Edgar Allan Poe – wiersze o śmierci i miłości
(przełożył – Paweł Okołowski)[i]
Kruk
(1844-1849)
O ponurej raz północy, kiedy zanurzałem oczy
W głąb mądrości – z krwi i kości – starych ksiąg,
Z nagłej wnet podniety poniechałem ich wersety,
Bo u drzwi mojego domu, nieznany nikomu… jakby szczęknął gong.
Co to było? Ktoś pijany, nieprzytomny, snem przygnany?…znany zdarzeń ciąg
– W próg waliło – choć pustką biło w krąg.
Ach, pamiętam – w tę noc grudnia, co czarna była jak studnia:
Skwierczące w kominku drwa zetliły do cna – tylko duszy kłąb,
Żadnym ogniem jej nie mogłem ogrzać w głąb,
Z żalu chory po stracie Lenory – jak ją zwą z niebiańskich łąk.
Bo moje już nie dotkną ręce bezimiennej mgły dziewczęcej[1],
Zatem nigdy – gdyż tam nie ma rąk.
I nagle, bez żadnej miary, coś zatłukło spod kotary,
Znowuż intruz napierał, wrócił jak bumerang.
Struchlałem – ze strachu jakiego wcześniej nie znałem,
I słucham, co rozum podpowie, by tej bojaźni pozbyć się stąd:
„Oto zagubiony wędrowiec, co w śniegu dzierży drąg,
On tylko – i żadnych innych rąk”.
Odwagi nabrawszy, rzekłem tonem rubasznym:
„O, Panie bądź Pani, nieznany gościu z ksiąg,
Podwoje odmykam, na dżin proszę do stolika”.
Lecz, na nieszczęście, w moje obejście uparty wciąż wali drąg.
Zamarłem, choć drzwi otwarłem szturmem rąk.
A tam ciemność, i cisza w krąg.
Stałem w mroku jak lunatyk, na tym wichrze lodowatym,
Rojąc mary, aż paraliż krtań mi ścisnął jak prąd.
Jak nikt w świecie przerażony, lgnąłem do niebyłej żony,
Aż usta jęknęły słów zmorą: „Lenoro!” – w mroku głąb.
I „Lenoro!” rzekło echo, głos odbiło jak ping-pong.
I znów cisza zaległa w krąg.
Powróciłem do komnaty, lecz nie koniec sprawy na tym,
Tylko przedłużenie mąk: znów pukania słychać gong.
Znów coś tłucze, nie mamidło, pewnie okiennicy skrzydło,
Trzeba zbadać tajemnicę – co w uszach dzwoni za bąk,
Muszę sprawdzić należycie, z czyich hurgot płynie rąk.
I nic, tylko wiatru ciąg, wiatru ciąg.
Uchyliłem okiennice – jakby pognał ktoś konnicę,
Kruk z furkotem, śmiałym lotem sunął w głąb,
I z impetem niesłychanym runął czarnymi skrzydłami,
Siadł we wnęce – lico iście miał książęce, tors jak drąg.
Na popiersiu tkwił Ateny, ze szponami wczepionemi jakby w loków strąk.
I znowuż cisza śnieżnych łąk.
Ptak z hebanu, dziki, nastrój wniósł Afryki, z wdziękiem taranu.
„Choć pióra Twoje już nie te, i dzioba stępiał rąb,
Mów starożytny ptaku, straszydło, zawadiako,
Skąd żeś się wziął? – i mów, bo nie wiem – a skąd? –
Jak pod Plutona niebem Cię zwą, imię Twoje z jakich ksiąg?”.
A kruk odparł: „Zmarłych krąg”.
Zadziwiony, a słuch mnie nie mamił, że ptaszysko odrzekło słowami,
Choć, zda się, bez sensu zabrzęczał – jak bąk,
Pojąłem, i nikt nie zaprzeczy, że w całej naturze wszechrzeczy
Żaden byt człowieczy z ptakiem nie dzielił swych mąk;
Nie wciągnął go w dysputy ciąg,
Tym bardziej kruka, co zwie się „Zmarłych krąg”.
Kruk dwa słowa wprawdzie rzekł, ale jakby w duszy brzeg
Je wbił; żadnych innych sensu chwil nie uchwycił ucha kąt.
Kiedy mu się poskarżyłem, że nadzieje prysły miłe,
Że sam żyję, że przyjaciół zbrakło rąk,
Domyślałem się, po trochu, że i jemu przy mym boku wybrzmi gong.
Kruk zaprzeczył: „Po zmarłych krąg”.
Zaskoczony tą ripostą, powiedziałem, prosto z mostu:
„To głos człeka pobitego, co ode złego, pod losu trafił drąg.
I od tego dopustu dwa słowa zostały mu w ustach,
Melancholii skarga tłusta, lamentu ciąg –
By uciec stąd, wyrwać się od dalszych mąk;
By nie przyszły już nigdy, po zmarłych krąg!”.
Że kruk mnie jednak zafrapował, tom i fotel wyfasował,
Blisko Niego i Pallady, na wyciągnięcie rąk.
