o-istocie-milosci|eseje delibeRatio - O istocie miłości

Wspieraj nas

Zostań naszym subskrybentem i czytaj dowolne artykuły do woli

Wesprzyj

O istocie miłości

    2023-07-14
    Czas czytania 10 min
    Wykład wygłoszony 27.06.23. na Wydz. Filozofii UW w ramach projektu Fundacji Creative Studios „Współtworzenie lepszego świata” – warsztaty filozoficzne (Philosophy Club) dla młodzieży z Ukrainy, Warszawa 27-29.06.2023.

     

                          Słowo wstępne               

    Jesteśmy w sali im. Władysława Tatarkiewicza, chluby polskiej filozofii, przedstawiciela sławnej w świecie szkoły lwowsko-warszawskiej. Tatarkiewicz choć nie zasłynął z poglądów własnych, to zyskał sławę najjaśniejszym relacjonowaniem cudzych. Jego podręcznik Historia filozofii to poziom światowy; dzieło rzeczowe i zrozumiałe niemal dla każdego, przełożone i obecne także w języku ukraińskim. Jeden z jego trzech tomów tłumaczył Ukrainiec, którego poznałem – Oleh Hirnyi (1959-2020). Pomagałem mu przygotować plan dzieł do przekładu – innego wielkiego polskiego filozofa, a mojego mistrza, Bogusława Wolniewicza. Oleh je przełożył, ale nagle umarł, 2,5 roku temu. Potem wybuchła wojna, więc książki zapewne nie ma. Są natomiast wydawane, nawet w czasie wojny (!), książki Stanisława Lema po ukraińsku. W jednej znalazł się nawet w języku ukraińskim mój artykuł o Lemie[1]. Dostałem tę książkę pocztą ze Lwowa 3 tygodnie temu. Proszę, oto ona (przekazuję do rąk słuchaczy). Mówię to wszystko po to, byście Państwo wiedzieli, że czuję się tu – gdzie jesteśmy, na Wydziale Filozofii UW – gospodarzem, i że przyjmuję z radością braci z Ukrainy, z którą więzy już zadzierzgnąłem. Choć nie ma dziś szkoły lwowsko-warszawskiej, to taka – w nowym zupełnie sensie – wciąż żyje.

            O istocie miłości

    Wokół zło i zło; „świat we złem leży” – jak to lapidarnie ujął św. Jan Ewangelista (1 J 5, 19). Na Ukrainie zła jest więcej, i jest jawne, bo wojna się tam toczy; w Polsce go mniej i pozostaje skryte, bo trwa pokój. Co można złu przeciwstawić, by życie miało sens? Dobro, oczywiście. Tak, ale skąd się ono bierze? Samo z człowieka przecież nie wypływa jak zło. Dobro jest kruche, wymaga napędu, pomocy z zewnątrz, wysiłków, wzmacniaczy, a zło, tzn. zła intencja, jest samorzutne i dynamiczne – samo się rodzi i ekspanduje. Na tym polega wielka asymetria między dobrem a złem, zwłaszcza moralnym.

    Można pomyśleć, że dobro płynie z indywidualnego sumienia, ale – jak to odkrył Sokrates w swojej koncepcji daimonionu – sumienie do niczego nie nakłania, jedynie czegoś zabrania; usiłuje swego posiadacza przed czynieniem zła powstrzymać. Co zatem do dobra popycha? Dwie są takie rzeczy, nazywane też „szczepionkami przeciw złu”: wiara i miłość. Można jeszcze inaczej je nazywać: miłością do spraw i miłością do osób. Rozróżnił je Arystoteles. Miłość do spraw to potężna i spektakularna broń przeciw złu, ale obosieczna – może również zło krzewić: tak, na przykład, miłość do islamu może zabijać chrześcijan, a miłość do chrześcijaństwa – mahometan; miłość do Ukrainy może zabijać Polaków, a miłość do Polski – Ukraińców. Wiemy, że tak bywało. Wiarą, czyli miłością do spraw nasyca człowieka jego wspólnota: rodzina, plemię, naród i cywilizacja. Otóż wspólnoty walczą ze sobą, taki jest świat, dlatego miłość do spraw jest obosieczna.

