Wspieraj nas

Zostań naszym subskrybentem i czytaj dowolne artykuły do woli

Wspieraj nas
Wesprzyj

Antropologia wojny

2024-02-13
Czas czytania 15 min

                         Na to, strasznie zapalon, Achilles zawoła: (…)

                        Któż z Greków chętnie twoje spełni rozkazanie?
                        Kto pójdzie na wyprawę? Na czele wojsk stanie?
                        Nie z mojej ja przyszedłem pod Troję przyczyny,
                        Ród ten przeciw mnie żadnej nie popełnił winy;
                        (…) Ale z tobąśmy przyszli z odległych stron świata
                        Czci twojej nasługiwać, mścić się krzywdy brata.
                            Homer, Iliada, ks. I, 155-166 (tł. F. K. Dmochowski)

 

 

 

Tuż przed śmiercią Stanisław Lem powiedział: „Nie istnieje nic takiego, jak dobra wojna”[1]. Z tego wszak nie wynika, że wojna jest złem po prostu. Jest na taką kwalifikację stanem rzeczy nazbyt skomplikowanym. Bez wątpienia natomiast jego elementami są zło fizyczne i zło moralne, a także dobro. Zacznijmy od definicji, by zafiksować uwagę na czymś uchwytnym, pamiętając jednakże – że sama definicja niczego nie przesądza. Aby objaśniała sens pojęcia, zakotwiczona być musi w teorii, czyli w zbiorze tez, w tym przypadku na temat wojny. I takie twierdzenia tutaj padną – jednym świat rozjaśniając, innym nie. Inaczej być nie może, kiedy się wchodzi na grunt metafizyki. A o wojnie coś istotnego do powiedzenia ma tylko filozofia człowieka, będąca częścią metafizyki; złożona z sądów syntetycznych a priori. Inne są te sądy u prawo-, a inne u lewoskrętnych. Logika pozwala dostrzec asymetrię między tymi opcjami, chociaż nie ona decyduje o wyborze którejś z nich.

Otóż wojna to (def.) zbrojne rozstrzyganie konfliktu między państwami.

Uzupełnijmy od razu: a wojna domowa = zbrojne rozstrzyganie konfliktu między wspólnotami (np. plemionami czy religiami) w obrębie jednego państwa.

1. Państwowy charakter i tragizm wojen

Nie byłoby wojen, gdyby nie było państw (z armią, orężem, skarbem, pałacami i spichlerzami). I rzeczywiście nie było ich przez 95% ludzkich dziejów. Brak jest bowiem poszlak na istnienie wojen w paleolicie i neolicie (występowały konflikty plemion i osobnicze zbrodnie, nie było bitew). Wojny zostały uruchomione dopiero przez narodziny państw, 6000 lat temu. Nie ma więc racji Leszek Kołakowski, który pisze (pod koniec XX w.), że „wojny były zawsze”; ani nie ma słuszności, mówiąc, że „nie jest pewne, czy wojny nie ustaną”, ani głosząc – że „tyrania rodzi wojny”[2]. To ostatnie niczego nie wyjaśnia, bywają krwawe konflikty zbiorowe bez tyranów, jak choćby izraelsko-palestyński.

Trudno nam dziś mówić o wojnie, bo prawie 80 lat jej nie było w Europie (poza Jugosławią lat 90. - krwawą, acz lokalną wojną domową, która nie zdołała przerazić Europejczyków). Już trzy pokolenia wojny nie doświadczyły (mowa o świadomości zbiorowej): moje, moich studentów, i ich dzieci. Ale po 24 lutego 2022 r. stanęła znów u naszych bram i zajrzała nam w oczy. Przerażeni, nie możemy naiwnie utrzymywać – powtarzam – że jest z gruntu zła. Grawitacja też nie jest zła, choć dzieci wypadają z okien. Taka bowiem natura świata. Otóż wojna jest tragiczna, należy na nią patrzeć nie pacyfistycznie czy militarystycznie, ale metafizycznie. Wojna jest przejawem tragizmu doli ludzkiej. Z jednego zła – pożogi wojennej – wpadamy mianowicie w drugie, degeneracji społecznej, tj. dominacji małości i samozniszczenia społeczeństwa od środka. To się dzieje cyklicznie, stanowiąc dziejowe fatum.

