te w mózgu. Czytamy:
Każdą właściwość lub strukturę teleonomiczną istoty żyjącej można analizować w kategoriach oddziaływań stereospecyficznych (…) białek[19].
Jedne bowiem cząsteczki, dzięki odpowiednim kształtom, łączą się ze sobą, a inne nie. W ten sposób działają chemiczne przekaźniki informacji. Rzecz w tym, że „ciężar cząsteczki enzymu (…) jest milion miliardów razy mniejszy niż ciężar przekaźnika elektronicznego”[20]. Taka „miniaturyzacja” stwarza możliwość kolosalnej złożoności struktur sterujących. I – co ważne – niemożliwa jest modyfikacja białek bez modyfikacji DNA. A zatem układu sterującego nie można zmienić z zewnątrz[21] – jak tego chciał Łysenko. Zachowaniami istot żywych kierują więc, między innymi, białka, i wolno mówić o dziedziczności zachowań[22]. Układ nerwowy nie tylko przetwarza sygnały ze środowiska, ale dostarcza własnych, autonomicznych (także osobniczo)[23]. Zrozumiałym powszechnie przykładem niech będzie „instynktowna ucieczka gołębia na widok jastrzębia”. Otóż w mózgu pierwszego z tych ptaków umiejscowiona jest neuronowo-białkowa struktura, która uruchamia energię ucieczki, kiedy na jej „bramkę” padnie impuls wywołany sylwetką drapieżnika, z siatkówki oka. Pojawiła się ta struktura przypadkiem, w wyniku mutacji, a dobór naturalny ją „wyselekcjonował” jako „adaptację”. Dlatego, mówi Monod, wszelkie zachowania „pochodzą z doświadczenia”. „Nie z doświadczenia aktualnego jednak, zdobywanego na nowo przez każdą jednostkę, w każdym pokoleniu: (ale – P.O.) z tego doświadczenia, które nagromadziły wszystkie pokolenia gatunku w ciągu całej ewolucji”[24]. Dotyczy to także człowieka, tym bardziej – że jego dyspozycje do zachowań są wyjątkowo zindywidualizowane. A są takie dzięki językowi, „nabytemu” genetycznie i tylko przez nasz gatunek. Czytamy o narodzinach języka: (to – P.O.) „wydarzenie wyjątkowe w biosferze” (…): język symboliczny człowieka jest absolutnie nieredukowalny do bardzo różnorodnych środków porozumiewania się (…) stosowanych przez zwierzęta”[25]. Istotą języka jest zdanie – mówi za Wittgensteinem Wolniewicz[26]. Można więc założyć, że w ludzkich mózgach istnieją indywidualne białkowo-neuronowe struktury reagujące na zdania. Powiada znów Monod: „Jeżeli zachowanie się implikuje elementy nabyte drogą doświadczenia (osobniczego – P.O.), to są one nabywane zgodnie z pewnym programem, który jest wrodzony, czyli zdeterminowany genetycznie”[27]. Dopowiadamy: dlatego Korczak miał taki swój program moralny, a Stalin swój. Niczego fantastycznego w tym nie ma. Z drugiej strony – wiadomo każdemu, że „zachowaniami kieruje dusza”. W takim razie jakim prawem ktoś mówi, że „duszą jest to, co kształtuje się w społecznym procesie wychowania”? Newton był dobrze wychowanym Anglikiem, a Caravaggio – Włochem. Ale przecież bywali ich rówieśnicy lepiej od nich wychowani. I nie dokonali niczego. Jeden warunek konieczny (nurture) bez drugiego (nature) na nic się zda. Chociaż widoczna jest wyraźna asymetria: w dowolnej kulturze geniusz się zdarza (w paleolicie łuk czy malarstwo, na Kołymie nawet – świętość), bez właściwych genów zaś (i białek) w żadnej. Tylko zupełny brak socjalizacji może geny „powstrzymać” (żadna wilczyca kapitolińska nie „uruchomi” talentów Romulusa i Remusa).