I począłem błogie snuć myśli – o tym, abyśmy
Wspólnie z gościem w świadomości weszli głąb;
Z tym ptakiem złowieszczym, z antycznych ksiąg,
Doszli, co znaczy krucze „zmarłych krąg”.
I choć się sensu domyślałem, nawet głoski nie wydałem
Z ust – a na Pallady biust kruk czarnym wzrokiem rzucał mrok,
Więc jakbym legł w łóżku, głowę wtuliłem w bezsenne poduszki,
Aż plusz światła lampy we mnie wsiąkł.
Lecz nawet te wezgłowia nie spiją Lenory łez mrowia, ani nie tkną jej włosów łąk,
Bo chociaż w sen, weszła w zmarłych krąg.
Wtem jakby w dymu oparach serafinów zeszła chmara.
Spraw Boże – by to boleści morze precz odeszło stąd!
Naparem anieli mnie poją, przeciw żałości mej zbroją,
Lecz kiedy portret Lenory całuję, pamięć wraca jak trąd;
Alabaster jej nóg i rąk, jej ust różanych pąk.
A kruk rzecze: „tak będzie po zmarłych krąg”.
O, proroku czarnooki, z piekła rodem czy od sroki,
Którą sztorm wysoki wyrzucił na żyzny ląd;
Który po to tylko żyjesz, by krakaniem kłuć jak żmije,
Powiedz, zanim gong wybije, a szyję zmiażdży drąg:
Czy jest w Galaad balsam jaki, co uchroni mnie od mąk?
A kruk rzecze: „wprzódy zmarłych krąg”.
O, proroku czarnooki, z piekła rodem czy od sroki,
Jakiekolwiek daj widoki jak zatrzymać tej posoki ciąg.
Mów – czy ostateczną porą znów zjednoczę się z Lenorą?
W woni Edenu łąk, czyż nie złączymy w końcu rąk?
Czy choć w infinitywnym mroku nicość za jeden uzna nas błąd?
Kruk zaprzeczył: „nawet zmarłych krąg”.
Poszedł precz! – ponure zwierzę, w jedno słowo twe nie wierzę,
Wołam szczerze: z mroku-ś wszedł, to odejdź w mrok!
Zniknij czarny ptaku, co w diabelskim chodzisz fraku,
Nie podtrzymuj mej rozpaczy, nie przedłużaj mąk.
Śmiałym lotem i z furkotem do Zairów fruń i Kong!
Na to rzecze: „Będę po zmarłych krąg”.
I kruk siedzi wciąż ospale, ruszyć się nie myśli wcale,
Na popiersiu tkwi Ateny, ze szponami wczepionemi jakby w loków strąk.
Oczy tego demona padliny pragną jak wrona
I na fotel cień kruczy pada niczym lodu sąg.
Duszę moją gniecie, w zimowej zamieci, kruczy ziąb.
I tak pozostanie – po zmarłych krąg.
Dzwony
(1849)
1.
Słuchaj jak u sań dźwięczą dzwonki,
Srebrne dzwonki,
Jaki świat beztroski wieszczą ich nut koronki!
Jakże one dzwonią, dźwięczą,
W mroźnej bryzie nocy,
Kiedy gwiazdy nad kuligiem pędzą,
Wielkie nieba podwojami nęcą,
W snów dzieciństwa mocy.
Jakie wróżą widoki
Ich runicznych rytmów potoki.
Jakikolwiek smutku giń, szczęście płyń:
Dzyń dzyń, dzyń dzyń, dzyń dzyń!
Brzęczą dzwonki jak dukaty z pełnych skrzyń:
Dzyń dzyń, dzyń dzyń, dzyń dzyń!
2.
Słuchaj teraz jak ślubne biją dzwony,
Złote dzwony!
Wróżą świat szczęścia, na chwałę męża i żony.
W upojnym oddechu nocy
Dzwonnica muzyką broczy.
Dźwięki w pieśń się splotły już,
Tors z kibicią, lico z licem,
Przez rozlane łany zbóż
Płynie scherzo bratnich dusz
Jak głos turkawki pod księżycem.
Och, weselne halsują tony,
Harmonijne jak welony,
Z wielu krynic nurt złożony
Wzbiera, i kieruje się w zagony,
Bo to Przyszłość trąca dzwony,
I kołysze nimi, dzwoni,
W życia toni, w życia toni!
Tańczą dzwony duszom dwom:
Bim bam bom, bim bam bom!
Jak na halsującej łodzi bom:
Bim bam, bim bam, bim bam bom!
3.
Słuchaj, wreszcie, jak na alarm biją dzwony,
Spiżowe dzwony!
Z kanonady straszne płyną tony!
W przebudzonym uchu nocy
Jak się one drą, w niemocy.
I ze zgrozy słów żadnych nie wieszczą,
Jednostajnie jeno krzyczą, wrzeszczą!
Klangorem huczy dzwonnica,
Na wodzy krwawego pożaru,
Szaleńczego i wściekłego żaru!
Bo bije w niebo łuna pożaru,
Góra katastrofalnego czaru,
Co w rozkoszy, mimo krzywdy,
Pragnie, teraz albo nigdy,
Ognia jęzorami zaćmić blask księżyca.