Jest możliwa maksymalizacja dobra jednej gromady, i jest możliwa – drugiej, ale nie zawsze obu jednocześnie. Pośród wielości gromad ludzkich musi się tak niekiedy zdarzać (jak się przytrafiło Grekom i Trojanom, czy Ukraińcom i Rosjanom). Przy tym, jedynie kolizja dwóch gromad nadaje pęd owej maksymalizacji, bez niej następuje zamieranie instynktu życiowego wspólnoty. Można rzec w odniesieniu do ludzkiego świata w ten sposób: kołdra jest za krótka, i tylko jej przeciąganie gwarantuje ciepłotę, czyli kolektywne przetrwanie. Nie ma od tego stanu rzeczy ucieczki. Taki świat, stąd wojny. Toczą je państwa w imię narodów. „Państwo to organizacja bojowa narodu” – mawiał Henryk Elzenberg[3]. Dokąd nie było państw, nie było wojen. Ale czy można dziś wyobrazić sobie świat bez państw (sugestia Kołakowskiego)? Można – jako światowy Gułag (znów za Elzenbergiem).

2. Wojny „sprawiedliwe”

Wojny można podzielić na barbarzyńskie, cywilizowane, i neobarbarzyńskie. Cywilizacje ucywilizowały wojnę, o tym traktują wszystkie eposy starożytności – od których zaczyna się literatura piękna – Gilgamesz, Wedy, Iliada. Przyjął się kult bohaterstwa i zapanował rygoryzm etyki wojennej – piętnujący mord, gwałt i łupienie ludności cywilnej. Oczywiście zawsze zdarzały się najazdy typowe dla Hunów czy Tatarów.

O „wojnie sprawiedliwej” nauczał św. Tomasz. (W opozycji do niej „wojnę przeklętą” wyróżnia de Maistre)[4]. To jednak nic innego jak apologia wojny cywilizowanej. W 1939 r. powtarzał u nas tę średniowieczną naukę filozof i żołnierz o. J. M. Bocheński[5]. W jego ujęciu wojna sprawiedliwa (słuszna, święta, obronna – w tym także prewencyjna) musi spełniać trzy warunki: 1/ musi stać za nią słuszna sprawa (obiektywna krzywda narodu); 2/ stać prawy zamiar; 3/ władzy musi przysługiwać autorytet. Innymi słowy, by być w zgodzie z powinnością: musimy walczyć, w tym zabijać, w imię należnych nam praw; w sumieniu mieć dobro ojczyzny, a nie niskie motywy; władza ma reprezentować naród. To jest wszak usprawiedliwienie wojny zawsze zrelatywizowane do jednej ze stron, do perspektywy jednej wspólnoty. „Słuszna sprawa” występuje natomiast po obu stronach stale: stanowi ją naturalna ekspansja każdej wspólnoty – na ile to możliwe obcym odebrać dobra materialne a narzucić własne duchowe. (Mylił się Marks, twierdząc – że chodzi tylko o pierwsze. Wojna „w imię idei” jest wojną o kolektywny sposób życia, czyli „interesy duchowe”; idee jako myśli są zaś społecznie wtórne). Wojny mają więc zawsze obiektywne przyczyny – zwykle ich „warkocz” (Lem) – to może być dostęp do wody, do żywności, albo obrona mniejszości czy zagrożonej obyczajności, także pozycji w świecie. Słychać to już w mowie Achillesa (por.: motto). Od słusznej sprawy można jednakże odstąpić w imię słuszniejszej.