Weźmy teraz wywód Watsona. Twierdzi on, że „geny wpływają na nas poprzez sposób, w jaki budują cudowny hardware, który pośredniczy we wszystkim, co robimy”[28]. I dodaje, że to „cyfrowe wyposażenie” (cały system nerwowy) nie jest jedynie gatunkowe, lecz także osobnicze: „geny bez wątpienia pełnią istotne funkcje w powstawaniu różnic indywidualnych”[29]. Różnice te przejawiają się na poziomie choćby „molekularnych podstaw inteligencji”[30], a uwidaczniają w zachowaniach. Czytamy, że badania nad bliźniętami jednojajowymi (o podobnych genach) rozdzielonymi po urodzeniu i wychowanymi osobno pokazały, iż „ponad 50 procent zmienności obserwowanej w zestawie cech (osobowości) – nawet skłonność do religijności – jest uwarunkowane genetycznie”[31]. I dalej: „aż 70 procent wariancji IQ należy przypisać czynnikom genetycznym, co jest silnym argumentem przemawiającym za prymatem genów nad wychowaniem”[32]. Koronnym argumentem Watsona za genetycznym determinizmem są wystawy psów jako „świętowanie potęgi genów”. „Każda rasa jest tworem wyizolowanego ich zespołu (przez dobór sztuczny). (…) Zdumiewają różnice w zachowaniu”[33]. Bywają rasy agresywne, bo zdarzają się agresywne osobniki – nie odwrotnie. To samo u ludzi: nie dlatego ktoś ma IQ = 160, że gatunek nasz tyle ma (IQ twórczego Watsona oszacowano na 122)[34].
Powiada Watson, że badania nad genetyką różnic w zakresie zdolności intelektualnych, czy szerzej – genetyką podstaw cech behawioralnych, zabronione są dziś przez polityczną poprawność[35]. (Przeciwnicy genetycznego determinizmu zaatakowali nawet, w 1975 roku, Edwarda Wilsona za jego Socjobiologię, dotyczącą genetycznych podstaw zachowań zwierząt[36]). A przecież taki zakaz szkodzi ludzkości, gdyż pociąga za sobą brak różnicowania metod pedagogicznych[37]. Od dzieci mniej i tych bardziej zdolnych wymaga się tego samego, co w istocie prowadzi do obniżania poziomu rozwoju (przez celowe zmniejszanie cierpień mniej zdolnych).
Kardynalną trudnością dla genetyki zachowań, powiada Watson, jest poligenetyczność skłonności do zachowań[38](nie ma np. „genu schizofrenii”, choć wiadomo, że za tę chorobę odpowiadają określone fragmenty aż dwunastu chromosomów[39]; podobnie z inteligencją). Drugim problemem jest plejotropizm genów – zdolność tych samych genów do warunkowania różnych dyspozycji (cech) organizmu. Wpisane w nas genetyczne instrukcje niezwykle są zatem skłębione i pogmatwane. Dlatego – jak pisał Monod – „daleko nam jeszcze do tego, aby umieć analizować ontogenezę struktur makroskopowych w kategoriach oddziaływań na poziomie molekularnym”[40]. A co dopiero – analizować molekularnie zachowania. Sporządzenie legendy do mapy ludzkiego genomu (zsekwencjonowano go w 2000 r.[41]) – w rodzaju rysunku w naszym artykule – zajmie długie lata (Lem twierdził, że nawet 200). Tym bardziej, że „ze względu na szacunek dla siebie człowiek nie może (…) pozwolić sobie na badanie pewnych struktur składających się na jego istotę” (Monod)[42]. Chodzi o doświadczenia na ludziach, w tym produkowanie i uśmiercanie zarodków, co jest jednak czynione i zapewne będzie (jeżeli nie w USA, to w Chinach)[43].
Watson mówi, w końcu: „każda cecha (…) ma przede wszystkim podstawę genetyczną, co nie znaczy, że jest ona stała i niezmienna”[44]. „Nie jesteśmy tylko sterowanymi przez geny marionetkami”[45]. Za genetycznie uwarunkowaną uznaje on nawet „zdolność człowieka do miłości”[46]. Ale skoro tak, to jedyną skuteczną pedagogią – poza magią i religią dostarczającymi ogólnych zasad życia – byłaby ta tradycyjna, elitarna, oparta na osobowym autorytecie – to jest miłości wzajemnej mistrza i ucznia (jako osób genetycznie podobnych co do predyspozycji i transmitujących zasady szczegółowe). To się zupełnie zgadza z Wolniewiczem.
