edgar-allan-poe-wiersze-o-smierci-i-milosci|opinie delibeRatio - Edgar Allan Poe – wiersze o śmierci i miłości

Wspieraj nas

Zostań naszym subskrybentem i czytaj dowolne artykuły do woli

Wesprzyj

Edgar Allan Poe – wiersze o śmierci i miłości

    2023-11-22
    Czas czytania 8 min

     


                      Edgar Allan Poe  – wiersze o śmierci i miłości
                        (przełożył – Paweł Okołowski)[i]

     

    Kruk

    (1844-1849)

     

    O ponurej raz północy, kiedy zanurzałem oczy

    W głąb  mądrości – z krwi i kości – starych ksiąg,

    Z  nagłej wnet podniety poniechałem ich wersety,

    Bo u drzwi mojego domu, nieznany nikomu… jakby szczęknął gong.

    Co to było? Ktoś pijany, nieprzytomny, snem przygnany?…znany zdarzeń ciąg

     – W próg waliło – choć pustką biło w krąg.

    Ach, pamiętam – w tę noc grudnia, co czarna była jak studnia:

    Skwierczące w kominku drwa zetliły do cna – tylko duszy kłąb,

    Żadnym ogniem jej nie mogłem ogrzać w głąb,

    Z żalu chory po stracie Lenory – jak ją zwą z niebiańskich łąk.

    Bo moje już nie dotkną ręce bezimiennej mgły dziewczęcej[1],

    Zatem nigdy – gdyż tam nie ma rąk.

     

    I nagle, bez żadnej miary, coś zatłukło spod kotary,

    Znowuż intruz napierał, wrócił jak bumerang.

    Struchlałem – ze strachu jakiego wcześniej nie znałem,

    I słucham, co rozum podpowie, by tej bojaźni pozbyć się stąd:

    „Oto zagubiony wędrowiec, co w śniegu dzierży drąg,

    On tylko – i żadnych innych rąk”.

     

    Odwagi nabrawszy, rzekłem tonem rubasznym:

    „O, Panie bądź Pani, nieznany gościu z ksiąg,

    Podwoje odmykam, na dżin proszę do stolika”.

    Lecz, na nieszczęście, w moje obejście uparty wciąż wali drąg.

    Zamarłem, choć drzwi otwarłem szturmem rąk.

    A tam ciemność, i cisza w krąg.

     

    Stałem w mroku jak lunatyk, na tym wichrze lodowatym,

    Rojąc mary, aż paraliż krtań mi ścisnął jak prąd.

    Jak nikt w świecie przerażony, lgnąłem do niebyłej żony,

    Aż usta jęknęły słów zmorą: „Lenoro!” – w mroku głąb.

    I „Lenoro!” rzekło echo, głos odbiło jak ping-pong.

    I znów cisza zaległa w krąg.

     

    Powróciłem do komnaty, lecz nie koniec sprawy na tym,

    Tylko przedłużenie mąk: znów pukania słychać gong.

    Znów coś tłucze, nie mamidło, pewnie okiennicy skrzydło,

    Trzeba zbadać tajemnicę – co w uszach dzwoni za bąk,

    Muszę sprawdzić należycie, z czyich hurgot płynie rąk.

    I nic, tylko wiatru ciąg, wiatru ciąg.

     

    Uchyliłem okiennice – jakby pognał ktoś konnicę,

    Kruk z furkotem, śmiałym lotem sunął w głąb,

    I z impetem niesłychanym runął czarnymi skrzydłami,

    Siadł we wnęce – lico iście miał książęce, tors jak drąg.

    Na popiersiu tkwił Ateny, ze szponami wczepionemi jakby w loków strąk.

    I znowuż cisza śnieżnych łąk.

                                                                                 

    Ptak z hebanu, dziki, nastrój wniósł Afryki, z wdziękiem taranu.

    „Choć pióra Twoje już nie te, i dzioba stępiał rąb,

    Mów starożytny ptaku, straszydło, zawadiako,

    Skąd żeś się wziął? – i mów, bo nie wiem – a skąd? –

    Jak pod Plutona niebem Cię zwą, imię Twoje z jakich ksiąg?”.

    A kruk odparł: „Zmarłych krąg”.