    Inaczej jest z miłością do osób – z miłością wzajemną do osób jak ją określił Arystoteles – ona wyłącznie dobro sprawia. Można rzec: jest szczepionką przeciw złu doskonałą, bez działań ubocznych, chociaż to broń cicha, mało efektowna, wyłącznie długofalowa. Miłość do osób nigdy zła nie sprawia, bo w przeciwieństwie do wspólnot – sumienia ludzkie ze sobą nie walczą. Czytamy w Hymnie św. Pawła:

    Miłość cierpliwa jest,
    łaskawa jest.
    Miłość nie zazdrości,
    nie szuka poklasku,
    nie unosi się pychą;
    nie dopuszcza się bezwstydu,
    nie szuka swego,
    nie unosi się gniewem,
    nie pamięta złego;
    nie cieszy się z niesprawiedliwości,
    lecz współweseli się z prawdą.
    Wszystko znosi,
    wszystkiemu wierzy,
    we wszystkim pokłada nadzieję,
    wszystko przetrzyma.
    Miłość nigdy nie ustaje, (…)

    Św. Paweł, Pierwszy list do Koryntian, 13 (Biblia Tysiąclecia)

    Św. Paweł nie był naiwny – wiedział, że nie zawsze tak się dzieje jak w jego pięknych słowach, wprzódy bowiem miłość jest łaską – przytrafia się albo nie. Kochać kogoś – jak mówi Wolniewicz – to dobrze komuś życzyć i czynić, co możliwe, by dobrze mu się wiodło, nie oczekując niczego w zamian. Tego nie można się nauczyć, to się musi przytrafić. Wiadomo od Apostoła, że miłość do osób o ile zaistnieje, jest błogosławieństwem. Ale już wcześniej Grecy ustalili na czym ona polega; Arystoteles to odkrył, ale przede wszystkim, wcześniej, Platon.

    W Uczcie Platona przedstawiony jest mit Androgyna – w mowie Arystofanesa. To mit o „połówkach”, mit bratnich dusz. Przypomnijmy go i zinterpretujmy.

    Mowa jest w tym micie, że zanim się w świecie zjawiliśmy zaludniały go androgyny, istoty będące naszymi przodkami – podobnie jak w ewolucji biologicznej choćby australopiteki. Androgyny były od nas potężniejsze – i fizycznie, i duchowo – gdyż były podwójne (miały dwie głowy, i dwie pary rąk oraz nóg). Występowały ponadto w trzech odmianach: podwójnej męskiej, podwójnej żeńskiej, i w mieszanej. (Dziś się z tego jakieś „uzasadnienie” homoseksualizmu wysnuwa, a sens mitu jest taki – że „bratnie dusze” występują bez względu na płeć, we wszystkich trzech kombinacjach). Otóż silne i sprytne androgyny zapragnęły zbudować „schody do nieba”, wedrzeć się bogom na Olimp. Dlatego Zeus postanowił je osłabić (nie zgładzić), i rozłupał piorunem każdego na pół. Odtąd to my jesteśmy – ludzie, istoty „połowiczne” czy duchowo niezborne. I szukamy w życiu swej „brakującej połowy”, czyli duszy bratniej. A ma taka istota przystającą do naszej „bliznę na plecach”, tyle wiadomo. Kiedy się tę bratnią duszę znajdzie, życie obu nabiera pełni i sensu, a z „wzajemnych uścisków w radości wyjść nie można”. O ile się te dusze odnajdą; inaczej – mizeria duchowa i smutek. Tyle mit Platoński – żywy do dziś, bo nawet współczesne dzieci o takich „połówkach” mówią.

    Arystoteles, uczeń Platona, racjonalnie uznał – że tajemnicza „blizna na plecach” to arete ethike – współcześnie mówiąc: sumienie. Dwa sumienia muszą być więc równe czy współmierne, aby dusze były bratnie. Chodzi o sumienie wrodzone i niezmienne (albo wrodzoną i niezmienną część sumienia), gdyż w innym przypadku miłość byłaby czymś chwilowym, a ona trwać może przez całe, i to bardzo zmieniające się życie. Racjonalnie jest też przyjąć, inaczej niż w micie, że każdemu odpowiada więcej bratnich dusz niż jedna. Przecież nierzadko kocha się jednocześnie i niezależnie wiele osób: matkę, ojca, dziecko, kochanka, przyjaciela i mistrza. Każdej osobie X odpowiadałby więc zbiór jakichś Y-ków – jako możliwych dla niej bratnich dusz. Można to ująć tak: X: {Y1, Y2, … Yn} n ≥ 0 .