4. Sumienie molekularne
Stanowisko determinizmu genetycznego Wolniewicza ma zasadniczą przewagę nad neołysenkizmem, jego pojęcia mianowicie mają desygnaty, dają się konkretyzować, nabierają wręcz waloru naoczności, w przeciwieństwie do „humanistycznych” a eterycznych abstrakcji. Wolniewicz trzyma się realnego świata, jego antagoniści zaś wydumanej ideologii – której pojęciom odpowiadają utopijne obrazy (nawet nie jak u „psów Pawłowa”, raczej w rodzaju malarskich iluzji Eschera). Czystą fantazją jest bowiem twierdzić, że nabyta wiedza może zmieniać nasze skłonności. Bo niby jak? W jaki sposób bierny intelekt i pamięć mogą zmienić czynne sprężyny w maszynie woli? Jedynie jedne sprężyny mogą wpływać na inne. A taką sprężyną jest charakter.
W języku Watsona-Monoda tak by można rzecz ująć. Dobry charakter CH+ (tradycyjnie mówiąc – piętno zbawionych, gratia creata) to byłaby chemiczno-elektryczna (białkowo-neuronowa) struktura w mózgu, która zmniejsza energię złego czynu (hamuje działanie woli), dołączając – na zasadzie tyrystora (elektronicznego zaworu, sterującego przepływem mocy) – przeciwną energię własną. Kiedy mianowicie w jej obwodzie pojawi się energia dążenia do sytuacji S, a na jej „bramce” – sygnał zakazu realizacji tej sytuacji, to CH+ aktywnie hamuje to dążenie (niejako „zmniejsza prąd i napięcie w obwodzie anoda-katoda”). Oba sygnały sterujące płyną z oddzielnych białkowo-neuronowych struktur w mózgu: pierwszy (napędowy) z pozostałych segmentów woli, dających energię czynu (np. z interesu czy z wiary), trafia też do intelektu; drugi pochodzi tylko z tego ostatniego. Sygnał „intelektualny” wywoływany byłby przez jakiś elektro-chemiczny substytut zdania, na przykład zdania „Nie tykaj dziecka”, wówczas – kiedy interes własny pcha kogoś do czynu lubieżnego z nieletnim. Jeżeli bowiem fundament języka jest genetycznie w człowieku zapisany (a jest), a nabywane zdania są lokowane w pamięci mózgu (a są), to te ostatnie muszą mieć swoją chemiczno-elektryczną reprezentację (jak w komputerze mają jedynie elektryczną). Dwa przykładowe zdania zatem: jedno opisowe „Moim interesem jest wykorzystać dziecko”, oraz drugie normatywne „Nie wolno tego czynić”, aktywują poprzez osobniczy intelekt czyjś dobry charakter[47].
Zły charakter natomiast CH- (znamię potępionych, brak łaski – jak dawniej mówiono) to byłaby białkowo-neuronowa struktura „przeciwna” – zwiększająca energię czynu, który jest we własnej ocenie zabroniony. W danym powyżej przykładzie aktywowałyby ją te same zdania, powodując skutek przeciwny, wbrew temu, „że nie wolno”. Na tym polegałaby przewrotność woli. „Tyrystor charakteru” raz by więc, w zależności od osoby, moc szczególnego działania zwiększał, a raz zmniejszał – cóż w tym dziwnego?