     

    Zadziwiony, a słuch mnie nie mamił, że ptaszysko odrzekło słowami,

    Choć, zda się, bez sensu zabrzęczał – jak bąk,

    Pojąłem, i nikt nie zaprzeczy, że w całej naturze wszechrzeczy

    Żaden byt człowieczy z ptakiem nie dzielił swych mąk;

    Nie wciągnął go w dysputy ciąg,

    Tym bardziej kruka, co zwie się „Zmarłych krąg”.

     

    Kruk dwa słowa wprawdzie rzekł, ale jakby w duszy brzeg

    Je wbił; żadnych innych sensu chwil nie uchwycił ucha kąt.

    Kiedy mu się poskarżyłem, że nadzieje prysły miłe,

    Że sam żyję, że przyjaciół zbrakło rąk,

    Domyślałem się, po trochu, że i jemu przy mym boku wybrzmi gong.

    Kruk zaprzeczył: „Po zmarłych krąg”.

     

    Zaskoczony tą ripostą, powiedziałem, prosto z mostu:

    „To głos człeka pobitego, co ode złego, pod losu trafił drąg.

    I od tego dopustu dwa słowa zostały mu w ustach,

    Melancholii skarga tłusta, lamentu ciąg –

    By uciec stąd, wyrwać się od dalszych mąk;

    By nie przyszły już nigdy, po zmarłych krąg!”.

     

    Że kruk mnie jednak zafrapował, tom i fotel wyfasował,

    Blisko Niego i Pallady, na wyciągnięcie rąk.

    I począłem błogie snuć myśli – o tym, abyśmy

    Wspólnie z gościem w świadomości weszli głąb;

    Z tym ptakiem złowieszczym, z antycznych ksiąg,

    Doszli, co znaczy krucze „zmarłych krąg”.

     

    I choć się sensu domyślałem, nawet głoski nie wydałem

    Z ust – a na Pallady biust kruk czarnym wzrokiem rzucał mrok,

    Więc jakbym legł w łóżku, głowę wtuliłem w bezsenne poduszki,

    Aż plusz światła lampy we mnie wsiąkł.

    Lecz nawet te wezgłowia nie spiją Lenory łez mrowia, ani nie tkną jej włosów łąk,

    Bo chociaż w sen, weszła w zmarłych krąg.

     

    Wtem jakby w dymu oparach serafinów zeszła chmara.

    Spraw Boże – by to boleści morze precz odeszło stąd!

    Naparem anieli mnie poją, przeciw żałości mej zbroją,

    Lecz kiedy portret Lenory całuję, pamięć wraca jak trąd;

    Alabaster jej nóg i rąk, jej ust różanych pąk.

    A kruk rzecze: „tak będzie po zmarłych krąg”.

     

    O, proroku czarnooki, z piekła rodem czy od sroki,

    Którą sztorm wysoki wyrzucił na żyzny ląd;

    Który po to tylko żyjesz, by krakaniem kłuć jak żmije,

    Powiedz, zanim gong wybije, a szyję zmiażdży drąg:

    Czy jest w Galaad balsam jaki, co uchroni mnie od mąk?

    A kruk rzecze: „wprzódy zmarłych krąg”.

     

    O, proroku czarnooki, z piekła rodem czy od sroki,

    Jakiekolwiek daj widoki jak zatrzymać tej posoki ciąg.

    Mów – czy ostateczną porą znów zjednoczę się z Lenorą?

    W woni Edenu łąk, czyż nie złączymy w końcu rąk?

    Czy choć w infinitywnym mroku nicość za jeden uzna nas błąd?

    Kruk zaprzeczył: „nawet zmarłych krąg”.

     

    Poszedł precz!  – ponure zwierzę, w jedno słowo twe nie wierzę,

    Wołam szczerze: z mroku-ś wszedł, to odejdź w mrok!

    Zniknij czarny ptaku, co w diabelskim chodzisz fraku,

    Nie podtrzymuj mej rozpaczy, nie przedłużaj mąk.

    Śmiałym lotem i z furkotem do Zairów fruń i Kong!

    Na to rzecze: „Będę po zmarłych krąg”.

     

    I kruk siedzi wciąż ospale, ruszyć się nie myśli wcale,

    Na popiersiu tkwi Ateny, ze szponami wczepionemi jakby w loków strąk.