Dzwony, dzwony, dudnią dzwony,
Któż by nie był przerażony,
I w rozpaczy!
Jak one skowyczą, jak ryczą,
Walą, tłuką, charczą, syczą,
Gdy wokół klęska majaczy.
No, i ucho słyszy wreszcie,
Pośród tego wycia,
Że żywioł strawił dorobek życia;
Że zagłada zacisnęła kleszcze.
Ucho chwyta ton ściszony,
Co z pogorzeliska
Lament już tylko wyciska,
Skarg kordony.
Znój pożogi zakończony.
I na klęskę biją dzwony, żalu dzwony,
Ich rytm miłosierny, przyduszony.
Gniewne tony – bez falsetu i bez gam:
Bam bam bam bam bam!
4.
A słuchaj jak cmentarne biją dzwony,
Żelazne dzwony!
Drżą od nich ołtarze, truchleją trony!
Śród milczenia głuchej nocy
Jak trzęsiemy się z niemocy
W ich rozpaczliwym dźwięku,
Z gardeł dobywanym,
We rdzy unurzanym
Każdym ich jęku!
A w dzwonnicy siedzą dzwonnicy,
Trupi samotnicy,
Bez smaku i węchu;
Oni w serca dzwonów biją –
Dla chwały, bez wdzięku,
I z monotonią niczyją
W ludzkie serca głazy cisną, miękko.
To ani mężczyźni, ani kobiety,
Nie masz w nich żadnej podniety;
Upiory – byt bez końca,
Król nimi zarządza,
Bezosobowa żądza.
Sączą peany dzwony,
Król chwyta ich równe tony,
I w tańcu rozczapierza szpony
Jak na truchle wrony.
Taniec gorzki jest i słony,
W runicznym rytmie; ślą mu pokłony,
Ci, co patrzą w upływ czasu niezmierzony,
W świat ogołocony, i wraz ożywiony.
Każdy zasmucony, kto wsłuchany w dzwony,
Żałobne dzwony, żałosne dzwony,
Równe ich tony, równe ich tony,
Grobów żalem przepełniony,
Kto ich pieśnią jest raniony.
Żelazne dzwony, śmierci demony,
Równe ich tony, równe ich tony,
W runicznym rytmie idą zgony,
Lud przykuty, pełen czci, strwożony.
Głoszą peany dzwony,
Pełne smutku żałobne dzwony,
Ich łkania idą w miliony!
Biją dzwony w życia kram:
Pam pam, pam pam, pam pam!
(Przekł. 30 VII-20 VIII 2023).
[1] Wers z przekładu Kruka Władysława Jerzego Kasińskiego.
[i] Oryginał i polskie przekłady Kruka dostępne są w Internecie: https://home.agh.edu.pl/~szymon/raven.shtml (dostęp: 03.11.23). Wiersze Poego (1809-1849) można znaleźć w polskich tłumaczeniach w książkach:
E. A. Poe, Poezje wybrane, Warszawa 1960; E. A. Poe, Wybór poezji, Toruń 1995; Kruka także w pracy S. Barańczaka Ocalone w tłumaczeniu, Poznań 1992.
Generalnie polskie przekłady poezji Poego nie dorównują oryginałom - są koturnowe i kostropate (niektóre mają 100-150 lat). A powinny być naturalne i potoczyste, lotne i sugestywne. Z tego Poe słynie, a jego wiersze należą do najbardziej znanych w świecie, są wciąż recytowane i słuchane. Por.np.: Christopher Walken reads The Raven https://www.youtube.com/watch?v=R7G_fZYv8Mg ; THE RAVEN by Edgar Allan Poe (Best Reading) – (ponad 1 mln wejść przez 2 lata, i ponad 1000 komentarzy): https://www.youtube.com/watch?v=wAdQ3CcPHQU.
35 lat temu przełożyłem pięć krótkich wierszy Poego: Sen we śnie, Jezioro, Sonet – do nauki, Cudowność i Eldorado; napisałem też szkic o nim. Wydrukowała je „Literatura na świecie” 11-12/ 1989, s. 340-354 – na wiosnę 1990 r. Tych pięć wierszy jest dziś dostępnych w Internecie: http://poezja2012.blogspot.com/search/label/Poe .
Czytaj także
Metafizyczna gnoma Lema
Nie Stanisław Jerzy Lec jest autorem recenzowanej książki, a Stanisław (zawżdy) Lem.
Paweł Okołowski
O wolnej woli, sumieniu i o korzeniu religii – w świetle myśli Bogusława Wolniewicza
Aby więc zrozumieć czym jest wolna wola, należy uchwycić jej ideę, czyli – jak mówi Wolniewicz za Kantem – „zasadę regulatywną” organizującą szczególny sposób myślenia o świecie.
Paweł Okołowski
Nieziemski urok biurokracji. Klęska humanistyki i uniwersytetu na Zachodzie
Artykuł niniejszy na poły tylko jest analityczny, na poły zaś publicystyczny[2]
Komentarze (0)