A skąd bierze się „sprawcze” zdanie „Nie wolno tego a tego czynić”? Z życia społecznego ludzi, od wspólnoty. Zostaje ono wpojone (zwykle „z mlekiem matki”), wykute w mózgu jako zasada życia, zapisane w pamięci operacyjnej segmentu osobniczych skłonności społecznych (i dostępne dla intelektu). Inne zasady przyjmowane są przez ten segment po sprawdzeniu przez czyjś aparat logiczny ich spójności z wcześniej przyjętymi, i z zasadami innych – dobrych charakterów. We wspólnocie natomiast (kulturze) zasady życia konstytuują się przypadkowo – są irracjonalne („coś należy czynić, bo należy”), a narzuca je duchowy przywódca (który do określonych zasad, tj. zdań, ma przyrodzone inklinacje, znowuż białkowo-neuronowe). We wspólnocie honorującej określone zasady ujawniają się następnie dobre i złe charaktery (reagujące przeciwnie na wspólnotowe, czyli także własne reguły życia). I tak się zamyka niezwykle złożona w szczegółach „dialektyka życia społecznego” (z którą żadna kognitywistyka sobie nie radzi).
Struktury białkowo-neuronowe, o których mowa, nie są w mózgu wydzielone jak moduły w mikroprocesorze, czy jak tranzystory oraz inne elementy w układzie scalonym; nie da się ich zlokalizować metodą anatomicznego parcelowania mózgu na sektory. Są one jakoś wplecione w wielorakie struktury inne. Dlatego ludzkie mózgi anatomicznie są bardzo podobne (w mózgu Hitlera nie widać „hitleryzmu”, a Platona – „platonizmu”), chociaż strukturalnie różnią się przepastnie. Używając homologii komputerowej, rzec można, iż nasze mózgi wyglądają jak takie same laptopy (mniej czy bardziej zniszczone, oraz nasycone odmienną pamięcią), różnią się wszak przede wszystkim indywidualnymi programami – które jednocześnie stanowią część hardware’u (białka). I znów kognitywistyka z faktem tym sobie nie radzi, i może przez stulecia radzić sobie nie będzie[48]. Neołysenkizm natomiast chciałby za pomocą wprowadzenia w laptop „właściwych danych” zmienić program operacyjny na lepszy, włącznie z materialnymi elementami komputera. To niemożliwe.
U Wolniewicza – i w świetle prawd głoszonych przez Watsona i Monoda – zrozumiała staje się też wolność woli. Polega ona na tym, że wola ma niezależne wrodzone segmenty i część z nich może ulec zmianie (choć nie interes i charakter) – dzięki językowi. Nie na tym zaś, że „mogę zrobić, co sobie wymyśliłem”.
Warto na koniec dodać – że takiż jak u Wolniewicza determinizm genetyczny prezentował niezależnie Stanisław Lem, a ujawnił go już w 1957 roku[49] w Dialogach. Tajemniczy zaś fakt dominacji przeciwnego mu neołysenkizmu objaśnić można innym faktem, prostym: spersonalizowana medycyna jest w interesie wielkiego kapitału, ale nie jest „spersonalizowana klientela” (która bywałaby krytyczna, zamiast tłuszczy – zawsze entuzjastycznej dla nowoczesnej medycyny).
5. Dodatek: obiekcje dotyczące „zmienności charakteru”
Jeden z uczestników Seminarium Wolniewiczowskiego 2023 zgłosił zastrzeżenie w kwestii niezmienności charakteru w teorii Wolniewicza, powołując się na wypowiedź samego Profesora. Otóż na wykładzie IV. z cyklu Wittgenstein w perspektywie naszego czasu[50], z UW dn. 16.12.2008, Wolniewicz – stwierdził (przytaczamy z pamięci), że czyjś potencjał intelektualny jest sztywny, dany w DNA (choć może być bardziej albo mniej wyzyskany treningiem, czy zmarnowany); to samo z temperamentem. Natomiast potencjał charakterologiczny, czyli możliwy czynny stosunek do dobra i zła jest w pięciu procentach zmienny (rozciągliwy), w zależności od wychowania. W wypowiedzi tej kryje się istotna ekwiwokacja. Autor bowiem „charakter” pojmował dwojako: wpierw, za Schopenhauerem, jako wrodzony układ czterech pobudek (egoizmu, współczucia, złośliwości i poczucia sprawiedliwości), ale już od 2007 roku (artykuł Hedonizm i obowiązek) – uznawał za taki jedynie układ złośliwości i poczucia sprawiedliwości (bez „interesu”). W 2009 roku Wolniewicz powtarza: „charakter człowieka jest wrodzony i niezmienny”[51] (mając na uwadze charakter w sensie węższym, właściwym).