    Oczy tego demona padliny pragną jak wrona

    I na fotel cień kruczy pada niczym lodu sąg.

    Duszę moją gniecie, w zimowej zamieci, kruczy ziąb.

    I tak pozostanie – po zmarłych krąg.

     

    Dzwony

    (1849)

                                                       1.

    Słuchaj jak u sań dźwięczą dzwonki,

    Srebrne dzwonki,

    Jaki świat beztroski wieszczą ich nut koronki!

    Jakże one dzwonią, dźwięczą,

    W mroźnej bryzie nocy,

    Kiedy gwiazdy nad kuligiem pędzą,

    Wielkie nieba podwojami nęcą,

    W snów dzieciństwa mocy.

    Jakie wróżą widoki

    Ich runicznych rytmów potoki.

    Jakikolwiek smutku giń, szczęście płyń:

    Dzyń dzyń, dzyń dzyń, dzyń dzyń!

    Brzęczą dzwonki jak dukaty z pełnych skrzyń:

    Dzyń dzyń, dzyń dzyń, dzyń dzyń!

     

                                                       2.

    Słuchaj teraz jak ślubne biją dzwony,

    Złote dzwony!

    Wróżą świat szczęścia, na chwałę męża i żony.

    W upojnym oddechu nocy

    Dzwonnica muzyką broczy.

    Dźwięki w pieśń się splotły już,

    Tors z kibicią, lico z licem,

    Przez rozlane łany zbóż

    Płynie scherzo bratnich dusz

    Jak głos turkawki pod księżycem.

    Och, weselne halsują tony,

    Harmonijne jak welony,

    Z wielu krynic nurt złożony

    Wzbiera, i kieruje się w zagony,

    Bo to Przyszłość trąca dzwony,

    I kołysze nimi, dzwoni,

    W życia toni, w życia toni!

    Tańczą dzwony duszom dwom:

    Bim bam bom, bim bam bom!

    Jak na halsującej łodzi bom:

    Bim bam, bim bam, bim bam bom!

     

                                                       3.

    Słuchaj, wreszcie, jak na alarm biją dzwony,

    Spiżowe dzwony!

    Z kanonady straszne płyną tony!

    W przebudzonym uchu nocy

    Jak się one drą, w niemocy.

    I ze zgrozy słów żadnych nie wieszczą,

    Jednostajnie jeno krzyczą, wrzeszczą!

    Klangorem huczy dzwonnica,

    Na wodzy krwawego pożaru,

    Szaleńczego i wściekłego żaru!

    Bo bije w niebo łuna pożaru,

    Góra katastrofalnego czaru,

    Co w rozkoszy, mimo krzywdy,

    Pragnie, teraz albo nigdy,

    Ognia jęzorami zaćmić blask księżyca.

    Dzwony, dzwony, dudnią dzwony,

    Któż by nie był przerażony,

    I w rozpaczy!

    Jak one skowyczą, jak ryczą,

    Walą, tłuką, charczą, syczą,

    Gdy wokół klęska majaczy.

    No, i ucho słyszy wreszcie,

    Pośród tego wycia,

    Że żywioł strawił dorobek życia;

    Że zagłada zacisnęła kleszcze.

    Ucho chwyta ton ściszony,

    Co z pogorzeliska

    Lament już tylko wyciska,

    Skarg kordony.

    Znój pożogi zakończony.

    I na klęskę biją dzwony, żalu dzwony,

    Ich rytm miłosierny, przyduszony.

    Gniewne tony – bez falsetu i bez gam:

    Bam bam bam bam bam!

     

                                                       4.

    A słuchaj jak cmentarne biją dzwony,

    Żelazne dzwony!

    Drżą od nich ołtarze, truchleją trony!

    Śród milczenia głuchej nocy

    Jak trzęsiemy się z niemocy

    W ich rozpaczliwym dźwięku,

    Z gardeł dobywanym,

    We rdzy unurzanym

    Każdym ich jęku!

    A w dzwonnicy siedzą dzwonnicy,

    Trupi samotnicy,

    Bez smaku i węchu;

    Oni w serca dzwonów biją –

    Dla chwały, bez wdzięku,

    I z monotonią niczyją

    W ludzkie serca głazy cisną, miękko.