Tak jak medal – wojna ma dwie strony: napastniczą i obrończą. I może być wojną sprawiedliwą z obu stron – jak Francji Napoleona w starciu z Rosją czy greckich miast-państw ze sobą.  Także z punktu widzenia Niemców III Rzesza miała spełniać warunki 1-3, lecz przebieg II wojny światowej sfalsyfikował założenia 2. i 3. Zbrodniczość wojny leży nie w napaści, ale w jej przebiegu. Władza prowadząca wojnę może bowiem nie mieć sumienia, a tym samym nie reprezentować narodu. Nazwałbym tego rodzaju wojnę neobarbarzyńską albo precyzyjniej – szalbierską (bo dawne wojny barbarzyńskie nie maskowały swej natury). Wojna nowego typu pojawiła się nieodwołalnie w XX w. wraz z technologiami masowej zagłady, a wcześniej – ze społeczeństwem masowym. Samo istnienie takich technologii („broń A, B, C”) „usprawiedliwia” już mordowanie cywilów metodami tradycyjnymi (jako rzekomo mniejsze zło, z pominięciem dawnej zasady „zła najmniejszego” – tj. uśmiercania wyłącznie żołnierzy). Szantaż atomowy „legitymizuje” mordowanie ludności w mniejszej skali niż to maksymalnie możliwe. Drugim korzeniem wojny nowoczesnej jest swoisty typ wodza, zrodzony przez społeczeństwo masowe (w którym istnieją „masy” oderwane od narodu). Otóż wódz, który nie staje oko w oko z wrogiem na ubitej ziemi – jak stali Achilles z Hektorem – ma skłonność do wciskania „guzika śmierci”. Niegdyś takiego „guzika” (technologii masowego rażenia) nie było, a wódz miał sumienie, dlatego zostawał wodzem. Współcześnie mamy licznych wodzów malowanych, szalbierzy bez sumienia – jak Hitler, Stalin, a dziś Putin. Nowoczesny świat wydał władców i wodzów tego rodzaju. Jedynym na to ratunkiem, bardzo wszak ułomnym, jest demokracja – tzn. społeczna kontrola, niedopuszczająca tyrana do steru. (Wbrew Kołakowskiemu jednak brak tyranów nie oznacza braku wojen).

Imperializm natomiast to skłonność imperium do ekspansji. Nie można go potępiać w ogólności – istnieją imperia, więc jest i imperializm. Potępiamy go u siebie, gdyż Polacy nigdy nie byli imperialni. Ale USA, Rosja i Chiny są, bez wątpienia, imperiami, dlatego uprawiają imperializm. Wiemy z historii, że imperia zawsze upadają. Rzecz w tym, które upadnie pierwsze.

3. Niezależność od ludzkiej woli

Wojny wybuchają, bo nie od ludzi to zależy, a od mechanizmu świata (czy woli Bożej jak tradycyjnie mówiono). To są żywioły, a na nie wpływu nie mamy. Ludzka populacja to – dajmy na to – różne pociągi jadące po różnych torach. Znajdujemy się w jakimś wagonie, nie mogąc przecież decydować o biegu pociągu. Przy wielkim kolektywnym wysiłku możemy, co najwyżej, sprawić przestawienie wagonów na inny, ale gotowy tor. Na kolizje pociągów, w ogólności, wpływu nie mamy.

Wojny muszą wybuchać, bo ludzkość jest podzielona na wielość zantagonizowanych wspólnot – plemion, narodów, cywilizacji. Ludzkość jest „różnolita” (jak mawiał Lem), taka natura świata. Potępiamy wojny tak jak potępiamy choroby: nie powinno ich być, a są. I będą. Potępiamy w istocie zło w nich zawarte – moralne i fizyczne. Wojna ujawnia czy realizuje wielkie zło, lecz sprowadza też dobro. Na tym polega „Boska dialektyka” stworzonego świata. „Celem wojny jest pokój” – pisał Arystoteles (Polityka)[6]. Jest to wszak inny pokój niż ten sprzed wojny – lepszy. „Pragnąć, żeby nie było wojen, jest to pragnąć, żeby człowiek nie miał nic, co by cenił bardziej niż życie” (Elzenberg)[7]. Tego nie da się zrobić – ludzie bowiem mają cele wyższe od życia i chętnie za nie życie oddają.

W każdej gromadzie tak jest, niezależnie od tchórzów, mazgajów, oportunistów, nihilistów, tj. zgniłków (Bocheński). Pokój powojenny, przynajmniej czasowo, tych ostatnich odsuwa na drugi plan. „Wojna jest sprawą boską, jest prawem świata” – pisał Józef de Maistre – „gniew niebios sprawia, że zbroją się królowie”[8]. Pół wieku później wyjaśnił to na gruncie teorii nasz Ludwik Gumplowicz (1838-1909). [ Jego doktryna to grupizm – będący pesymistyczną kontynuacją Polityki Arystotelesa; jedyne jego filozoficzne dzieło napisane po polsku to System socjologii, 1887[9]; dzieło główne – nieco tylko wcześniejsze, o niesławnym tytule – Der Rassenkampf]. Wedle tej teorii ludzkość jest stale podzielona na wspólnoty, a gromady te walczą ze sobą bez końca, gdyż: 1/ służy to trwaniu gatunku (wygrywają bardziej „innowacyjni”, „lepiej zaadoptowani”);