Enigmatyczna i czysto poglądowa wypowiedź z 2008 roku nigdzie nie została drukiem ogłoszona, gdyż miała charakter poboczny i wyłącznie szacunkowy. Jej sens jest taki, że da się w ogóle zmienić ludzką wolę; że czynniki środowiskowe mogą mieć na tym polu wpływ na fatum genów. Wolniewicz dopuszczał mianowicie tradycyjnie uznawaną przemianę duchową (ku dobru), tak jak dopuszczał ją i Schopenhauer. Obaj mieli ją – pojmowaną in plus – za rzadkość i rzecz przypadku (gratia increata). Na pytanie nature or nurture? – Profesor odpowiadał ostrożnie i zupełnie szacunkowo (mając za sobą 80 lat obserwacji życia) – że w pięciu przypadkach na sto wychowanie może zmienić osobową naturę („sprężyny działań” niejako wówczas „same się przestawiają”).
Wszyscy ludzie podlegają socjalizacji (wyjątki są pomijalne), tzn. zostają im wpojone jakieś wspólnotowe zasady życia – wykute mechanizmy hamujące działania antyspołeczne. I w chrześcijaństwie tak jest, i w islamie, i w konfucjanizmie, i w komunizmie – czyli wszędzie i zawsze. Jeżeli teraz osoba X o złym charakterze (CH-) przy wpojonych jej zasadach kradnie czy morduje, to przy zasadach gorszych tym bardziej. Zmiana zasad (konwersja) niczego wtedy nie zmienia. Ale przy spontanicznej zmianie zasad na lepsze niektóre osoby o złych charakterach dają się powstrzymywać od przejawiania zła (w tym łaska Boża, gratia increata). Skłonność społeczna przeważa wówczas u nich nad charakterologiczną („sprężyna społeczna nabiera mocy”). Jeżeli zaś osoba o dobrym charakterze (CH+) normalnie nie kradnie czy nie morduje, to przy lepszych zasadach także nie. Przy gorszych natomiast może zacząć czynić zło („opuszczenie przez Ducha Świętego”, „złe towarzystwo”) – bo „sprężyna społeczna słabnie”. W tym sensie mówiono często, że „bolszewizm wydobywał zło z dobrych ludzi”, a „chrześcijaństwo – dobro ze złych”. Tak się zdarzało. Ale nie każdy dobry charakter podatny jest na deprawację, i nie każdy zły – na resocjalizację. Wolniewicz ocenia tę podatność na 5%. Ani to smutne, ani radosne, gdyż oznacza pięcioprocentową skuteczność resocjalizacji złych, ale i takąż – deprawacji dobrych.
Drugie zastrzeżenie seminarzysty dotyczyło mechanizmów epigenetycznych, mogących rzekomo zmienić charakter. Otóż mechanizmy takie, sterujące poprzez „geny dyrygenckie” ekspresją innych genów – zdaniem Watsona – zachodzą w trakcie rozwoju organizmu, czyli u człowieka w życiu płodowym, w trakcie formowania się mózgu. Mogą one zmienić charakter u noworodka (w stosunku do zygoty). I tym się tłumaczy widoczne niekiedy różnice charakterów u bliźniąt jednojajowych. Ale u dorosłych już nie (gdyż struktury białkowe w mózgu zostały u nich wytworzone). Ponadto mechanizmy epigenetyczne nie są kierunkowe, a przypadkowe. Gdyby zmiany osobowości u dorosłych nimi wywołane jednak nastąpiły, byłyby chaotyczne, a nie zgodne z wychowaniem (o co miałoby chodzić w tym argumencie). Może tego typu mechanizmy prowadzą do chorób psychicznych, ale nie do przemiany duchowej.