    To ani mężczyźni, ani kobiety,

    Nie masz w nich żadnej podniety;

    Upiory – byt bez końca,

    Król nimi zarządza,

    Bezosobowa żądza.

    Sączą peany dzwony,

    Król chwyta ich równe tony,

    I w tańcu rozczapierza szpony

    Jak na truchle wrony.

    Taniec gorzki jest i słony,

    W runicznym rytmie; ślą mu pokłony,

    Ci, co patrzą w upływ czasu niezmierzony,

    W świat ogołocony, i wraz ożywiony.

    Każdy zasmucony, kto wsłuchany w dzwony,

    Żałobne dzwony, żałosne dzwony,

    Równe ich tony, równe ich tony,

    Grobów żalem przepełniony,

    Kto ich pieśnią jest raniony.

    Żelazne dzwony, śmierci demony,

    Równe ich tony, równe ich tony,

    W runicznym rytmie idą zgony,

    Lud przykuty, pełen czci, strwożony.

    Głoszą peany dzwony,

    Pełne smutku żałobne dzwony,

    Ich łkania idą w miliony!

    Biją dzwony w życia kram:

    Pam pam, pam pam, pam pam!

     

     

                                                                                                  (Przekł. 30 VII-20 VIII 2023).

     


    [1] Wers z przekładu Kruka Władysława Jerzego Kasińskiego.

     


    [i]  Oryginał i polskie przekłady Kruka dostępne są w Internecie: https://home.agh.edu.pl/~szymon/raven.shtml (dostęp: 03.11.23). Wiersze Poego (1809-1849) można znaleźć w polskich tłumaczeniach w książkach:
    E. A. Poe, Poezje wybrane, Warszawa 1960; E. A. Poe, Wybór poezji, Toruń 1995; Kruka także w pracy S. Barańczaka Ocalone w tłumaczeniu, Poznań 1992.
    Generalnie polskie przekłady poezji Poego nie dorównują oryginałom - są koturnowe i kostropate (niektóre mają 100-150 lat). A powinny być naturalne i potoczyste, lotne i sugestywne. Z tego Poe słynie, a jego wiersze należą do najbardziej znanych w świecie, są wciąż  recytowane i słuchane. Por.np.: Christopher Walken reads The Raven https://www.youtube.com/watch?v=R7G_fZYv8Mg ; THE RAVEN by Edgar Allan Poe (Best Reading) – (ponad 1 mln wejść przez 2 lata, i ponad 1000 komentarzy): https://www.youtube.com/watch?v=wAdQ3CcPHQU.
    35 lat temu przełożyłem pięć krótkich wierszy Poego: Sen we śnie, Jezioro, Sonet – do nauki, Cudowność i Eldorado; napisałem też szkic o nim. Wydrukowała je „Literatura na świecie” 11-12/ 1989, s. 340-354 – na wiosnę 1990 r. Tych pięć wierszy jest dziś dostępnych w Internecie: http://poezja2012.blogspot.com/search/label/Poe .

    Komentarze (0)

    Czytaj także

    Legenda o Eschatologicznym Narkotyzerze. Wokół Kongresu futurologicznego Stanisława Lema

    Kongres futurologiczny Stanisława Lema należy do najatrakcyjniejszych jego dzieł, jest jednocześnie omijany przez krytykę bądź dla niej nieuchwytny.

    Paweł Okołowski

    15 min

    Nieziemski urok biurokracji. Klęska humanistyki i uniwersytetu na Zachodzie (cz. 2)

    Zacznijmy od przykładu nowej akademickiej obyczajności – typowego i ilustratywnego.

    Paweł Okołowski

    10 min

    Nieziemski urok biurokracji. Klęska humanistyki i uniwersytetu na Zachodzie

    Artykuł niniejszy na poły tylko jest analityczny, na poły zaś publicystyczny[2]

    Paweł Okołowski

    8 min

    Determinizm genetyczny: Wolniewicz – a Watson i Monod

    Bogusław Wolniewicz reprezentuje w antropologii filozoficznej, podobnie jak Platon, Augustyn, Leibniz i Schopenhauer, stanowisko natywizmu.

    Paweł Okołowski

    15 min