2/ służy to dominacji dobrych nad złymi, a więc tworzeniu kultury. Inny, poza de Maistrem, wielki Francuz XIX w. Alexis de Tocqueville pisał: „wojna ma to do siebie, że każdego człowieka umieszcza na właściwym miejscu”[10]. Co należy tak rozumieć: bez wojny społeczeństwo się degeneruje czy wyrodnieje; dominują w nim pospolici, owe zgniłki. Wojny są straszne, ale z punktu widzenia Stwórcy świata – niezbędne. I nie zastąpią tradycyjnej wojny z orężem żadne nowoczesne jej quasi-substytuty, cyberataki itp., bo te działają tylko przejściowo. Skuteczną ostatecznie bronią są zawsze tylko bomby.

4. Niedoskonałość natury ludzkiej

Niedoskonałość nasza w ogólności na tym polega, że człowiek jest istotą stadną, ale anarchistyczną – cechuje go „nietowarzyska towarzyskość” (Kant)[11]. Ponadto człowiek jest istotą grzeszną (to szczególna „niedoskonałość”): skłonność do zła mają i ludzie źli, i dobrzy (ci ostatni tylko dysponują hamulcami). Jedynie wspólnota może zaprowadzić porządek z osobniczą anarchią i temperować zło. Rozmaite wspólnoty czynią to na wiele sposobów, po swojemu, stąd wspólnotowe antagonizmy. Józef de Maistre napisał, że „gdyby sprawiedliwość ludzka pochwyciła wszystkich przestępców, nie byłoby w ogóle wojny”[12]. Tak, ale w tym jedynie sensie, że gdyby nie było grzeszników, nie byłoby antagonizmów wspólnotowych. Ale wówczas nie byłoby też wspólnot i dobra; byłyby tylko zwierzęce stada.

Otóż pacyfizm to postawa wyrastająca z fałszywej antropologii, z optymistycznej wizji człowieka. Jeżeli bowiem człowiek z natury jest dobry, to wystarczy poprawić mu warunki życia – by zaniechał wojen. Twierdzić, że to możliwe jest utopią. Bardzo szkodliwą utopią – np. w ZSRR nazywano pacyfistów Zachodu „pożytecznymi idiotami” – gdyż utopia ta paraliżuje wolę walki ze złem. Oddaje pole złu. To dlatego mawiał Bocheński (co wielu niemiłe), po chrześcijańsku: „Pan Bóg stworzył nieprzyjaciela, abyśmy go bili”[13]. Wojny mogą ustać tylko w światowym Gułagu, wtedy tak. Albo więc wojny, albo Gułag. Taki sens ma w istocie hasło Bertranda Russella „better red than dead”. Czerwony jest Gułag.

5. Widoki

Mój pogląd na przyszłość ludzkości jest pesymistyczny w sensie Gumplowicza. Ale wyrażę go znów słowami Stanisława Lema: jestem „optysemistą” – czerpię nadzieję z pesymistycznego oglądu świata.

Są narody bardziej i mniej wojownicze. Zależy to od charakteru narodowego (głównych skłonności narodu). On zaś wykuty został historycznie – na bazie, przede wszystkim, religii oraz puli genowej zbiorowości. Przykładowo: Ukraińcy i Rosjanie są waleczni, najbardziej zaś Arabowie; Chińczycy są pracowici i wytrwali, Amerykanie innowacyjni i zorganizowani, Polacy bitni, ale anarchistyczni. Oczywiście, każda nacja ma wiele skłonności – które oscylują w zależności od warunków życia. Te ostatnie są domeną Łaski (czy przypadku – jak kto woli).