Intencją zastrzeżeń seminarzysty, podobnie jak jest u zdeklarowanych przeciwników determinizmu genetycznego, była zapewne chęć „poszerzenia zakresu wolnej woli”, czyli w istocie neołysenkizm. Ale wolna wola, i będąca „dowodem na jej istnienie” przemiana duchowa, to kwestia losu, a nie ludzkich zamiarów i starań.
[1] Zapis filmowy: https://www.youtube.com/watch?v=G64x-8Yf4Ig
[2] Wiedzy tej dostarczyło trzecie pokolenie poprzedzające dzisiejszych studentów (Watson jest niemal rówieśnikiem Wolniewicza, a Monod był równolatkiem mojego dziadka). A jest ta wiedza nadal powszechnie nieprzystępna – co da się częściowo objaśnić ostatnim zdaniem niniejszego artykułu (przed 5. Dodatkiem).
[3] Obaj są naturalistami i meliorystami, a Monod nawet socjalistą o jakimś egzystencjalistycznym – jak u Camusa – zacięciu etycznym.
[4] Por.: tekst główny nad przypisem 30. w: nasz, Nieziemski urok biurokracji, cz. 2 – na „Deliberatio”. Watson pisze o Łysence i łysenkizmie w swej książce (J. Watson oraz A. Berry i K. Davies, DNA. Historia rewolucji genetycznej, przeł. J. i P. Turkowscy, P. Szwajcer, Stare Groszki 2018) na s. 405-411.
[5] Z „numeru Wolniewiczowskiego” 3/ 2018. Autora nie podajemy, gdyż zupełnie nie o niego chodzi, a o samo emblematyczne stanowisko.
[6] T. Czeżowski, Główne zasady nauk filozoficznych, (wyd. III) Wrocław 1959, s. 179-219 (Cz. III .O postępowaniu).
[7] Zaprezentowana została przez Wolniewicza 14.05.92. na seminarium Religia i wartości (prowadzonym z dr. Andrzejem Kasią) w ramach wygłoszonego wykładu pt. Człowiek – dwa ujęcia. Profesor przedstawiał wówczas człowieka jako substancję, rozwijając „drzewo Porfiriusza” (człowiek to stwór rozumny a śmiertelny). Później stale się jej trzymał, dodając sukcesywnie kolejne uściślenia. (Z notatek autora, będącego wówczas studentem, a rok później asystentem u Wolniewicza).
[8] „Poszczególni osobnicy różnią się średnio zaledwie jedną parą zasad na tysiąc – pod względem genetycznym jesteśmy identyczni co do jednego promila!” (J. Watson, dz. cyt., s. 307).
[9] T. Czeżowski, dz. cyt., s. 212.
[10] Tamże, s. 203.
[11] H. Elzenberg, Kłopot z istnieniem, zapiska z 10 VII 1960.
[12] Od artykułu o Schopenhauerze.
[13] Por.: I. Kant, Metafizyka moralności, przeł. E. Nowak, Warszawa 2005, s. 267-268.
[14] T. Czeżowski, dz. cyt., s. 213.
[15] J. Monod, Przypadek i konieczność. Esej o filozofii naturalnej współczesnej biologii (1970), przeł. J. Bukowski, Warszawa 2022, s. 79. Ta sławna książka, przełożona oficjalnie na polski po ponad pół wieku – co częściowo wyjaśnia ignorancję naszych intelektualistów w zakresie genetyki – potwierdza tym swoją wagę.
[16] Tamże, s. 120.
[17] Tamże, s. 83.
[18] Tamże, s. 99.
[19] Tamże, s. 81.
[20] Tamże, s. 111.
[21] Tamże, s. 169-170.
[22] Por.: tamże, s. 148.
[23] Poglądowy rysunek pokazujący podobieństwo „dwóch maszyn cyfrowych” – elektronicznej i biologicznej – w naszym artykule Legenda o Eschatologicznym Narkotyzerze. Wokół Kongresu futurologicznego Stanisława Lema, na „Deliberatio”.
[24] Tamże, s. 230.
[25] Tamże, s. 194.