    Bywa taki zbiór pusty {Ø}, bo zdarzają się osoby niezdolne do miłości. Zwykle jednak nasze zbiory potencjalnych „partnerów” do więzów duchowych są liczne. Liczą może dziesiątki tysięcy osób, ale nie obejmują wszystkich (populacja liczy 8 mld ludzi). Część osób jako bratnie dla kogoś dusze jest wykluczona (jako niebratnie, obce). W tym determinizm, i może – nawet jakiś pesymizm. W polskiej literaturze żyje niejaki Wokulski (bohater Lalki Prusa) – który zakochał się w Izabeli. Ona wszak go nie chciała – nie byli bratnimi duszami, mieli różne sumienia. O tym przesądzają geny – na nieszczęście, i na szczęście. Takie przekonanie wzbudza dziś wielki opór[2]. Ale największy w świecie genetyk, odkrywca struktury DNA i laureat nagrody Nobla James Watson mówi o tym jednoznacznie:

    Zdolność do miłości jest tak fundamentalnym elementem ludzkiej natury, że nie mam żadnych wątpliwości co do tego, iż musi być zapisana w naszym DNA – świecki Paweł powiedziałby, że miłość jest największym darem, jaki ludzkość otrzymała od swoich genów[3].

    Skoro skłonność jest zapisana, musi na czymś zapisanym polegać – a tym czymś jest sprzężenie podobnych genotypów w zakresie również zapisanych sumień.       

    Istnieją trzy różne związki bratnich dusz, jak to już ustalił Arystoteles: miłość erotyczna (do płci przeciwnej), przyjaźń oraz więź mistrz-uczeń (dwa ostatnie bez względu na płeć). Najczęściej bratnie dusze występują w rodzinie, ale wiążą je te same trzy formy miłości wzajemnej (nie licząc macierzyństwa, które wykracza poza bratnie dusze).

    Wróćmy teraz do miłości jako wzmacniacza dobra. Jeżeli już X trafi na swego Y-ka, to mając jednakie sumienia – tak samo reagują na świat, choćby co innego myśleli i mówili. Znaczy to, że co dla jednego wstrętne, to i dla drugiego. Jeżeli X się przed jakimś grzechem wzbrania, to Y go w tym wspiera – a wówczas motywacja X-a jest podwójna, potężniejsza. Ponadto – jeżeli X do czegoś usilnie dąży, co jest dobrem albo dobrem mu się wydaje, to Y także to wspiera, choćby dla szczęścia bratniej duszy. O ile tylko sumienie nie oponuje. Na tej zasadzie odbywa się realne wzmacnianie dobra, potęgowanie motywacji do dobrych dążeń. Miłość wzajemna natomiast nie wzmacnia zła. Jeżeli zdarza się miłość wzajemna zbrodniarzy, to takie bratnie dusze są zbrodnicze w jakiejś tylko dziedzinie (np. zabijania), i w niej są w równym stopniu diabelskie. Lecz w innym zakresie mogą dobro czynić (np. mafiosi troszczą się o własne dzieci). Nawet zbrodniarze jednak nie wspierają wzajemnie zbrodni, bo nie można czerpać radości ze złej woli drugiego. Zła radość (diabelska) jest wyłącznie własna, tj. z własnej intencji; u innych można złą wolę jedynie tolerować – o ile jest w tym jakiś interes.

    Reasumując: jeżeli wiele bratnich dusz się w świecie odnajdzie, to ilość dobra w nim wzrasta, a tym samym ilość zła maleje. Jednakże liczbą miłości rządzi przypadek, oraz – można powiedzieć Duch Święty – poprzez żywe wzorce ludzkich zachowań. Jeżeli społeczeństwo wierzy w miłość, to i częściej ona występuje. „Blizny na plecach” bowiem nie widać, rozpoznać ją można jedynie intuicją. Dlatego „sztuczna inteligencja” nigdy nie wyznaczy bratnich dusz. Nie dysponuje taką intuicją, gdyż ta jest formą czucia (a komputery nie czują). Jakąś dwuznaczną pociechą może być to tylko – że równe sumienia widać dużo lepiej w czasach wojny i biedy niż w czasach pokoju i dobrobytu.

    *

    Polaków i Ukraińców, poza wspólnymi autorytetami – jak Tatarkiewicz czy Lem – oraz poza polsko-ukraińskimi małżeństwami i przyjaźniami, może zbratać wyłącznie chrześcijaństwo. Jest ta religia „religią miłości”: uświęca miłość wzajemną, ale także uświęca sumienie – jako cząstkę Bożej sprawiedliwości obecną w człowieku. Chodzi o żywą obyczajność wpojoną nam przez tysiąc lat, o realne wzorce zachowań; nie o jakąś doktrynę, jakieś poglądy, wspólne przekonania, czy jakikolwiek murowany albo drewniany kościół. Poglądy i świątynie możemy mieć różne.