Jest nas na Ziemi 8 mld. To jest „różnolite” 8 miliardów, więc wiele krwi się poleje, owszem. Najchętniejszy do tego przelewu jest dziś świat islamu, i jego się słusznie obawiamy. Ale majaczy za horyzontem coś gorszego – Gułag zaprowadzony mocą nowoczesnej technologii. Wyznawcy Mahometa nie są do jego realizacji zdolni. Ale są Chińczycy – którzy nie bywają przecież wyjątkowo krwiożerczy, są natomiast bezwzględni. Nie cenią też wolności. Tego obawiam się najbardziej. I w tym niesłychane zagrożenie – żeby Rosja nie sprzysięgła się trwale z Chinami. Rosję trzeba przeciągnąć na stronę Zachodu (oczywiście po pokonaniu jej w wojnie z Ukrainą). Wiem jak to niewiarygodnie brzmi w dniu dzisiejszym, Rosjanie musieliby zburzyć Łubiankę jak Bastylię. Ale wierzę w cywilizację chrześcijańską, to jedyny promyk optymizmu. Dlatego wojny niosą też nadzieję. Bo kiedy one całkowicie ustaną, to „skończy się świat plemion czy stad, a zacznie świat termitiery” (to jedne z ostatnich słów Bogusława Wolniewicza). Królowa będzie zapewne chińska, a my staniemy się robotnicami o ściśle wyznaczonych funkcjach. Zakończmy po rzymsku: Si vis pacem, para bellum („Jeśli chcesz pokoju, przygotuj się do wojny”).


[1] S. Lem, 2006, konferencja internetowa.

[2] L. Kołakowski, O przemocy, w: tenże, Mini wykłady o maxi sprawach. Kraków 2009, s. 74-75.

[3] Por.: H. Elzenberg, Naród i wojna, „Etyka”, t. 25/ 1990 (wybór z rękopisów i red. Z. Musiał), s. 73-74; por. także: U.Schrade, Międzywojenna polska myśl narodowa. Kraków 2004, s. 46-71.

[4] J. de Maistre, Wieczory petersburskie, tł. M. Bucholc. Warszawa 2011, s. 254.

[5] Por.: J. M. Bocheński, Założenia etyki wojskowej, w: tenże, Katastrofa pacyfizmu. (Antyk) Lublin, Śląsk, Warszawa 1989, s. 13-21.

[6] Arystoteles, Polityka, ks. VII, 1334a, w: tenże: Dzieła wszystkie, t.6. Warszawa 2001, s. 207 (tł. L. Piotrowicz).

[7] H. Elzenberg, Naród i wojna, dz. cyt., s. 75.

[8] J. de Maistre, Wieczory petersburskie, dz. cyt., s. 253 (por.: cała Rozmowa siódma).

[9] Por.: L. Gumplowicz, System socjologii. Warszawa 2013 (por. zwłaszcza od Ks. III – Żywioły społeczne i związki ich ustrojowe, od s. 217 do 388.

[10] A. de Tocqueville, O demokracji w Ameryce, tł. M. Król. Warszawa 1976, s. 443.

[11] Por.: I. Kant, Rozprawy z filozofii historii, tł. T. Kupś i in. Kęty 2005, s. 34.

[12] Por.: J. de Maistre, dz. cyt., s. 251.

[13] J. M. Bocheński, Wspomnienia. Komorów 2008 (1994), s. 19; także 247.

Komentarze (0)

Czytaj także

Racjonalizm tychiczny Bogusława Wolniewicza

„Świat jest wszystkim, co jest faktem” – na tej idei wziętej z Traktatu Wittgensteina Wolniewicz zbudował swoją ontologię sytuacji (modalną, nie reistyczną czy temporalną).

Paweł Okołowski

12 min

Legenda o Eschatologicznym Narkotyzerze. Wokół Kongresu futurologicznego Stanisława Lema

Kongres futurologiczny Stanisława Lema należy do najatrakcyjniejszych jego dzieł, jest jednocześnie omijany przez krytykę bądź dla niej nieuchwytny.

Paweł Okołowski

15 min

System filozoficzny Stanisława Lema

Myśl Lema – która kształtowała się pod wpływem dokonań nauk przyrodniczych, ale równocześnie wielkiej tradycji literackiej, a nawet religijnej – jest wyjątkowo ekstensywna, co do zakresu zagadnień, i intensywna, co do dbałości o spójność, formę i szczegóły.

Paweł Okołowski

10 min