[26] Por.: B. Wolniewicz, O związkach myślenia z językiem, w: tenże, Filozofia i wartości, III, Warszawa 2003, s. 8-9.
[27] J. Monod, dz. cyt., s. 228.
[28] J. Watson, dz. cyt., s. 432.
[29] Tamże, s. 403.
[30] Tamże, s. 414.
[31] Tamże, s. 417.
[32] Tamże, s. 418.
[33] Tamże, s. 424.
[34] Tamże, s. 413.
[35] Zapewne dlatego cytowanej książki nie odważyło się u nas wydać ani PWN, ani PZWL, a tylko Wyd. CiS.
[36] J. Watson, dz. cyt., s. 411.
[37] Tamże, s. 403-405; 472.
[38] Tamże, s. 425.
[39] Tamże, s. 429.
[40] J. Monod, dz. cyt., s. 130.
[41] Prezydent Clinton rzekł wtedy: „Dziś poznaliśmy język, w którym Bóg stworzył życie” (J. Watson, dz. cyt., s. 207). Powiedział nazbyt patetycznie i nazbyt pospiesznie.
[42] J. Monod, dz. cyt., s. 229.
[43] J. Watson, dz. cyt., s. 474.
[44] Tamże, s. 433. Rzecz dopowiada celnie inny wielki genetyk Ian Wilmut: „geny nie determinują dokładnie, jakie będzie dane stworzenie. (…) Genom wyznacza tylko szerokie granice możliwości” (Ponowny akt stworzenia, przeł. M. Koraszewska, Poznań 2002, s. 317). Otóż genotyp wyznacza już granice węższe. Wewnątrz przydzielonego przez los przedziału osobniczych możliwości następuje wyzyskiwanie ich przez czynniki środowiskowe, ale granice pozostają sztywne. Mogę skoczyć 10 metrów na nartach, mogę może 100, lecz nie skoczę więcej od Adama Małysza.
[45] J. Watson, dz. cyt., s. 420.
[46] Tamże, s. 480.
[47] Por.: B. Wolniewicz, Hedonizm i obowiązek, w: tenże, Filozofia i wartości, IV, Warszawa 2016, s. 122-133.
[48] W ogóle wiedza o tym jak się mogła taka hiperzłożona struktura na ludzką głowę złożyć jest nie na ludzką głowę. Tu przebiega granica świata.
[49] Natomiast w 2016 roku prof. Paweł Golik, genetyk z Wydz. Biologii UW powiada: „teorię ewolucji Lem rozumiał zaskakująco dobrze jak na niespecjalistę” (Lem: reaktywacja. Kongres lemologiczny, red. S. Bereś, Wrocław 2022, s. 321). Skoro teorię ewolucji, to i genetykę.
[50] Zapis audio tego wykładu dostępny był na YouTube, obecnie nie możemy go zlokalizować.
[51] B. Wolniewicz, Melioryzm contra pejoryzm, w: tenże, Filozofia i wartości, IV, Warszawa 2016, s. 277.
Czytaj także
Humanizm Lema – summa politologiae
W zbiorowym tomie Humanistyka przełomu wieków (red. J. Kozielecki, Warszawa 1999) znalazł się artykuł Stanisława Lema Krótkie uwagi o humanizmie (s. 336-339). Są te Uwagi enigmatyczne i zagadkowe.
Paweł Okołowski
Nietowarzyski towarzysz. Tajemnice antropogenezy
Do stałego repertuaru „wykrzywiania pojęć patriotycznych” należą bezsprzecznie: negowanie istnienia natury ludzkiej oraz deprecjonowanie trybalizmu.
Paweł Okołowski
Nieziemski urok biurokracji. Klęska humanistyki i uniwersytetu na Zachodzie (cz. 2)
Zacznijmy od przykładu nowej akademickiej obyczajności – typowego i ilustratywnego.
Paweł Okołowski
O istocie miłości
Dwie są takie rzeczy, nazywane też „szczepionkami przeciw złu”: wiara i miłość. Można jeszcze inaczej je nazywać: miłością do spraw i miłością do osób. Rozróżnił je Arystoteles.
Komentarze (0)