    Jest takie piękne słowiańskie słowo Душещипательный (rzeczownik: Душещипательность), tak brzmi ono po rosyjsku. Po białorusku podobnie: Душашчыпальны (i Душашчыпальнасць), a po ukraińsku: душещемний – duszeszczemnyj (wiem to od poety Arkadiusza Sztypiela)[4]. Po polsku nie ma to słowo synonimu, choć jest w pełni zrozumiałe, a nawet dla wielu silnie dodatnio nacechowane. Nie ma w języku polskim „duszoszczypiący”, jest tylko ogólne „wzruszający”. Podejrzewam, że jest tak dlatego – że polskie chrześcijaństwo jest rzymskie, a Słowian na Wschodzie – greckie. Otóż dla zachodniego chrześcijaństwa dusza zarezerwowana jest głównie dla kwestii zbawienia od zła, i ma wymiar przede wszystkim moralny i indywidualny; bliska jest sumieniu – a sumienia się nie „szczypie”. Dla chrześcijaństwa wschodniego zaś dusza jest czymś szerszym, a sumienie (ukr. sovist’) jest jedynie jej częścią. Przez tysiąc lat ta subtelna religijna różnica odcisnęła się w języku.

    Ale słowiańskie narody charakteryzuje podobny sposób odczuwania świata i artykułowania tych odczuć – „duszeszczemnyj” właśnie. Polega on na szczególnej metafizycznej wrażliwości, ale wraz ze współodczuwaniem, niejako z czułością dla współplemieńców, z dzieleniem się tymi uczuciami – w przeciwieństwie do bezduszności, oschłości, i samotności ludzi wielu innych nacji. „Duszeszczemnyj” może być wiersz, film czy każda głęboko prawdziwa opowieść o doli ludzkiej, o losie człowieka – która porusza duszę prawdą i pięknem, ale w szerszym gronie bliskich wywołuje też echo w innych duszach, znajduje potwierdzenie i wsparcie. Jak w miłości.

    Polaków i Ukraińców różnią nieco sposoby działania: u pierwszych idące przez stulecia raczej za „Bożą sprawiedliwością”, u drugich za „Bożym miłosierdziem”. Dziś – ze względu na wojnę – sposoby te mieszają się i dopełniają. Zawsze jednak łączyła nasze narody „duszeszczemność” – bratni sposób odczuwania. Dlatego głęboko w to wierzę, że Polacy i Ukraińcy – zatroszczą się wspólnie o swoje pełne wzajemnie przelanej krwi groby, o mogiły osób, które kochały i były kochane, a nawet są kochane do dziś. Tylko na tej zasadzie można trwale uznać prawdę o wzajemnych zbrodniach i krzywdach. Plemiona rywalizują zawsze, ale mogą to robić jak na olimpiadzie, o ile tylko wszystkie groby są „duszeszczemny”[5].

     


    [1] Околовський Павло, Теологiя диявола Станiслава Лема (про оповiдання "Чорне та бiле") / Переклала Ганна Осадко // В: Лем Станiслав, Абсолютний вакуум. Уявна величина. Провокацiя. Бiблiотека XXI столiття. Оповiдання. - Тернопiль: Богдан, 2022, с. 672-676. ISBN 978-966-10-6664-8.

    [2] Na niniejszym wykładzie także wzbudziło.

    [3] J. Watson, A. Berry, K. Davies, DNA. Historia rewolucji genetycznej, przeł. J. i P. Turkowscy, P. Szwajcer, Stare Groszki 2018, s. 480.

    [4] Okazało się, że nie jest to słowo powszechnie Ukraińcom znane, to raczej literacki neologizm. Ale w języku polskim trudno w ogóle o taki (np. „duszozapalny” nie brzmi dobrze; u mistrza Leśmiana można znaleźć tylko „duszę przewezbraną”).

    [5] Niestety podczas obchodów 80 rocznicy Rzezi Wołyńskiej (11.07.23.) nie padły ze strony Ukrainy zapewnienia o ekshumacji pomordowanych stu tysięcy Polaków, nie mówiąc o nazwaniu po imieniu sprawców (UPA). Strach przed Rosją tego podłego milczenia nie tłumaczy. Jak widać miłość do spraw (inaczej niż miłość do osób) nie „współweseli się z prawdą, a unosi się pychą i dopuszcza bezwstydu”.

    Komentarze (0)

    Czytaj także

    Nieziemski urok biurokracji. Klęska humanistyki i uniwersytetu na Zachodzie

    Artykuł niniejszy na poły tylko jest analityczny, na poły zaś publicystyczny[2]

    Paweł Okołowski

    8 min

    Determinizm genetyczny: Wolniewicz – a Watson i Monod

    Bogusław Wolniewicz reprezentuje w antropologii filozoficznej, podobnie jak Platon, Augustyn, Leibniz i Schopenhauer, stanowisko natywizmu.

    Paweł Okołowski

    15 min